Podczas gdy kilkudziesięciu naszych maturzystów jeden za drugim wyjeżdżało spod szkoły trąbiąc klaksonami swoich aut, książę William i jego wybranka Kate przejeżdżali ulicami Londynu, wypełnionymi milionowym tłumem. Wczesnym popołudniem, gdy oglądali w domach przy obiedzie świadectwa ukończenia szkoły, William i Kate całowali się na balkonie pałacu Buckingham.
Patrząc wraz z dwoma miliardami telewidzów na ten przejazd i pocałunek, poczułem tęsknotę za normalnością i optymizmem. Mniejsza z tym, że królewski ślub – oprócz w pełni profesjonalnej oprawy – stał się okazją do rozplenienia się pospolicie wszelkiego rodzaju kiczu. I tak zazdroszczę Brytyjczykom i innym nacjom Wspólnoty, że mogli świętować coś radosnego, przyjemnego, entuzjastycznego.
W naszej polskiej, przytłoczonej trumnami rzeczywistości nie mogę jakoś sobie przypomnieć niczego, co by nas łączyło pozytywnie. Czcimy same smutne rocznice, oddajemy hołd poległym albo użalamy się nad klęskami. Sukcesy sportowe – ograniczone do kręgów zainteresowanych daną dyscypliną – nie budzą tak powszechnej euforii. Nawet pospieszna, kontrowersyjna beatyfikacja Jana Pawła II, zamiast jednoczyć i cieszyć, stała się tylko katalizatorem negatywnych emocji i w zupełnie nieoczekiwany sposób wprowadziła surową krytykę i dystans do polskiego papieża do głównego nurtu publicystyki.
Dlatego podobał mi się bardzo uśmiech na twarzach maturzystów, dowcip żegnającego ich dyrektora i te kilkadziesiąt aut odjeżdżających ze szkolnego parkingu przy dźwiękach klaksonów. Najchętniej wsiadłbym do jakiegoś magicznego auta i odjechał wraz z radosnymi maturzystami do jakiegoś weselszego kraju.
Tag: Wielka Brytania
Klejnoty koronne
Już tylko niespełna trzy miesiące dzielą nas od historycznej uroczystości zaślubin brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama, i jego wybranki, Kate Middleton. To inspirujące i pobudzające do patriotyzmu wydarzenie można, jak się okazuje, przeżywać na wielu płaszczyznach. Wszak stosunek płciowy z ukochaną osobą, jak głosi motto reklamowe Heritage Condoms, to równie wyjątkowa, niezapomniana okazja, jak królewski ślub.
I stąd pomysł wypuszczenia na rynek specjalnej okolicznościowej serii prezerwatyw, w opakowaniach po trzy sztuki za jedyne 5 funtów. Ten „król pośród kondomów”, łącząc w sobie „książęcą moc” i „wrażliwość księżniczki”, stanowi gwarancję iście „monarszej przyjemności”. Kolekcjonerskie pudełeczko z wizerunkiem książęcej pary zawiera, oprócz trzech prezerwatyw, także pamiątkowy portret Williama i Kate, „stworzony specjalnie na potrzeby Crown Jewels”.
Nazwa handlowa prezerwatyw to prawdziwy majstersztyk marketingowy i sprytna gra słów. Klejnoty królewskie to bowiem nie tylko przechowywane w the Tower of London od 1303 roku insygnia władzy, ale – w mowie potocznej, podobnie jak po polsku – określenie męskich narządów płciowych, szczególnie jąder. Klejnoty – jedne i drugie – zasługują bezwzględnie na troskliwą ochronę i są niezwykle cenne.
Warto wiedzieć, że amerykański wyraz „rubber” w języku brytyjskim nie odnosi się do prezerwatyw, lecz do gumek używanych do wycierania znaków naniesionych ołówkiem. Trzeba się też wystrzegać przenoszenia na angielski polskiego wyrazu „prezerwatywa”, ponieważ „preservatives” w języku angielskim ma zupełnie odmienne znaczenie i oznacza po polsku „konserwanty”.
Nie wątpię, że producent „Crown Jewels” przedkłada sukces finansowy niniejszego pomysłu nad patriotyczny wymiar całego wydarzenia, ale zastanawia mnie, na ile coś podobnego mogłoby mieć miejsce w Polsce. I w jakiej roli wystąpiłyby nasze najbardziej polskie media – reklamowałyby ten rodzaj umiłowania ojczyzny czy rozprawiałyby się z nim z całą swoją narodową surowością.
Szopka w wannie
Od paru dni otoczony barejowskim misiem bożonarodzeniowym poczułem ulgę, gdy leżąc w pierwszy dzień świąt w wannie puściłem sobie BBC 4 i usłyszałem, że nie wszyscy i nie wszędzie „dostali misia”.
Święta przyjemna i piękna rzecz, ale z niedowierzaniem czytałem niektóre SMS-y z życzeniami od osób, które nie chodzą do kościoła i znają mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że ja również nie chodzę, a mimo to życzą mi „darów od Jezuska nowonarodzonego”. Zdumiałem się również tuż przed kąpielą, gdy telewizyjne „Fakty” na TVN-ie dostarczyły mi wiadomości z kurii i episkopatu w hurtowych ilościach, ale na szczęście brytyjskie radio i aromatyczne sole do kąpieli ukoiły mnie i przywróciły mi nastrój prawdziwie świąteczny, bez prymasa w złotym ornacie straszącego polityką z ołtarza, bez żadnego innego misia. Ciepło, rodzinnie, świątecznie. Normalnie. Szkoda, że trzeba w tym celu włączyć brytyjskie radio przez internet.
Przy okazji, dziękuję wszystkim, którzy o mnie pamiętali w te święta, nie tylko tym, których życzenia były głęboko przemyślane i płynęły z głębi serca. Wyjątkowo mocno ściskam Renatę, Synków i Leszka. Każdemu należy się po gwiazdce z nieba.
Kłopotliwi sojusznicy
Polacy, zwłaszcza ci Piękni i Szlachetni, stali się oto tematem najważniejszych debat politycznych w Wielkiej Brytanii. I myliłby się ktoś, kto sądziłby, że w niespełna dwa tygodnie po tragedii prezydenckiego samolotu Torysi przyjmują wyłącznie kondolencje od swoich oponentów w związku ze śmiercią wielu polityków partii znajdującej się w ich klubie w Parlamencie Europejskim. Nie, brytyjska partia konserwatywna zbiera cięgi za to, że jej sojusznikami w klubie są „pomyleńcy, antysemici, ludzie odmawiający przyjęcia do wiadomości faktu globalnych zmian klimatycznych oraz homofobi”.
W Wielkiej Brytanii obserwujemy bardzo gorącą kampanię wyborczą. Tym bardziej, że na naszych oczach dochodzi do rewolucyjnej zmiany – partia, która dotąd zawsze była „kwiatkiem do kożucha”, nagle w sondażach wyprzedziła Labourzystów i – jeśli tendencja się utrzyma – możemy wkrótce stać się świadkami przewrotu. Widzowie niedawnej telewizyjnej debaty między przywódcami trzech partii uznali, że najlepiej wypadł właśnie Liberalny Demokrata Nick Clegg, cieszący się sympatią aż 80 procent wyborców. Główną osią codziennej, pozawyborczej debaty politycznej w Wielkiej Brytanii, może się stać dyskurs między partią konserwatywną a partią liberalno – demokratyczną.
W perspektywie takiej możliwości dochodzi do przedziwnych kroków ze strony Torysów. Oto jeden z czołowych polityków tej partii, minister środowiska w gabinecie cieni, od ponad roku szczęśliwie zamężny Nick Herbert, zjawi się w lipcu tego roku na homoseksualnym marszu w Warszawie. Dojdzie do zabawnej sytuacji, w której niektóre środowiska polityczne będą protestowały przeciwko paradzie, w której maszerować będą – między innymi – ich europejscy sojusznicy. Ciekawe, jak to mające nas wychować i ucywilizować posunięcie konserwatystów zostanie przyjęte w Polsce.
Przywrócić ład i porządek w brytyjskiej szkole
W dzisiejszym numerze dziennika The Independent Anthony Seldon z Wellington College radzi nowemu brytyjskiemu premierowi Gordonowi Brownowi, by dał szkołom i nauczycielom większą wolność i autonomię, co ma się rzekomo przełożyć między innymi na większą dyscyplinę.
W tym miejscu The Independent wstawia się za nauczycielami, ponieważ zbyt wielu uczniów usuwanych dyscyplinarnie ze szkół średnich wraca do klasy po skutecznym odwołaniu.
Niedyskretni dziennikarze The Independent nie próbują też wcale przemilczać faktu, że biali chłopcy z rodzin robotniczych wypadają najgorzej w egzaminach zewnętrznych, a na dodatek martwią się wynikami jednych mniejszości etnicznych na tle innych.
Przedwczoraj z kolei ta sama gazeta martwiła się, że ponad 150 tysięcy uczniów jest w brytyjskich szkołach ofiarami homofobicznych docinków i prześladowań ze strony kolegów, w dodatku połowa nauczycieli nie czuje się na siłach, by stanąć w ich obronie. Dziennik obwinia między innymi obowiązujący w latach 1988 – 2003 zakaz promowania homoseksualizmu w szkołach i sugeruje, że wyraźne potępienie homofobii w szkołach mogłoby znacząco poprawić sytuację.
Oj, przydałby się tam jakiś elementarny ład i porządek w tej brytyjskiej szkole! Co oni tam sobie myślą? Swoboda i autonomia? Pochylanie się nad Turkami, Kurdami, gejami, lesbijkami i biseksualistami? No to już jest jakaś apokalipsa chyba. I pomyśleć, że oni tam w mundurkach chodzą…