Nowy model bałwana

W XX wieku, w zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa, bałwan składał się z trzech kul śniegu ułożonych jedna na drugiej, z których największa stanowiła jego podstawę, a najmniejsza, osadzona na szczycie, symbolizowała głowę i przeważnie była ozdabiana kamykami, patykami czy marchewką tak, by bałwan miał oczy, usta i nos.
W XXI wieku natknąłem się właśnie na całkiem nowy model bałwana. Nie jestem do końca pewien, czemu daje wyraz ten nowatorski projekt, ale wydaje mi się, że nawiązuje do kultu religijnego popularnego wśród młodzieży, o którym już kiedyś pisałem.


Marketingowy szantaż

Barbarzyńskie w moim odczuciu zwyczaje podczas katolickich obrządków na południowych rubieżach diecezji kieleckiej uderzyły mnie po raz pierwszy, gdy na pogrzebie przyjaciela zbierający na ofiarę kościelny podszedł z tacą nawet do zgromadzonej przy samej trumnie najbliższej rodziny zmarłego. W niedługim odstępie czasu przeżylem kolejny szok, gdy w czasie radośniejszej wprawdzie uroczystości, bo na ślubie, ale w równie niestosowny moim zdaniem sposób, wyciągnął rękę z tacą do samych państwa młodych i do świadków. Wyglądało to nawet trochę komicznie, gdy panowie podawali paniom pieniądze do wrzucenia na ofiarę, gdyż te – w uroczystych sukniach i z ozdobnymi torebkami – nie miały gdzie trzymać gotówki.
Niedawno z kolei wróciłem do domu z pogrzebu z … wizytówką zakładu pogrzebowego. Pod koniec uroczystości, gdy jeszcze nad trumną zmarłego trwały przemówienia i nie wpuszczono jej do grobu, pracownicy zakładu, chodząc między zgromadzonymi w tej i sąsiedniej kwaterze ludźmi, zaczęli rozdawać eleganckie blankieciki, na których pogrubioną i rozstrzeloną czcionką umieszczono informację, jaka firma obsługiwała pogrzeb, gdzie się znajduje, jakie ma numery telefonów oraz że są one czynne całą dobę.
Fakt rozdawania wizytówek na pogrzebie ma rzekomo usprawiedliwiać to, że są one swego rodzaju pamiątką i rodzajem modlitwy za zmarłego. Faktycznie, znajduje się tam także imię i nazwisko zmarłego, informacja o dacie śmierci i miejscu pochówku, a także kilka linijek modlitwy wyrażającej oddanie duszy w ręce Pana. Na odwrocie jest po prostu obrazek przedstawiający Jezusa modlącego się w Ogrodzie Oliwnym.
Mam problem z taką wizytówką. Z jednej strony, szacunek do zmarłego i do uczuć osób wierzących nie pozwalają jej wyrzucić. Z drugiej, czuję niesmak albo wręcz odrazę na myśl o tym, że ktoś wykorzystuje intymną uroczystość pożegnania zmarłego do rozdawania uczestnikom tej uroczystości swoich – było nie było – ulotek reklamowych.
Co kraj, to obyczaj. Może komuś takie obrazki z pogrzebów wydają się rzeczywiście elegancką i refleksyjną pamiątką. Dla mnie to marketingowy szantaż, polegający na wciśnięciu komuś reklamówki, której nie sposób zniszczyć czy wyrzucić. Moją postanowiłem odesłać do zakładu. Niech oni się martwią, co zrobić ze świętym obrazkiem, którego nie da się już wykorzystać na kolejnym pogrzebie.

Zamknięta ambasada

Ambasada Irlandii przy Stolicy Apostolskiej w Watykanie, jedna z najstarszych irlandzkich placówek dyplomatycznych, w tym miesiącu przestała istnieć. Oficjalnie, powodem likwidacji ambasady są oszczędności i fakt, że nie przynosi ona żadnych korzyści ekonomicznych.
Kościół przyjął tę wiadomość ze zrozumieniem, o czym świadczy wyważona wypowiedź dla mediów księdza Federico Lombardiego, rzecznika Watykanu.
Patrząc na to z boku, można by pomyśleć o skandalach pedofilskich, które zatrzęsły w minionych latach irlandzkim kościołem, ale – jak dla mnie – już takie ćwiczenie w starej irlandzkiej książce do religii wystarczy za powód, by nie utrzymywać ambasady w Watykanie.



(w ćwiczeniu tym należy zadecydować, czy na największą miłość Pana Boga zasługują rośliny, zwierzęta, dziecko nieochrzczone, czy też dziecko ochrzczone)

Odwieczna kultura

Kult falliczny, czyli kult bogów związanych z płodnością i wyrażany symbolami męskiego członka w stanie wzwodu, jest odwiecznym elementem cywilizacji ludzkiej, nieporównanie starszym – i chyba trwalszym – od chrześcijaństwa. Kulty falliczne były szeroko rozpowszechnione w hinduizmie, starożytnej Grecji, Egipcie, w każdym zakątku Ziemi i w każdym momencie historii. Nawet w czasach wyraźnego odwrotu od religii, fallicyzm ma się nieźle w Kanadzie, gdzie w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia założono Kościół św. Priapa, boga greckiego, nauczający, iż męski członek to źródło życia, piękna, radości i przyjemności, i że należy go czcić przy pomocy różnorodnych aktów seksualnych, wliczając w to grupową masturbację. Z należytym szacunkiem należy również traktować męskie nasienie, a aktem szczególnego kultu jest jego spożywanie.
Wydaje się, że kulty falliczne mają się nieźle także wśród polskiej młodzieży w szkołach średnich i na uczelniach. Rysunek męskiego członka jest chyba jednym z najpospolitszych, jakie można spotkać na ławkach, krzesłach, korytarzach i w rozmaitych zakamarkach budynków instytucji edukacyjnych. Widziałem już fallusa narysowanego w niejednej pracy maturalnej, nie wspominając o zwykłych klasówkach. W ubiegłym roku maturzyści z technikum mechanicznego stworzyli na lekcjach w szkolnych warsztatach album z rysunkami przedstawiającymi ich członki w niezwykle fantazyjnych pozach. Myślę, że byliby dumni z tegorocznych trzecioklasistów, którzy wyprodukowali „CUM-DRINK” – „wyrób nasieniopodobny” „rocznik – zeszła środa” i zostawili go w mojej pracowni.
Nie ulega wątpliwości, że pewne wartości są stale kultywowane, a młodzież stale przejawia oznaki głębokiej religijności i czci dla starożytnych symboli.


Katolicy wbrew Jezusowi

Grupa młodzieży pijarskiej zakłóciła dzisiaj w Krakowie marsz ateistów i agnostyków. Reagując na transparenty domagające się świeckiego państwa, prowadzący ewangelizację awanturnicy zaczęli niewybredne pyskówki i zagłuszali marsz pieśniami religijnymi. W odpowiedzi na apel „Polska laicka, nie katolicka” krzyczeli „Nie wstydzę się Chrystusa!”. Opuszczających Rynek Główny ateistów i agnostyków żegnali okrzykami „Polska katolicka, nie laicka!” i śpiewami „Żegnamy was, alleluja”.
Kilkusetosobową grupę uczestników obu zgromadzeń, wymieniającą się ulotkami i różańcami, rozdzielał kordon policji.
To w gruncie rzeczy smutne wydarzenie pokazuje, jak to część wierzących nie rozumie zupełnie, że postulaty świeckości państwa nie wynikają w żaden sposób z pogardy dla wiary ani nie implikują wstydu z religijności. W ślepym poczuciu misji tracą zupełnie zdrowy rozsądek i wydaje im się, że domaganie się szacunku dla osób wyznających inne wartości jest prześladowaniem chrześcijaństwa i szykanowaniem chrześcijan. Jednocześnie nie widzą niczego niestosownego w oczekiwaniu, by wszyscy się dostosowali i żyli według nauki ich kościoła.
Katolicy, jak wiadomo, Pismo Święte rzadko czytują, a treści zawarte w ewangeliach nieszczególnie ich interesują. Szkoda, bo może w słowach niejakiego Jezusa dopatrzyliby się wyraźnego poparcia dla idei rozdziału kościoła od państwa. Jest o tym mowa w Ewangelii Mateusza (22, 18-21) i Ewangelii Marka (12, 15-17). Dziś, kiedy – stosując nawet groźby moralnie i prawnie wątpliwe – bronią obecności krzyża w sali polskiego sejmu, albo gdy zakłócają przebieg pokojowego marszu, szkodzą kościołowi i sprzeniewierzają się słowom Jezusa.

Wówczas Jezus rzekł do nich: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego.

Mk, 12, 17

Kaznodzieja na Stanfordzie

Nie miałem nigdy Maca, iPoda, iPhone’a ani iPada. I chyba w najbliższym czasie nie będę miał. Ale nie sposób się nie zgodzić, że wraz ze śmiercią Steve’a Jobsa straciliśmy wizjonera i proroka, jednego z największych ludzi naszych czasów. Przypomniałem sobie przemówienie, które obejrzałem kilka lat temu i zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. Odszukałem je w internecie i okazuje się, że ktoś odwalił kawał porządnej roboty i zrobił do tego filmu napisy w języku polskim.
Warto obejrzeć. Znakomite przesłanie dla nauczycieli, dla studentów, dla budowniczych przyszłości. Prawdziwe kazanie na górze naszych czasów.

Inspirowany wiarą

Zaskakujący, triumfalny wynik antyklerykalnego Ruchu Palikota we wczorajszych wyborach parlamentarnych niektórzy przyjęli z niedowierzaniem, inni z radością, jeszcze inni z niesmakiem. Zabawne, że większość okazujących najbardziej skrajne emocje opiera je na legendach i stereotypach, a nie na prawdziwej wiedzy o programie ugrupowania i poglądach jego członków.
Jeśli ktoś – co dość często się zdarza – dopatruje się w tym sukcesie upadku obyczajów i dowodu na zdziczenie elektoratu, a Janusza Palikota uważa za chama nad chamami, może warto obejrzeć komentarz, jakim wynik Ruchu Palikota przywitał naczelny Frondy, Tomasz Terlikowski, na swoim publicznym profilu na Facebooku. Zaiste, Palikot jest chamem, a pełen katolickiego miłosierdzia i cnót wszelakich patriota Terlikowski to uosobienie kultury osobistej.

W ankiecie wyborczej, jaką wypełnili uczniowie trzecich i czwartych klas, Ruch Palikota zdobył 52% głosów. Daleko w tyle zostawił Platformę Obywatelską (24%), Polskie Stronnictwo Ludowe (20%), Prawo i Sprawiedliwość (4%). Na inne listy nikt nie oddał głosu. Także w prawyborach w liceum Janiny „menda” z Lublina odniosła triumf.
Gdy kiedyś Krystian siedział na angielskim z tak posępną miną, że pozwoliłem sobie na komentarz, iż się go boję, odparł bez chwili zastanowienia, że bardzo dobrze i tak właśnie ma być. W innej sytuacji coś bardzo podobnego powiedział mi w ubiegłym tygodniu Adrian. Nie boję się ich, a te z pozoru chamskie odzywki traktujemy raczej w konwencji żartu. W gruncie rzeczy Krystianowi, Adrianowi i większości trzeciej klasy ufam bardziej niż księdzu na spowiedzi (czemu daję zresztą wyraz do spowiedzi nie chodząc). Nie ośmieliłbym się używać słów tak ostrych, jak te użyte przez Tomasza Terlikowskiego, by krytykować poglądy osób, które będą mnie w przyszłości wozić na wybory, opłacać ze swoich podatków moją opiekę zdrowotną i wspomagać moją emeryturę.
Jedno jest dla mnie pewne. W turnieju o to, kto jest większym chamem, Janusz Palikot, Krystian, Adrian ani ja nie mamy żadnych szans z Tomaszem Terlikowskim. Szykuje się on na wojnę o wiarę i Polskę, a jego orężem będą różaniec i Pismo Święte. W jego walce o kraj, z głębi mojego chamskiego serca, serdeczne szczęść mu Boże.

Puste i śliczne

Kampania wyborcza to okazja równie dobra, jak każda inna, by odświeżać dyskusje o sprawach w gruncie rzeczy błahych, nieistotnych, albo wręcz wyimaginowanych. Jedną z takich dyskusji jest odwieczny problem rzekomego upadku języka i zagrożenia moralności publicznej przez przeklinających rodaków. Padają komiczne argumenty, jakoby język polski był bardziej zagrożony zbrodnią wulgarności niż inne języki, jakoby potop „brzydkich” słów nie zalewał innych języków, albo jakoby dorośli mężczyźni nie potrafili swym dorastającym synom wyjaśnić, czym się zajmuje prostytutka.
Tymczasem dbałość o język, jaką można dostrzec na blogu „Ratujmy kurwę” zdaje mi się być większa i bardziej szczera, niż transparent „Nie damy krzywdzić nasze dzieci”, którym wymachiwał ktoś podczas demonstracji w obronie polskich szkół na Litwie. W końcu blog ten propaguje polską literaturę, np. Stachurę, albo perełki translacji, takie jak znakomite „Urwał nać” genialnego Piotra Cholewy. A jak ktoś ma uczyć litewskie dzieci niepoprawnej odmiany przez przypadki, to może rzeczywiście lepiej, by uczyły się po litewsku.
Środki wyrazu nie są oczywiście bez znaczenia, ale warto chyba pamiętać o tym, by język wyrażał jakąś treść. Słowa zmieniają znaczenie i to, co kiedyś było wulgarne, dziś bywa całkowicie neutralne (np. „kobieta”), a słowa niegdyś łagodne i pełne szacunku powoli stają się niestosowne i nabierają oznak wulgarności (chociażby „panna”, „panienka”).
Gdy czytam wywiad z Adamem Darskim, „Nergalem”, o jego zmaganiach ze śmiertelną chorobą, o wizji świata, małżeństwa i społeczeństwa, widzę w nim więcej wrażliwości i intelektu, niż słuchając księży i biskupów, którzy – oburzeni udziałem lidera zespołu Behemoth w programie telewizji publicznej – w imię prawa, sprawiedliwości, Pana Jezusa i innych wzniosłych, aczkolwiek w ich ustach dość pustych ideałów, nawołują do nienawiści, bojkotowania i izolacji.
I dlatego wydaje mi się, że nie wystarczy wyposażyć się w obszerny zasób słów pięknych i szlachetnych, tępiąc ze swojego języka to, co akurat uważane jest za wulgarne. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.
Duża partia startująca w tegorocznych wyborach prowadzi obecnie kampanię, w której chwali się pięknymi, seksownymi, młodymi kobietami na swoich listach. Jedna z nich została kilka dni temu zmiażdżona w studiu telewizyjnym przez dociekliwego dziennikarza. Pokazał jasno, że nie ma ona zdania w żadnej sprawie, na niczym się nie zna, ma tylko piękne uzębienie i kilka innych, równie namacalnych atrybutów.
Zdumiało mnie to. Dziewczyny moich synków są takie mądre, energiczne, dynamiczne, przesiąknięte indywidualizmem, siarczyste. Każda kolejna, którą poznaję, wywiera na mnie niezatarte wrażenie. Jak to możliwe, że zwykły dwudziestolatek spod Krakowa bez trudu znajduje sobie kobietę, która jest i piękna, i mądra, a wielka ogólnopolska partia z ambicjami do rządzenia krajem umieszcza na listach panie, które dobrze prezentują się jedynie na plakatach i billboardach?

Znak z nieba

Nad Wisłą od ponad roku toczy się w imię patriotyzmu tak zwana walka o krzyż (chociaż z symbolem chrześcijaństwa związek ma już raczej niewielki). Za oceanem, w miejscu zburzonych wież World Trade Center, rozpętała się w międzyczasie walka z krzyżem, a ci, którzy domagają się jego usunięcia, także powołują się na patriotyzm.
W tych trudnych czasach mogłoby się zdawać, że sam Gromowładny zabrał głos i zesłał znak z nieba. W niedzielę 10 lipca w godzinach porannych w wypełniony wiernymi kościół św. Marcina w Kłobucku, znany między innymi jako miejsce świadczenia posługi przez Jana Długosza, dzisiejszego patrona jednej z częstochowskich uczelni, trafił piorun. Ewakuowano około 500 osób, które uczestniczyły w porannej mszy. Cztery zastępy Państwowej Straży Pożarnej i dwa zastępy straży ochotniczej szybko i sprawnie ugasiły pożar wieży kościoła, ogień uszkodził jednak krzyż na jej szczycie. Uległ on przechyleniu i stwarzał zagrożenie, w związku z czym konieczny był jego demontaż. Parafianie w Kłobucku mogą chwilowo oglądać pozbawioną krzyża wieżę kościoła górującą nad kłobuckim Rynkiem, a nowojorscy chrześcijanie mogą się zastanowić nad tym, czy krzyż rzeczywiście jest niezbędnym elementem muzeum – mauzoleum i czy naprawdę godnie oddaje cześć wyznawcom islamu, judaizmu, hinduistom, buddystom i ateistom, którzy zginęli w zamachach 11 września.