Fundamentalizm przycisku

Religia jako źródło przemocy jest przerażająca, mordowanie w imię niewidzialnych zmyślonych przyjaciół szalone. I chociaż historia świata od tysiącleci po czasy współczesne pełna jest zbrodni popełnianych przez ludzi wierzących pod sztandarami z takim czy innym religijnym symbolem, nie powinniśmy się do tego przyzwyczajać i obojętnieć.
Zadrżałem widząc, że 26 osób oznaczyło na Facebooku news o śmierci zakonnika klikając w przycisk „Lubię to!”. Rozumiem mechanizm działania tego przycisku, ale wygląda to groteskowo.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Zakaz robienia dzieci

Gdy usłyszałem w radio transmisję litanii w intencji ofiar in vitro, poczułem zażenowanie. Pierwszą moją reakcją był niesmak, że ktoś się nabija z religii. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co to za stacja, i że to nie żaden kabaret, tylko prawdziwa audycja na żywo, nadawana wprost z kościoła.
Z mieszanymi uczuciami przeczytałem treść modlitwy, jaką w kościołach archidiecezji krakowskiej odmawia się w związku z przepraszaniem Pana Boga za pomagających parom cierpiącym na niepłodność lekarzy i pielęgniarki. Niepojęta jest dla mnie taka modlitwa, pod pozorem rzekomej troski o życie wzywa się wiernych do kajania się za coś, co wielu uważa za jedno z większych osiągnięć współczesnej medycyny. Powołując się na dogmaty religijne próbuje się szerzyć nienawiść do w pełni wykwalifikowanej grupy zawodowej, która niesie niezbędną pomoc ludziom w potrzebie. Piętnuje się lekarzy i pielęgniarki, a przy okazji piętnuje się rodziców i dzieci.
Hierarchowie wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew nauce, wbrew powszechnemu przeświadczeniu społecznemu, próbują wmówić wiernym, że dawanie życia jest złe. Tegorocznej Nagrody Nobla nie przyjęli chyba do wiadomości.
Zastanawiam się, kiedy w swoim upartym zaklinaniu rzeczywistości posuną się do stwierdzenia, że skoro w naturalnym procesie prokreacji obumiera co najmniej tyle samo, o ile nie więcej zarodków, niż wskutek zapłodnienia pozaustrojowego, należy ludziom całkowicie zakazać robienia dzieci, ponieważ każde dziecko rodzi się kosztem iluś tam „zmarłych” istnień ludzkich. W kościołach modlą się już za „zmarłe ofiary in vitro”, czy doczekamy się modlitw za zmarłe ofiary pożycia małżeńskiego?
Biskupi zabrnęli w ślepą uliczkę. W swojej walce o – jak to nazywają – ochronę życia poczętego – użyli argumentów, które sprzeczne są z jednym z pierwszych boskich zaleceń dla człowieka. Brzmiało ono: Idźcie i rozmnażajcie się. I czyńcie sobie ziemię poddaną.

Aragorn i zioło

Na profilu użytkownika domagającego się legalizacji prostytucji i zioła pokazało się zdjęcie, którego w ogóle nie rozumiem.
Dlaczego niby największy na świecie pomnik Aragorna, jednego z bohaterów Tolkienowskiej trylogii, miałby być używany jako argument na rzecz legalizacji marihuany czy fiskalizacji prostytucji? Zupełnie tego nie ogarniam.
Podobnie jak nie rozumiem, czemu ktoś próbuje ten sympatyczny znak miłości do literatury fantastycznej mieszać z religią i wciągać w głupawe bicie rekordów.
Cenię sobie powieści J. R. R. Tolkiena i jestem głębokim zwolennikiem kultu Aragorna. Polacy, bądźcie dumni. Macie naprawdę największego, nawet jeśli to niektórych śmieszy.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Dotknięci mackami

Podczas gdy część młodzieży nie ustaje w wysiłkach, by postawić przed komisją dyscyplinarną nauczycieli, którzy zorganizowali uroczystości szkolne na terenie kościołów lub „wzbogacili” program uroczystości szkolnych o nabożeństwa religijne, inni bywalcy mojego blogu odnajdują w swoim życiu miejsce dla religii.
Dotknięta makaronowymi mackami młodzież z Radomska zabiera właśnie głos w pierwszym ważnym wydarzeniu lokalnej wspólnoty od czasu powołania ich radomszczańskiego koła wyznawców.

Brawo dla młodzieży, która ma coś do powiedzenia i działa w granicach wyznaczonych prawem. Dla takiej młodzieży warto pracować w szkole, od takiej młodzieży można samemu się czegoś dowiedzieć czy nauczyć, więc nie rozumiem zupełnie, skąd pomysł wyrzucenia Damiana Jaworskiego z katolickiego liceum w Zakopanem. Damian nie rozdawał na Krupówkach marihuany, tylko nawoływał do debaty społecznej na temat jej legalizacji. Czy nam się podobają takie poglądy czy nie, nie ma znaczenia, podobnie jak niezależnie od tego, co sądzimy o narodowcach, ich ideałach i symbolice, mieli prawo złożyć kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego w Święto Niepodległości. Całkiem poważne autorytety prowadzą dyskusje nad o wiele mniej prawdopodobnymi zmianami prawnymi, na przykład przywróceniem kary śmierci, i nikt nie ma im tego za złe.
Na szczęście jest odpowiednia procedura i małopolskie kuratorium z pewnością pogodzi Damiana z jego nauczycielami, podobnie jak stołeczne kuratorium doprowadzi do kompromisu między uczniami a dyrektorami w VIII LO, XXVII LO, XXXIII LO, XLIII LO, XLIV LO, XLVI LO, LXXIII LO, LXVII LO oraz Technikum Nr 2 i Technikum Nr 7 1 w Warszawie. Jak bowiem powiada Latający Potwór Spaghetti, którego wszyscy jesteśmy ponoć stworzeniami, „Naprawdę wolałbym, żebyś nie zachowywał się jak jakiś świętoszkowaty, fałszywie pobożny dupek, gdy opisujesz Mą Makaronową Doskonałość. Jeśli niektórzy ludzie nie wierzą we mnie, to trudno, nic się nie stanie. Naprawdę, nie jestem do tego stopnia próżny”. Bierzmy z niego przykład, nawet jeśli weń nie wierzymy.

Wiekopomna rocznica

Arcybiskup James Ussher, głowa kościoła irlandzkiego w XVII wieku, na podstawie dokładnych studiów biblijnych doszedł do wniosku, który daje nam w ten weekend i w nadchodzącym tygodniu powód do świętowania. Otóż – według jego kalkulacji – do stworzenia świata doszło na krótko przed zmierzchem 23 października 4004 roku przed naszą erą. W związku z tym świat miał w dniu wczorajszym swoje 6013-te urodziny (należy pamiętać o tym, że dodając liczby do siebie może nam się coś nie zgodzić, bo po drodze jest rok zerowy). Dzisiaj przypada nam rocznica stworzenia wód, po których unoszą się lądy, we wtorek urodziny obchodzą Księżyc, Słońce i inne ciała niebieskie, nasze największe święto w czwartek, a w piątek przypada rocznica dnia siódmego, kiedy Stwórca odpoczął po swoim dobrze wykonanym dziele.
Jeśli chodzi o sposób świętowania, skłaniam się do uczczenia rocznicy w podobny sposób, jak profesor PZ Myers z Uniwersytetu Minnesota Morris, z którego blogu dowiedziałem się o tym wielkim święcie.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Diabła nie ma

Ksiądz katecheta zagroził jednemu z moich wychowanków, że jeśli podczas przerwy, na której ksiądz pełni dyżur, będzie raz jeszcze słownie oddawać cześć Szatanowi, zostaną podjęte kroki celem usunięcia go ze szkoły za zachowanie antyreligijne.
Pomijając już fakt, czy uczeń faktycznie jest satanistą, czy tylko – na złość księdzu – się zgrywał, zastanawia mnie, na jakiej podstawie miałby być usunięty ze szkoły ktoś, kto publicznie pozdrawia Szatana w sposób, w jaki inni oddają cześć rozmaitym bóstwom i boginiom. Trzeba by to podciągnąć pod jakiś paragraf, ciekawe jaki. Dość trudno będzie ustalić granicę między obrażaniem symboli jednej religii, które – zgodnie z ustawą – jedynie mogą, a niekoniecznie muszą być w szkole, a wolnością wyznania. W praktyce – i z definicji właściwie – to, co jest kultem jednej religii, jest jednocześnie w innej postrzegane jako bałwochwalstwo (islam, który z szacunkiem odnosi się do judaizmu i chrześcijaństwa, czy pobłażliwy dla innych religii buddyzm, stanowią tu swego rodzaju wyjątek). Mój wychowanek mógłby swoją drogą z łatwością bronić się twierdzeniem, że deklamował tylko fragmenty wierszy poetów młodopolskich czy Baudelaire’a.
Intryguje mnie także, co byłoby bardziej antyreligijnym zachowaniem – oddawanie czci siłom zła, czy zaprzeczanie ich istnieniu (podczas gdy 56% Niemców wierzyło na początku lat dziewięćdziesiątych w Boga, zaledwie 24% wierzyło w piekło). Mając w pamięci powiedzenie „Hulaj dusza, piekła nie ma” mam wrażenie, że – wbrew pozorom – wspólny język łatwiej będzie księdzu znaleźć z tym zadziornym wyznawcą Szatana, niż z tymi, dla których nie ma większej różnicy między mitami Egipcjan, Greków, Rzymian czy Słowian, katolicyzmem, topieniem Marzanny, bajkami o krasnoludkach a horrorami o nastoletnich wampirach. Przy czym – powiedzmy sobie wyraźnie – te ostatnie są dla niektórych najatrakcyjniejsze.
Głęboko wierzę, że do dyskusji nad usuwaniem ze szkoły za kult takiej czy innej postaci nigdy nie dojdzie, a ksiądz żartował sobie równie niewinnie i bez zastanowienia, jak mój pierwszoklasista, którego imię celowo przemilczałem.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Pieśni patriotyczne

W sześć miesięcy po katastrofie smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu śpiewano dzisiaj „Boże coś Polskę” ze zmienionymi słowami „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. W sytuacji tak zwanego „internowania krzyża” śpiewanie przez Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników w tłumie tego wezwania do Pana Boga można uznać za całkowicie uzasadnione, oczywiście. Zapewne równie usprawiedliwione, jak w czasie II wojny światowej czy w stanie wojennym. Do stanu wojennego zresztą wielokrotnie odwoływano się podczas dzisiejszego zgromadzenia.
Dobrą stroną tej całej paranoi wydaje się być fakt, że wszyscy intensywnie ćwiczą patriotyczne i folklorystyczne pieśni tradycyjne. Dało się słyszeć także takie pieśni, jak „Szła dzieweczka do laseczka” i „Rozszumiały się wierzby płaczące”, którymi zwolennicy innej opcji (czyżby poplecznicy okupantów?) próbowali zagłuszyć „prawdziwych patriotów”.
Tak czy inaczej, młodzież angażuje się patriotycznie. Nawet nawołując do podskakiwania („Kto nie skacze, ten za krzyżem”).
Miód.

Elektrowstrząs dla Polski

Bawię się moim nowym Kindlem i z niesmakiem muszę skonstatować, że prawie wszystkie książki, które naprawdę mnie interesują i chciałbym je zakupić, są – zapewne z przyczyn związanych z prawami autorskimi – niedostępne w Polsce. Czuję się przez to jakoś tak upośledzony, bo prawie wszystko, co księgarnia Amazon sama mi rekomenduje na podstawie mojej historii przeglądania wirtualnych półek, jest w Polsce niedostępne. Aż dziw, że udało mi się zamówić premierową edycję The Moral Landscape: How Science Can Determine Human Values Sama Harrisa. Miejmy nadzieję, że faktycznie za kilka dni pobierze się na mój czytnik.
Jako koneser serialu Little Britain byłem zbulwersowany faktem ocenzurowania tego serialu przez Telewizję Polską, która odważyła się wprawdzie wyemitować część odcinków, ale wycinając z nich to, co tak zwanego „Polaka – katolika” mogłoby, zdaniem telewizji, urazić.
Moi znajomi nowojorscy blogerzy zachwycają się serialem True Blood i za ich sprawą ja również zacząłem ten serial oglądać, chociażby po to, by rozumieć lepiej, o czym dyskutują. Przejmujący erotyzm tego serialu w pierwszej chwili mnie nie urzekł, ale teraz pochłaniam kolejne odcinki podobnie jak do niedawna pochłaniałem kolejne odcinki House’a (House, M.D.), też bezlitośnie zbezczeszczonego w polskiej telewizji technologią „voice over”, czyli popularną w Związku Radzieckim metodą tłumaczenia przy pomocy lektora.
True Blood mnie w sumie nie zachwyca, ale widzę w nim jakąś wyższą szkołę jazdy, bo gdy na ekranie pojawia się dowcip słowny „God hates fangs”, albo gdy w jakikolwiek inny sposób ironicznie nawiązuje się do kwestii gejowskich poprzez postawienie społeczności wampirów w sytuacji dyskryminowanej mniejszości, widzę całkowitą niekompatybilność otaczającej mnie polskiej rzeczywistości z tą, która wydaje się otaczać twórców popularnego serialu produkcji HBO.
Dlatego ze wzruszeniem wysłuchałem słów Manueli Gretkowskiej na dzisiejszym kongresie poparcia dla Janusza Palikota i mam nadzieję, że to rzeczywiście będzie elektrowstrząs dla Polski. Bardzo mi się podobała metafora Gretkowskiej, która powiedziała, że w Pałacu Kultury i Nauki spotkali się ludzie, którzy na zjazd niejako uciekli z Polski. Uciekli z Polski, w której żyją, a która nie jest taka, jakiej potrzebują, nie spełnia ich oczekiwań. Polski, w której nawet lewicy stanęło serce i nie dostarcza krwi do mózgu. Padło dziś w Sali Kongresowej wiele mocnych słów, których słuchałem wręcz z niedowierzaniem. O konieczności empatii dla praw ludzi żyjących w związkach o wiele lepszych, niż niektóre związki uświęcone małżeńskim sakramentem. O okupacji Polski przez Watykan, o marnowaniu pieniędzy podatników na utrzymywanie partii politycznych, o konieczności wyprowadzenia religii ze szkół.
Jeszcze kilka lat temu niewyobrażalne byłoby zupełnie, by kilka tysięcy ludzi skrzyknęło się przez internet, przyjechało na własny koszt do wynajętej przez jednego z nich historycznej Sali Kongresowej w stolicy naszego kraju, i wyrażało emocje i pragnienia, które dzisiaj ogarnęły zjazd Ruchu Poparcia Palikota „Nowoczesna Polska”. Spora grupa moich facebookowych znajomych była dzisiaj na zjeździe albo przed Pałacem, liczba biernych widzów pewnie przerosła najśmielsze oczekiwania organizatorów, o czym niech świadczy ten zrzut, zrobiony chwilę po tym, jak TVN24 przerwała bezpośrednią transmisję (przemawiał akurat Dominik Taras, organizator protestu zwolenników przeniesienia krzyża na Krakowskim Przedmieściu 9 sierpnia 2010).
Idzie to wszystko w kierunku, który podczas histerii po śmierci Jana Pawła II był zupełnie niewyobrażalny. Idzie szybciej, niż w najśmielszych oczekiwaniach można było przypuszczać. Jarosławowi Kaczyńskiemu zapateryzm wyrasta zupełnie gdzie indziej, niż się go spodziewał. W Sali Kongresowej wybuchł nagle bez żadnych ograniczeń bunt i gniew ludzi, którzy nie mieli ochoty już milczeć. Nikt nie bał się powiedzieć tego, co jeszcze parę tygodni temu byłoby traktowane jak oszczerstwo czy bluźnierstwo. Jeszcze parę dni temu Radosław Sikorski musiał się tłumaczyć jedynie za to, że powtórzył słowa prezesa PiS o tym, że wypowiada się on pod wpływem środków farmakologicznych, a dziś w świetle jupiterów padły słowa o wstydzie za państwo, w którym o najwyższy urząd może się ubiegać osoba będąca w stanie niepoczytalności.
Procesy zmian zachodzą w tempie niewiarygodnym. Na trzydniowe rekolekcje maturzystów zawsze mniej licznie od Technikum Mechanizacji Rolnictwa jeździło Technikum Mechaniczne, ale w tym roku z mechanika nie pojechał już nikt, a z technikum mechanizacji tylko 8 osób. W całej szkole uzbierało się ledwie 34 chętnych. Myślę, że wbrew pozorom jest to korzystne dla samego kościoła i wiary. Nie pojechał tłum ludzi chcących się schlać, jak to bywało przed laty, tylko garstka myślących ludzi, którym akurat rekolekcje wychodzą naprzeciw i pomagają im w osiągnięciu ich celów. I to też zwróciło moją uwagę w wystąpieniu Gretkowskiej. Rozdział kościoła od państwa, rzeczywisty, a nie tylko zapisany w konstytucji, to faktycznie na dłuższą metę coś, co kościołowi się opłaci. Bo dla coraz większej liczby ludzi miarka się przebrała, gdyż katolicy w Polsce pragną nie tyle tolerancji, co przywilejów.
Palikotowi, Gretkowskiej, Środzie, a także moim synkom z czwartej mechanika pozostaje mi życzyć, by Polska była normalna i nowoczesna. I niech każdy odnajdzie w niej swoje miejsce.

Cyrk jedzie dalej

Szaleństwo trwa, cyrku pod krzyżem ciąg dalszy. I nie, nie mam wcale na myśli nocnej manifestacji, tylko poranną wizytę prezesa Kaczyńskiego i innych polityków PiS, którzy po mszy świętej zdecydowali się ostentacyjnie złożyć kwiaty pod krzyżem, jakby nie słyszeli apeli – płynących już nawet ze strony kościelnej – by nie wojować krzyżem, by właśnie Jarosław Kaczyński pomógł zakończyć tę niegodną awanturę. Jakby zapomnieli, że samolot rozbił się nie przed Pałacem Namiestnikowskim, a Prezydent Lech Kaczyński jest pochowany na Wawelu, a nie na Krakowskim Przedmieściu. W autorytet prezesa jako osoby zdolnej przyczynić się do rozwiązania problemu wierzy ksiądz Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, który wczoraj wieczorem dał temu wyraz w rozmowie z TVN24, jednocześnie krytycznie oceniając wypowiedź Kaczyńskiego popierającą samozwańczych „obrońców” krzyża i nazywając ją „bardzo niemądrą” i szkodzącą samemu prezesowi. Pewnie i on, i wielu innych mądrych księży bardzo się rozczarowało widząc dzisiaj rano, że Kaczyński tę szopkę ciągnie dalej.
Nocna manifestacja przebiegła spokojnie, co zgodnie ocenia większość komentatorów. To, że w wielotysięcznym tłumie podczas kilkugodzinnego zgromadzenia sześć osób trafia do izby wytrzeźwień, o niczym nie świadczy. Nie do końca rozumiem, dlaczego część mediów opisuje nocną manifestację jako protest „przeciwników” krzyża. Nazywanie zwolenników przeniesienia krzyża sprzed pałacu w bardziej godne miejsce „przeciwnikami” krzyża jest takim samym nadużyciem, jak nazywanie koczujących pod nim od wielu tygodni pod przewodnictwem Pani Joanny ludzi jego „obrońcami”. Nie rozumiem stawiania pytania: „Komu przeszkadza krzyż?”, bo na tym etapie pytaniem równie sensownym staje się pytanie o to, komu przeszkadzało, by krzyż w uroczystej procesji został przeniesiony do kościoła i by uczestniczył w pielgrzymce na Jasną Górę.
Nie wszystko mi się podobało wczoraj na Krakowskim Przedmieściu. Muszę przyznać, że głupio się czułem, gdy tłum skandował „Spieprzaj dziadu”, chociaż zwolennikiem zmarłego prezydenta nie byłem i nie odmieniło mi się po jego tragicznej śmierci. Ale za równie skandaliczne uważam odprawienie po północy „mszy dla obrońców krzyża” na Krakowskim Przedmieściu, bo kapłani usankcjonowali w ten sposób nielegalne koczowisko i dali tym biednym, zagubionym „obrońcom” poczucie sensu i wiary, utwierdzili ich w błędzie. Zgadzam się, że krzyż z puszek piwa „Lech” mógł być odebrany jako niestosowny, ale to przecież właśnie tak zwani „obrońcy” doprowadzili do absurdalnego skojarzenia tego napoju alkoholowego z osobą zmarłego prezydenta, protestując przeciwko reklamie na ruinach krakowskiego hotelu.
Demonstrujący zwolennicy przeniesienia krzyża w olbrzymiej mierze zachowali się jednak bardzo kulturalnie i niektórzy z nich wykazali się, moim zdaniem, nie tylko świetnym poczuciem humoru i znajomością Gombrowicza, ale także patriotyzmem i świadomą obywatelską postawą. Pamięć ofiar tragedii pod Smoleńskiem uczczono minutą ciszy, o czym dzisiaj mało kto wspomina. Wśród haseł, które można było uznać za antykościelne czy antyreligijne, jak okrzyki „Do kościoła!”, „Krzyż do kościoła” itp., przeważały jednak te, które w prosty i dosłowny sposób domagały się poszanowania prawa lub w humorystyczny sposób rozładowywały atmosferę.
Cóż obraźliwego w ustawieniu znaku drogowego „Uwaga, obrońcy krzyża!”, w którym to do znaku ostrzegawczego przed przejściem dla pieszych dorysowano krzyż i podpisano go tabliczką informacyjną? Takie samo prawo postawić taki tymczasowy znak, jak postawić taki tymczasowy krzyż, a przecież znak wyraża tylko troskę o bezpieczeństwo pieszych.
Mnie podobały się szczególnie transparenty z tekstami: „Żydokomuna pozdrawia”, „Chcemy koła zamiast krzyża”, „Wolny Krzyż, wolna Maryja, uwolnić ziomali!” i „Boli mnie w krzyżu”.
Cóż złego było w śpiewaniu dziecięcych przebojów „Ogórek” czy „Pszczółka Maja”? Albo komu zrobili krzywdę „kolejarze” broniący krzyża św. Andrzeja, których celem było zwrócenie uwagi, iż krzyż ten jest często niszczony przez wandali?
Przykre, że w całej tej sytuacji Kościół instytucjonalny – niczym opuszczony przez Ducha Świętego – nie umie zająć jednoznacznego stanowiska i umywa ręce, tak jak od lat robi to tolerując stale poszerzający się margines ekstremizmu w swoim łonie. Prowadzi to do sytuacji, która jeszcze niedawno była nie do pomyślenia. Kto by uwierzył kilka miesięcy temu, że tłumy na Krakowskim Przedmieściu będą oklaskiwać osobę kpiącą z papieża albo krzyczeć „Spieprzaj dziadu!”. Kto by uwierzył, że wokół krzyża będzie trwał cyrk, a graficy komputerowi będą sobie z niego robić żarty, takie jak tutaj? Jak na mój gust, z troski o szacunek dla krzyża i dla ludzi wierzących, starczy już tego cyrku.

Bochaterska obrona

Podczas wczorajszej przepychaniny na Krakowskim Przedmieściu jeden z transparentów wznoszonych przez demonstrujących był bardzo intrygujący. No bo albo przynieśli go ludzie mocno się utożsamiający z serialem „Włatcy Móch”, albo ktoś tam wczoraj „bronił” nie krzyża, tylko jakiegoś tajemniczego gościa o nazwisku… Kżyżu Mjastu?