To chyba jedyny wieżowiec w Częstochowie, który ma dziewiętnaście pięter. W dodatku ma mniej niż jeden metr wysokości. Chodzę tam od lat do dentysty i do tej pory go nie zauważyłem.
Zobaczysz coś takiego i już nigdy nie będziesz miał nic przeciwko graffiti.
Jeśli chcesz zobaczyć na własne oczy, wieżowiec stoi przy ulicy Dekabrystów, między Okólną a Wodzickiego.
Kup zamiast ściągnąć
Pisałem już kiedyś o tym, jak ciężko jest kupić w centrum dużego miasta akademickiego znany podręcznik renomowanego wydawnictwa, mimo że wydawnictwo to ma w mieście księgarnię firmową. W czerwcu, kupując z polecenia szefa nagrody dla uczniów, przekonałem się ponownie, że nie sposób jest w takiej księgarni kupić więcej, niż dwa egzemplarze najlepszego moim zdaniem słownika pod słońcem, a w każdym razie słownika najlepszego dla ucznia szkoły średniej. Wszystko trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, czekać, przepłacać, jakby nie można było zakupić od ręki w internetowej księgarni.
Gorzej, gdy ktoś jest niecierpliwy i nie ma ochoty czekać na listonosza czy kuriera. Wtedy prawie każdy podręcznik języka angielskiego może ściągnąć natychmiast, za darmo. Na rosyjskich serwerach pojawiła się ostatnio w wersji pdf i mp3 książka Egzamin gimnazjalny. Companion. Ponieważ znam autorki tej książki, zrobiło mi się wyjątkowo głupio. Sam – dzięki przytomności Janiny – miałem wprawdzie papierowy, oryginalny egzemplarz książki wcześniej niż same autorki, ale znam ludzi, którzy bezskutecznie pytali o tę książkę w księgarni, a teraz mogą ją po prostu ściągnąć za darmo z internetu. Swoją drogą ciekawe, czy wydawnictwa zdecydują się kiedyś powszechnie udostępniać swoje książki w wersji elektronicznej. Są książki, za które byłbym gotów w wersji pdf zapłacić choćby tyle samo, ile kosztuje wersja papierowa. I nie oszukujmy się – elektroniczna wersja książki jest czasem bardzo potrzebna. Plik pdf nigdy nie zastąpi papierowego woluminu w pięknej oprawie, ale też wolumin ten na niewiele się przyda na tablicy multimedialnej. Trochę to chyba zrozumiał wydawca podręcznika Total English.
Póki co, wszystkim nauczycielom gimnazjalnym polecam Egzamin gimnazjalny. Companion. Autorki to doświadczone egzaminatorki i można im zaufać, że stworzyły rzetelny przewodnik po egzaminie gimnazjalnym z języka angielskiego. Jeśli nawet macie już „pirata”, kupcie oryginał. Podobno książka została wydrukowana na specjalnym papierze ułatwiającym robienie notatek – tego w pdfie na pewno nie znajdziecie.
Egzamin gimnazjalny Companion
Egzamin gimnazjalny. Companion. Klucz i zapis nagrań
Refleksji maturalnych część czwarta
Mam duży szacunek dla twórców portalu internetowego Literka.pl i dla zgromadzonych tam zasobów, sam niejednokrotnie z nich skorzystałem, jednak ostatnio mój stosunek do portalu został wystawiony na próbę za sprawą artykułu Rozmowy sterowane autorstwa Barbary Radomskiej, najwyraźniej germanistki.
Właściwie nie jest to artykuł, lecz zestaw autorskich zadań maturalnych do egzaminu ustnego z języka niemieckiego. A przynajmniej w zamyśle autorki są to zadania maturalne, bo mnie raczej trudno się z tym zgodzić.
We wstępie Pani Barbara zaznacza, że tak zwane rozmowy sterowane na poziomie podstawowym to autentyczne sytuacje komunikacyjne, sprawdzające umiejętność uzyskiwania i udzielania informacji, relacjonowania wydarzeń i prostych negocjacji. Problem w tym, że rozmowy w zestawie ani nie są autentyczne (w każdym razie nie wszystkie), ani nie sprawdzają wszystkich trzech wymienionych umiejętności. Każda z rozmów to przykład negocjacji, a polecenia czasami trudno uznać za życiowe. Jak na przykład uzasadnić konieczność użycia języka niemieckiego w rozmowie, w której – według polecenia – zdający ma przekonać własnych rodziców, żeby pozwolili mu robić prawo jazdy? Wydawałoby się, że to sprawa drugorzędna, ale polecenia na maturze z języka obcego powinny w przekonujący sposób skłaniać zdającego do używania języka obcego.
Rozmowy sterowane zaproponowane przez autorkę zawierają jednak o wiele gorsze błędy konstrukcyjne, czasami zupełnie dyskwalifikujące je jako ćwiczenia z uczniami przygotowującymi się do egzaminu. Szczytem absurdu jest chyba rozmowa druga, w której zdający dowiaduje się, że ma osiągnąć kompromis z osobą, która chce dokładnie tego samego, co on: „Kolega chce większy i ładniejszy pokój, ty także”. A czyż polecenie „podaj powód i uzasadnij swoją propozycję” to nie klasyczne „masło maślane”?
Każda rozmowa sterowana powinna się składać z trzech krótkich poleceń, które można jednoznacznie ocenić, a więc nie powinny się one składać z wielu części (np.: Rozwiej jego obawy i wskaż zalety twojej propozycji. Zaproponuj schronisko młodzieżowe). Prowadzi to do trudności w ustaleniu, czy zdający zasłużył na przyznanie punktu, jeśli pominął jeden z elementów polecenia, chociaż zrealizował pozostałe. Polecenie nie powinno również uzależniać uzyskania punktu za komunikację językową od umiejętności leksykalnych zdającego rozumianych jako znajomość konkretnych słówek, a tak jest w wielu rozmowach, gdy autorka nie pozwala zdającemu na samodzielny dobór argumentów, lecz poleceniem narzuca mu własne. W rozmowie dwudziestej pierwszej polecenie trzecie jest nie do zrealizowania, jeśli zdający w poleceniu pierwszym miał swój własny pomysł, inny niż wynikałoby z polecenia trzeciego.
Zadania powinny sprawdzać umiejętności językowe, komunikacyjne, a nie wiedzę ogólną maturzysty, zwłaszcza zupełnie bez związku z kulturą danego obszaru językowego. W sytuacjach skrajnych może to zapędzić zdającego w tak zwany kozi róg i uniemożliwić mu wykonanie zadania, na przykład w rozmowie, w której zdający ma przekonać rozmówcę o walorach filmu, którego tytuł określono w poleceniu (z tej sytuacji można oczywiście wybrnąć, ale możliwe też, że zdający podda się i nie przystąpi do zadania, ponieważ tego filmu nie zna lub jego osobista ocena tego filmu jest sprzeczna z rolą, jaką – zgodnie z poleceniem – pełni w rozmowie).
W rozmowie piętnastej kuriozalne jest polecenie: „Chcesz oddać aparat i żądasz zwrot pieniędzy” (fleksja oryginalna). Zupełnie nie wpisuje się ono w konwencję pozostałych poleceń i nie wiadomo do końca, że wynika z niego konieczność jakiejkolwiek komunikacji. Pasowałoby raczej do wstępu do rozmowy, a nie do ściśle punktowanych „kropek”.
Poleceniem poprawnym, ale niekoniecznie najszczęśliwszym, jest powtarzające się w zestawie kilkakrotnie „Zgódź się na kompromis”. Wystarczy przecież, by maturzysta powiedział „OK.”, a punkt należy mu się jak psu buda.
W poleceniach maturalnych powinniśmy pozostawiać zdającemu swobodę wyboru, czy jego rozmówcy są kobietami czy mężczyznami, o czym autorka zdaje się również nie pamiętać. Pomińmy fakt, że publikacja zawiera literówki i błędy językowe, a wydawałoby się, że redakcja powinna coś takiego wykluczyć.
Publikacje pomagające ćwiczyć umiejętności egzaminacyjne do matury ustnej z języka angielskiego są bardzo potrzebne i nigdy ich nie będzie za dużo. Ważne jednak, by były to publikacje fachowe, rzeczywiście zgodne z zasadami konstrukcji zadań, w przeciwnym wypadku mogą bowiem wypaczać wiedzę na temat egzaminu zamiast ją pogłębiać. Trudno się dziwić, że zdarzają się potem przypadki uczniów, którzy – mimo wyraźnie dużych umiejętności językowych – nie wiedzą na egzaminie, czego się od nich oczekuje, i wypadają nie najlepiej.
Większość błędów konstrukcyjnych popełnionych przez autorkę publikacji wymaga drobnych poprawek technicznych. Szkoda, że przed umieszczeniem materiału na stronie nikt go wcześniej nie skonsultował i nie zasugerował autorce poprawek.
Na szczęście zadania wykorzystywane na maturze są wielokrotnie recenzowane i poprawiane, co pozwala uniknąć wpadek. Miejmy nadzieję, że z upływem lat będzie rosła wiedza na temat egzaminu maturalnego i przełoży się to na jakość repetytoriów i innych ogólnie dostępnych materiałów, z których korzystają uczniowie i nauczyciele.
Przed publikacją niniejszego wpisu zgłosiłem swoje uwagi portalowi Literka.pl, ale mój email pozostał bez odpowiedzi.
Książki odpowiednio głaskane
W trzeciej części cyklu powieści o Harrym Potterze Hagrid, w swojej naiwnej dobroduszności, sprawia uczniom Hogwartu niespodziankę w postaci podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami, który to podręcznik gryzie, jeśli się go odpowiednio nie pogłaszcze. W ubiegłym tygodniu przyszło mi do głowy, że wszyscy znamy taką książkę, której lektura – bez odpowiedniego przygotowania – może być bardzo niebezpieczna.
Mimo rozlicznych nieprzyzwoitych, demoralizujących fragmentów, przeciwko którym protestują zbulwersowani obrońcy porządku publicznego, Biblia od wielu pokoleń sprawdza się jako wyznacznik norm, a lektura niektórych jej ksiąg jest źródłem doznań estetycznych, literackich i intelektualnych. Wystarczy „pogłaskać okładkę”, by wśród szeregu drastycznych scen (zwracam szczególną uwagę na Księgę Rodzaju, 19:8 – jakiś obrońca Pisma Świętego próbował mi kiedyś po jednym z moich wpisów udowodnić, że ten werset nie istnieje) zobaczyć piękne, epickie opowieści, poetyckie wizje i metafory, a także moralne przesłanie.
Korzystając z urlopu, od wczoraj spędzam dużo czasu na walce ze stereotypem o innej, rzekomo groźnej, księdze. I wydaje mi się, że po „pogłaskaniu” jest jak najbardziej do okiełznania. Odczuwam przyjemność i szczególnie głęboki spokój czytając kolejne sury Koranu.
Pytanie o drogę
W obcym mieście, o ile tylko mam na to czas, lubię poruszać się pieszo, nawet na spore odległości. Spacerując, nawet szybkim krokiem, widzi się o wiele więcej niż jadąc samochodem, słyszy się rozmowy przechodniów i czuje się tętno miasta. Tego lata kilkakrotnie podczas takich spacerów po Warszawie zostałem zaczepiony przez zagubionych turystów pytających a to o drogę do jakiegoś znanego miejsca, a to o wybranie prawidłowego kierunku jazdy autobusem, a to o wyjście z przejścia podziemnego pod Dworcem Centralnym na właściwą stronę. Co więcej, za każdym razem byłem w stanie bez zastanowienia udzielić odpowiedzi, co mnie samego trochę zdumiało.
Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn bardzo lubię takie sytuacje. Pamiętam, że udzielanie wskazówek turystom sprawiało mi dużą przyjemność przez kilka pierwszych lat mojego pobytu w Krakowie. To chyba taki dziwny sposób dowartościowania się w obcym miejscu – udowadniasz samemu sobie, że jesteś tubylcem, bo udało ci się skutecznie udać tubylca przed przybyszem.
Niestety, w moim rodzinnym mieście nigdy mi się to nie udawało. Ilekroć ktoś pytał mnie bowiem o drogę do klasztoru lub kościoła w mieście, w którym jest kilkadziesiąt klasztorów i nie mniej kościołów (w Panoramie Firm są 92 pozycje, a na stronie Archidiecezji Częstochowskiej doliczyłem się w mieście 56 parafii), na moje pytanie uszczegóławiające, o jaki klasztor czy o jaki kościół chodzi, obsypywał mnie wyzwiskami albo lekceważąco machał ręką. Domyślam się, że w Częstochowie jest jakiś klasztor czy też kościół, do którego jeździ bardzo dużo nerwowych, agresywnych ludzi. A mnie pozostaje trochę jeszcze opanować nazewnictwo osiedli w Nowej Hucie i uchodzić za miejscowego tam, a nie w rodzinnym mieście. O wiele lepiej mi to tam wychodzi.
Refleksji maturalnych część trzecia
Obiektywne kryteria oceniania to coś, co bardzo trudno jest czasem zaakceptować, ale – aczkolwiek można się starać unikać pewnych pułapek odpowiednio formułując polecenia oraz wnioskować o zmianę kryteriów – ten obiektywizm jest wielkim skarbem systemu oceniania zewnętrznego i podstawowym gwarantem porównywalności wyników egzaminów.
Peter Buckroyd, główny egzaminator języka angielskiego w Assessment and Qualifications Alliance (taka brytyjska komisja egzaminacyjna), odpowiedzialny za szkolenie trzech tysięcy egzaminatorów, wywołał ostatnio burzę w prasie, gdy przytoczył ekstremalny przykład tego obiektywizmu i poinstruował egzaminatorów, by przyznawali punkty także za wulgaryzmy, jeśli punkty te należą się zgodnie ze schematem oceniania. Burzę w szklance wody, szczerze powiedziawszy, bo niektórzy oburzeni publicyści stracili zupełnie właściwą perspektywę i wyciągali daleko idące wnioski nie zwracając uwagi na to, że kłócą się w gruncie rzeczy o śladową ilość punktów.
W przykładzie przytoczonym przez pana Buckroyda, uczeń powinien otrzymać punkty za poprawność ortograficzną i sformułowanie zrozumiałego komunikatu językowego, jeśli na pytanie „Opisz pomieszczenie, w którym się znajdujesz” odpowiada „Odpierdolcie się”. Za taką wypowiedź Buckroyd jest skłonny przyznać dwa punkty na dwadzieścia siedem możliwych i nalega, by egzaminatorzy, stosując się ściśle do kryteriów, robili tak samo. Jego zdaniem, uczeń spełnia bowiem tą wypowiedzią wymagania niezbędne do otrzymania minimalnej ilości punktów. Wykazał się także większymi umiejętnościami niż ktoś, kto w ogóle nie przystępuje do tego zadania i pozostawia czystą kartkę. Ba, gdyby postawił wykrzyknik na końcu swojej odpowiedzi, mógłby dostać kolejny punkt za poprawne zastosowanie interpunkcji.
Instytucje odpowiedzialne za brytyjski system egzaminów zewnętrznych zwracają uwagę oburzonym dziennikarzom, że w sytuacjach nietypowych, a do takich należą prace zawierające wulgaryzmy i elementy obsceniczne, egzaminatorzy nie podejmują decyzji samodzielnie i kontaktują się ze zwierzchnikami. Sytuacja zawsze rozpatrywana jest indywidualnie i nie w oderwaniu od polecenia – za odpowiedź tego rodzaju zdający może otrzymać punkty, może ich nie otrzymać, a może mu nawet grozić unieważnienie pracy.
Większość komentatorów, którzy z natury rzeczy nie mają pojęcia o ocenianiu ani nigdy nie doświadczyli oceniania w praktyce, jako egzaminatorzy, nie rozumie w ogóle, że Peter Buckroyd użył podczas szkolenia pewnego dowcipnego, acz drastycznego przykładu, którym zilustrował bezwzględną konieczność trzymania się schematu oceniania przez egzaminatorów, nawet jeśli wypowiedź zdającego odbiega znacznie od tego, czego się spodziewają otwierając arkusz.
Na szczęście, w polskiej maturze z języka obcego zdający nie otrzymuje punktów za bogactwo i poprawność językową, jeśli napisał pracę całkowicie niezgodną z poleceniem i/lub tematem, albo gdy liczba słów w jego pracy nie przekracza połowy limitu słów przewidzianego w zadaniu. Ale i u nas czasem trzeba zacisnąć zęby i zastosować się do kryteriów oceniania, chociaż ciśnienie się podnosi albo nóż w kieszeni się otwiera. Na przykład opis rozbójnika Rumcajsa, który nauczy zdającego mordować, może być całkiem niezłym opisem fikcyjnej osoby, z którą zdający chciałby się zaprzyjaźnić. A gdy maturzysta ma napisać list o znalezionym zwierzątku, którym się zaopiekował, należy sprawdzać list bez względu na to, czy znalazł psa, kota, biedronkę, czy może krokodyla. Egzaminator, który odmawia oceniania pracy o znalezionej żyrafie tłumacząc, że żyrafa ma zbyt długą szyję i nie da się jej zabrać do domu albo trzymać pod łóżkiem, w gruncie rzeczy marnuje czas, dezorganizuje pracę zespołu i szuka w odpowiedzi zdającego wartości, które w ogóle nie podlegają ocenie, zamiast koncentrować się na tym, co ocenić należy i co umożliwi porównanie określonych umiejętności zdającego z umiejętnościami innych osób w danej klasie, szkole, powiecie itd.
A swoją drogą – ocenianie zadań otwartych na maturze z języka obcego to naprawdę wielka przygoda. Choćby nie wiem jak nudny i szablonowy pozornie wydawał się temat, lektura wypracowań i listów autorstwa przystępujących do egzaminu abiturientów dostarcza wielu wzruszeń, czasem dreszczyku emocji, a czasem i nerwów. I – o dziwo – praca taka, jak cytowana przez pana Buckroyda, nie należałaby chyba wcale do tych najbardziej szokujących, jakie mi się dotąd trafiły.
Klasyfikacja bez wyrzutów sumienia
Zajęcia dydaktyczne w pewnej klasie skończyły się 6 czerwca, panowie poszli na praktykę. Zagrożenia trzeba było właściwie wpisać do dziennika jeszcze w kwietniu, bo na początku maja mieliśmy długi weekend, a potem matury pisemne, ostateczne oceny wystawiliśmy w maju. Dlatego bardzo mnie zaskoczył telefon od jednego z uczniów w ostatnich dniach lipca.
– Profesorze, to co mi pan wystawił w końcu? Jedynkę czy dwójkę? Bo chłopaki mi mówią, że ja chyba mam komisa.
Na moje w lekkim szoku wyartykułowane pytanie, czemu mój rozmówca zainteresował się swoją oceną końcową z angielskiego dopiero w połowie wakacji, dowiaduję się, że on już pod koniec nie chodził do szkoły, a potem miał dużo różnych spraw na głowie i nie miał czasu.
No tak, człowiek się czasem pręży, poci, kombinuje, żeby jakoś wystawić te pozytywne oceny. Przeżywa rozterki i ma wyrzuty sumienia, gdy wystawi niedostateczny, gimnastykuje się nad zakresem materiału do poprawki, układa egzamin. A wygląda na to, że sami zainteresowani podchodzą do tego z dużo większym dystansem. Kto wie, czy nie za dużym.
Urlop dla Prezydenta
Podobno Pan Prezydent zaczyna urlop.
To dobrze, bo odpoczynek mu się należy, jest zmęczony i popełnia gafy. Żaden polski prezydent nie profanował dotąd patriotycznych uroczystości, więc wczorajszy wybryk Pana Prezydenta na uroczystościach w Muzeum Powstania Warszawskiego wywołał powszechne zdziwienie. Korzystając z okazji, że przemawia publicznie, karykaturalnym językiem, który oby jak najszybciej zniknął z polskiej debaty publicznej, nawrzucał swoim politycznym – i chyba lekko urojonym – wrogom, wypominając im między innymi niewłaściwe i niewystarczające oddanie czci powstańcom.
Jak przypomina Prezydentowi Jarosław Kurski, za prezydentury Lecha Wałęsy odbyły sie niezwykle spektakularne obchody pięćdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego, w których uczestniczyli między innymi prezydent Niemiec Roman Herzog, premier Wielkiej Brytanii John Major, wiceprezydent USA Al Gore i przedstawiciel prezydenta Jelcyna. Prezydent Herzog w swoim wystąpieniu prosił Polaków o wybaczenie, a światowe media szeroko rozpisywały się o obchodach i o samym Powstaniu.
Panu Prezydentowi życzę udanego odpoczynku. Po powrocie z urlopu wszyscy zapomną o wczorajszym wystąpieniu i nikt już nie będzie nazywał głowy państwa chamem, a odrobina odprężenia poprawi pamięć i styl wypowiedzi.
Poszukiwanie wartości
Przechodząc kiedyś spacerkiem obok jednego z częstochowskich kościołów, zatrzymałem się przed tablicą z ogłoszeniami parafialnymi i ogarnęło mnie zdumienie. Gospodarz gabloty przestrzegał przed różnego rodzaju sektami i ruchami młodzieżowymi, a w centralnej części ekspozycji demaskował potworne i demoniczne znaczenie pacyfki.
Młodość – i Bogu niech za to będą dzięki – to czas, kiedy szuka się ideałów i żyje się zgodnie z nimi, naprawdę nie idąc na żadne kompromisy. W poszukiwaniu tych ideałów przez tysiące lat istnienia naszej cywilizacji wielu zeszło na manowce, niejeden zmienił zdanie, pewnie niejednokrotnie, ale młodzież ma mnogość ideałów i autorytetów, z których może czerpać. Co więcej, prawie każdy idealista w historii ludzkości wierzył, że pragnie dobra i przeciwstawia się złu.
Wiele jest znaków i symboli, które – reprezentując piękne i wzniosłe idee – zostały niejednokrotnie zbezczeszczone i wykorzystane przez ideologie wzajemnie sobie przeciwstawne. Umundurowanie hitlerowskich żołnierzy odwoływało się do chrześcijańskiego Boga, a Hitler bronił moralności chrześcijańskiej, więc gdyby posunąć się do absurdu, trzeba by młodzież chronić przed chrześcijaństwem. Dlatego dziwię się bardzo osobie, która w gablocie kościelnej zaapelowała do dorosłych, by byli czujni na pacyfki noszone przez ich dzieci.
Z szacunkiem odnoszę się do wszelkiego rodzaju świadomych poszukiwań moich uczniów i studentów. Czasami znajdują one wyraz w ich poglądach artykułowanych w dyskusji, gdy na przykład ćwiczymy umiejętności egzaminacyjne związane z prezentowaniem i obroną własnej opinii. Czasami poszukiwania te zauważam przypadkowo, gdy na skraju ławki leży zupełnie niezwiązana z przedmiotem książka. Bywa, że wyraz tym poszukiwaniom dają biżuteria, elementy stroju czy tatuażu. I dobrze – wiem wtedy, że pracuję z ludźmi myślącymi i lubiącymi myśleć, a nie z bezmyślnym stadem przeżuwaczy, nazywanych ślicznie po angielsku sheeple.
Na lokalnym forum wyraziłem ostatnio smutek w związku z rozpoczęciem budowy kolejnego pomnika Jana Pawła II w Częstochowie. Uważam, że w ramach porządkowania przestrzeni publicznej i przywracania dobrego smaku prędzej czy później nasi potomkowie pomniki te będą burzyć lub wywozić. Osoba podająca się za Rzecznika Urzędu Miasta w Częstochowie napisała wówczas, że martwi się o los moich uczniów i o to, jak ich wychowam, a moją wypowiedź odebrała jako nawoływanie do burzenia pomników.
W przytłaczającej większości moi uczniowie są dorośli i mają swoje własne poglądy. Wychowują mnie w równym stopniu, co ja ich. Na lekcjach bardziej mnie interesuje podstawa programowa i standardy egzaminacyjne, niż wpajanie w nich szacunku do tego czy innego przywódcy religijnego czy politycznego. Nie nawołuję do burzenia pomników, nie nakłaniam do ich budowania. Gdy dochodzi do wymiany poglądów, staram się więcej słuchać, niż samemu mówić. Trzeba mieć w sobie pokorę, by zrozumieć, że świat nie należy do nas na wieki i nie my będziemy decydować o tym, kto będzie autorytetem dla pokoleń, które przyjdą po nas. Autorytetów prawdziwych nie da się – na szczęście – nikomu narzucić, a tłamsząc próby poszukiwania ideałów można co najwyżej zrazić do samego siebie.
Przez całą podstawówkę wpajano we mnie miłość i podziw dla Ludwika Waryńskiego, a zostało mi po tym dzisiaj chyba niewiele więcej niż pamięć o banknotach stuzłotowych z jego wizerunkiem. Powtarzając slogan reklamowy „Częstochowa to dobre miasto” nie da się sprawić, by młodzi ludzie uważali tak samo, a słuchając piosenki „Nie wracaj w te strony” zespołu mojego siostrzeńca, Mental Terror, można by dojść do wniosku, że mają inne zdanie.
Wczoraj przechodziłem ponownie koło tego samego kościoła i – Bogu dzięki – odnotowałem zmianę ekspozycji. Gablota nie straszy już pacyfką i nie każe jej tępić.
Najpiękniejszy Pomnik Powstania
W dobie budowania wzajemnie się pozdrawiających pomników tej samej osoby, które wbrew szczerym intencjom fundatorów pomnika raczej ośmieszają patrona niż oddają mu hołd, a w dodatku pokazują, jak bardzo obce były fundatorom jego osoba i jego nauczanie, przynosi wielką ulgę świadomość, że polska młodzież nie traci zainteresowania historią i umie okazywać szacunek bohaterom przeszłości w sposób twórczy, pobudzający wyobraźnię i skłaniający do zadumy, a nie stawiając bezrefleksyjne pomniki.
Do porannej kawy, z Ewą Demarczyk śpiewającą wiersze Baczyńskiego w tle, polecam dzisiaj Jackowi wirtualną podróż po Mieście Feniksa, Najpiękniejszym Pomniku Powstania Warszawskiego, o jakim można by pomyśleć. Wystawa w niniejszej galerii to zbiór dwudziestu ośmiu fotomontaży, w których fotografie z Powstania Warszawskiego zostały połączone ze współczesnymi zdjęciami tych samych miejsc. Plenerową ekspozycję można obejrzeć na skrzyżowaniu Krakowskiego Przedmieścia i Miodowej. Dzięki takim ludziom, jak twórcy wystawy, można uwierzyć, że pomniki nie muszą być martwe i śmieszne, a nad Marszałkowską może zawisnąć tęcza.