Nie dla wegetarian

Bez względu na to, czy cena spadnie poniżej dziesięciu złotych, czy nie, bez względu na to, czy poza chłopskim można w tym sklepie kupić także babski, nie dam się skusić, nie kupię ani nawet nie obejrzę. Oferta wydaje mi się atrakcyjna jedynie dla kanibali.

Zesłanie do zawodówki

Wydaje się, że każdy nauczyciel chciałby uczyć w prestiżowym liceum. I że faktycznie nie ma to jak szkoła o odpowiedniej renomie, do której trafia tak zwana dobra młodzież, w której pracuje się z samymi olimpijczykami, samą elitą.
Odkąd jako student trzeciego roku zacząłem pracę w szkole zaliczyłem wszystkie możliwe etapy kształcenia: uczyłem w podstawówce, gimnazjum, liceum, technikum, zawodówce, szkole policealnej i na studiach. Uczyłem też dorosłych, ale to już całkiem inna historia. Nie powiem, praca w ogólniaku pozwalała mi na rozwijanie moich dydaktycznych skrzydeł, ale wcale nie żałuję lat spędzonych w innych szkołach. Gimnazjum, zawodówka, technikum mechaniczne… To słowa, na które wielu nauczycieli czuje strach i obrzydzenie. Ja jakoś nie. Kiedyś przez cztery kolejne lata przyszło mi uczyć angielskiego dwa kolejne roczniki w mechanicznej zawodówce. Była to sytuacja rzeczywiście idiotyczna – miałem wówczas, korzystając z przemądrego programu nauczania i podręcznika polskiego wydawnictwa, nauczyć angielskiego grupę czterdziestu kilku panów (tak liczna była jedna z tych klas), z których przynajmniej piętnastu robiło błąd ortograficzny pisząc własne nazwisko. Pamiętam, że na niektórych z nich przeklinałem w pokoju nauczycielskim, że czuję się przy nich jak przy siedzących na krzesłach kilkudziesięciokilogramowych kupach mięsa, tak ciężko było mi się z nimi początkowo dogadać.
Nie wiem, na ile udało mi się niektórych z tych panów nauczyć angielskiego. Do poziomu aktywnego stosowania języka angielskiego na bardzo elementarnym poziomie wzbiło się dosłownie kilku. Ale wiem jedno, że gdy w ostatniej klasie przy pomocy Leszka Szkutnika i jego archaicznego podręcznika The World Through English zapoznawałem ich z Hamletem, królem Learem, kochankami Romeem i Julią, siedzieli z rozdziawionymi gębami i po prostu chłonęli w siebie tego Szekspira w skrócie, którego pewnie już nigdy później żaden z nich w życiu nie uświadczył. Czytałem im też jakieś opowieści o druidach, Indianach i inne historie, które przy odrobinie dobrej woli dało się uznać za minimalnie związane z językiem angielskim. I w sumie jestem zadowolony z tego, co z nimi wtedy przez te parę lat zrobiłem.
Więcej niż oni ode mnie nauczyłem się chyba jednak ja od nich. Zrozumiałem wówczas, że są na świecie ludzie, którzy z niczym nie kojarzą nazwiska Wańkowicza czy Einsteina, a którzy jednak żyją tymi samymi problemami, co wszyscy ludzie, którzy – gdy im to opowiedzieć prostymi słowami – rozumieją dylematy Hamleta i sami miewają podobne. Którzy mają swoje Julie i gotowi są dla nich umrzeć. I którzy czasami bywają bardziej bezbronni, łatwi do omamienia, ponieważ w swoim analfabetyzmie są jeszcze bardziej idealistami niż ci, którzy czytają filozoficzne wywody czy poezję.
Niektórzy z tych panów mają teraz wielkie gospodarstwa i biorą z Unii kupę kasy na nie, niektórzy są za granicą i też dobrze im się wiedzie, większość pozakładała udane rodziny, a taki Mirek na przykład ma trójkę dzieci i podobno jest bardzo dobrym ojcem. Wielu pokończyło zaocznie liceum, niektórzy nawet jakieś zaoczne studia. Wychodzi na to, że niektórzy z tych kawałów mięsa patrząc wstecz za lat kilkadziesiąt na swoje życie będą mieć o wiele więcej powodów do zadowolenia, niż ja. Może któryś z nich będzie pamiętał moje nazwisko, tak jak ja pamiętam nazwiska i imiona wielu z nich. Ale w sumie ważniejsze, że będą pamiętali Sen nocy letniej, a jeszcze ważniejsze, że wszystkie ich sny się urzeczywistnią.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed ośmiu lat.

Wybierz łopatę

Wasi studenci przychodzą do Was z mętnym wzrokiem, zadają niezrozumiałe pytania i nie nadążają krokiem za własnymi butami? Na zaprzyjaźnionym blogu znalazłem wytłumaczenie. Zaczęła się albo wkrótce się zacznie sesja.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed pięciu lat.

Niepostrzeżenie

W tym roku szkolnym uczę tylko w klasach trzecich i czwartych technikum. Moi uczniowie mają po osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Czasami na nich narzekam, mam do nich o coś tam pretensje, ale ostatnio przypadkowo odkryłem coś zaskakującego. Zupełnie przypadkiem.
Musiałem coś zrobić w pracy i przez to kilka godzin spędziłem w pracowni, w której kolega i koleżanka prowadzili lekcje z młodszymi klasami – pierwszymi i jedną drugą. Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła, były jakieś takie dziecięce buzie panów w pierwszej klasie mechanicznej. W pierwszej chwili nawet myślałem, że to jakaś grupa dzieci odwiedzających naszą szkołę w ramach wycieczki. Potem jeszcze ze zdziwieniem zwróciłem uwagę na parę bardzo szczeniackich odzywek kilku dziewcząt z jakiegoś ekonomika.
I naszła mnie wtedy refleksja, że Ci moi panowie też tacy musieli być, kiedy się po raz pierwszy z nimi spotkałem. I nagle zrobiło mi się tak ciepło na myśl o nich. Że co by nie mówić, nie muszę już ich prosić, żeby nie gadali głośno podczas lekcji, żeby nie włazili ukradkiem na strony pornograficzne… Żeby, jak coś robimy, nie robili czegoś zupełnie innego, a jak już nawet robią coś innego, to przynajmniej robią to po kryjomu, dyskretnie, nie przeszkadzając innym. Że nie mają dziwnych odruchów w postaci nagłych wrzasków, podskoków, nie biją się ze sobą, nie puszczają nagle na cały regulator muzyki. Że zasadniczo nie ma z nimi takich bezpłodnych dyskusji. Że może nie pałają do mnie miłością, zwłaszcza jak ich zmuszam do czegoś, ale przez te trzy lata poznaliśmy się w takim stopniu i na tyle wypracowaliśmy jakieś metody współdziałania, że co najmniej dziesięć minut gadania i działań dyscyplinujących na lekcji kolegi i koleżanki u nas po prostu już nie ma miejsca.
I poczułem się nagle taki szczęśliwy, że ci moi uczniowie już są tacy dorośli i poważni… Oby mi się nie odmieniło, jak pojutrze wejdę do pracowni na lekcję z nimi.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed sześciu lat.

Stary rok w nowym roku

Google, jak to Google, przeraża mnie.
W okolicy świąt przesłał mi życzenia w postaci animacji zrobionej z fotografii zarchiwizowanych w moim telefonie komórkowym. Dobór tych fotografii, dokonany wszak przez jakieś komputerowe algorytmy, okazał się tak trafny, że faktycznie stanowi idealne streszczenie minionego roku. A w tytułowym slajdzie tej prezentacji jest zdjęcie ze sceny, która będzie opisana we wpisie sylwestrowym za dwanaście miesięcy.

Zakrwawieni serdecznie

Wchodzę do pokoju i zastaję tam Pawła z podwiniętymi rękawami, po łokcie upapranego krwią. Miejscami jeszcze świeżą, jasną i połyskującą w odbijającym się od niej świetle lampy, miejscami zaschniętą ciemnymi skrzepami, sklejającymi włosy na jego rękach. Na mój widok zmienia się lekko wyraz jego twarzy. Siedzi w fotelu, który nie pozwala zmienić pozycji, a zamaszyście rozłożone oparcia silnie eksponują te zakrwawione ręce. Musi coś z nimi zrobić, więc przegubem dłoni wyciera sobie czoło, niby od niechcenia, ale jedyny efekt to nowa, intensywnie czerwona plama i ściekająca z niej po nosie delikatna strużka.

Paweł zerka na mnie i nawiązuje się między nami swoista nić porozumienia. Gdy – po chwili wahania – podaję mu rękę na przywitanie, przesuwa dyskretnie wzrok pomiędzy moimi dłońmi a ramionami i widzi dokładnie to samo, co u siebie. Zakrzepnięte plamy obok tych jeszcze mokrych, małe zaschnięte strupki, które z daleka można pomylić z pieprzykami na ciele.

Nie umiemy ze sobą rozmawiać, a może nie mamy o czym, ale na ułamek sekundy przed tym, gdy cisza mogłaby się stać niezręczna, do pokoju wchodzi ktoś jeszcze. Jest – jak zawsze – uśmiechnięty i spokojny, ma nonszalancko rozpiętą, jaskrawo pomarańczową koszulę, a na klatce piersiowej długą i świeżą bliznę, a może nawet otwartą ranę. Tak, to w niej zanurzaliśmy z Pawłem nasze dłonie, sięgaliśmy do serca i dotykaliśmy go, by sprawdzić, jak bije. Nowo przybyły siada i beztrosko opowiada o tym, co dzieje się w tej chwili w sąsiednim pokoju. Patrzy nam prosto w oczy swym pogodnym spojrzeniem i czujemy obaj radość i głębokie zaufanie do niego.

Gdy nasz wzrok spotyka się ponownie na chwilę, zdajemy sobie sprawę z blizn na naszych piersiach i dopinamy obaj szybko guziki koszul. Jest wieczorna godzina, światło w pokoju jest ciepłe i naturalne, jesteśmy szczęśliwi. Jest ktoś, kto ufa nam bezgranicznie i kto chce, byśmy go chwytali za serce od czasu do czasu. Jest ktoś, komu my ufamy i w kogo wierzymy. Miejcie kogoś takiego wszyscy w Nowym Roku.

Pawłowi i Sylwii, z wiadomej okazji, prosto z serca moc dobrych życzeń.


Ten wpis ukazał się po raz pierwszy w Sylwestra 2013 i jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

7 maja 2011

7 maja 2011 – na pierwszym miejscu wśród singli sprzedawanych w Ameryce Katy Perry z Kanye West i E.T., w Wielkiej Brytanii Chris Brown i Beautiful People, a na pierwszym miejscu Listy Przebojów Trójki w Polsce Blackfield i Waving. W 2011 Lista Przebojów Trójki nie jest już jedyną dużą listą przebojów w Polsce (a w 1991 roku była). Na pierwszym miejscu Poplisty radia RMF FM – tak jak w Stanach – Katy Perry.


Niniejszy wpis, zaprogramowany – jak kilka poprzednich – jeszcze na długo przed świętami, zamyka cykl wpisów okolicznościowych, związanych z datami urodzenia ważnych dla mnie osób. Opierając się o ciepły piec kaflowy i patrząc na nie, czuję spokój i szczęście. Takich pogodnych chwil na nadchodzące dni życzę wszystkim czytelnikom. To także początek tygodniowej ciszy na blogu. Za tydzień, w Sylwestra, wpis będący drugą częścią innej serii, sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle (link będzie aktywny po opublikowaniu wpisu);
– w Sylwestra 2014, o Tomku (link będzie aktywny po opublikowaniu wpisu).
Wszystkie sylwestrowe wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa.

3 grudnia 1997

3 grudnia 1997 – w Stanach przez wiele tygodni (i nie przypadkowo, ostatniego sierpnia tego roku zginęła księżna Diana) króluje Elton John i Candle In The Wind, w Wielkiej Brytanii Perfect Day, a w Polsce, na pierwszym miejscu Listy Przebojów Trójki Elektryczne Gitary i Kiler, a na Popliście RMF Plain White T’s i Hey There Delilah.

22 oraz 26 grudnia 1991

22 grudnia 1991 – w Stanach na pierwszym miejscu Michael Jackson i Black or White, w Wielkiej Brytanii Guns’N’Roses z piosenką Live And Let Die, a na pierwszym miejscu Listy Przebojów Trójki w Polsce inna piosenka Guns’N’Roses, Don’t Cry.
Przez święta księgarnie i sklepy płytowe zamknięte, internetu jeszcze nie ma, a w każdym razie nie sprzedaje się w nim muzyki. W drugi dzień świąt Listy Przebojów Trójki też nie ma, po Nowym Roku podwójne wydanie 514/515 prowadzi Marek Niedźwiedzki. Między 22 a 26 grudnia nic się nie zmienia w czołówkach list przebojów. Dlatego urodziny Marcina i Adama obchodzimy na jednej, wspólnej imprezie.