Dużo miejsca

Gdy cztery lata temu wybierano Prezydenta Stanów Zjednoczonych, ogarnęła mnie – podobnie jak większość Europejczyków – niezmierzona euforia i szaleństwo na punkcie Baracka Obamy, czemu wielokrotnie dałem wyraz w moim blogu. Widziałem w nim spełnienie profetycznych wizji, zachwycałem się jego wizjonerstwem i elokwencją, stawiałem go na piedestale i czyniłem z niego postać historyczną jeszcze zanim komitet noblowski zaskoczył świat swoją decyzją, podziwiałem jego spontaniczność i dystans do siebie,  a nawet broniłem jego wpadek.
Ale wybory 2008 roku to były inne czasy. Żyliśmy wtedy w cieniu mrocznych wydarzeń kilku wcześniejszych lat, błędnie podjętych decyzji o daleko idących skutkach, Obama rozbudził tak wiele nadziei, że oczywistym jest – z perspektywy minionej kadencji – że musiał wielu z nas rozczarować, a przynajmniej ostudzić nasz zapał.
Tym razem nie przeżywałem tak bardzo amerykańskich wyborów, chociaż mile wspominam uniesienia, jakie przed paroma laty dzieliłem z wieloma znajomymi, studentami, a także szerokim kręgiem internautów. Z reelekcji Obamy zdecydowanie się jednak ucieszyłem, bo – wbrew obiegowej opinii – nie uważam jego pierwszej kadencji za całkowicie nieudaną i jestem pewien, że historia uwypukli jeszcze kiedyś jej osiągnięcia, które nam zdają się dzisiaj mniejsze wobec wielu kontrowersji i krytyki sprzecznych interesów. Poza tym nie ukrywam, że – bez względu na poglądy gospodarcze, światopogląd czy smak ulubionych lodów – lubię mieć świadomość, że światem rządzą ludzie, którzy nie są ogarnięci obsesją, nie oskarżają o matactwa i zbrodnie wszystkich, którzy wstali danego dnia z łóżka inną nogą, niż oni. Ludzie, którzy – nawet na najwyższych stanowiskach – zachowują dystans do siebie, skromność, i pozostawiają na naszej małej, ciasnej, ale własnej planecie dużo miejsca dla każdego innego, komu przyszło tu żyć. I ludzie, którzy – podobnie jak ja – wierzą w to, że nasz wspólny świat naprawdę jest coraz lepszy.

I believe we can keep the promise of our founding, the idea that if you’re willing to work hard, it doesn’t matter who you are or where you come from or what you look like or where you love. It doesn’t matter whether you’re black or white or Hispanic or Asian or Native American or young or old or rich or poor, abled, disabled, gay or straight. You can make it here in America if you’re willing to try.

Barack Obama, 7 listopada 2012, cytat na podstawie The New York Timesa

Łacina wizytatorska

Wbrew powszechnej opinii, w PRL-u tolerowano w pewnym stopniu przejawy postaw sprzecznych z ideologią komunistyczną, a przynajmniej z jej oficjalną linią, o ile o takiej w ogóle można mówić. Dobrym przykładem może być tutaj fakt, że na wojewódzkim konkursie dla uczniów deklamujących poezję w Olsztynie w latach pięćdziesiątych udało się bez problemu umieścić w programie występ chórku dziewcząt interpretujących „Dies Irae” Kasprowicza, utwór o tyleż nieadekwatny do swoich czasów, że posępnie modernistyczny, a w dodatku o jawnie religijnym charakterze. By zmylić mniej rozgarniętych słuchaczy i sędziów, a może w ramach jakiegoś artystycznego eksperymentu, nie nam to teraz oceniać, inwokacje do Boga i Chrystusa powtarzające się w hymnie zastąpiono chóralnym, za to mniej dla nieokrzesanych słuchaczy zrozumiałym zawołaniem „Dies irae!”.

I oto głowy swoje, dziwne, ludzkie głowy,
świecące trupim tłuszczem zżółkłych, łysych czół,
o szczękach otulonych kłębem czarnych bród,
kładą na łonach tych pomarłych ciał…
I skośne, mętne oczy podnoszą do góry
ku ich schylonym skroniom…
I biodra opasawszy w lubieżnym uścisku,
zwilgotniałymi usty
szepczą im słowa rozpusty…

Dziewczynki ze szkoły podstawowej musiały wyglądać komicznie, gdy kajały się przed majestatem Wszechmogącego przytłoczone bezmiarem swoich grzechów, trudno jednak powiedzieć, na ile komizm sytuacji był widoczny dla znanej i siejącej postrach pani wizytator z olsztyńskiego kuratorium, której obecność miała dodać blasku wystąpieniom i podnieść rangę konkursu.

Nie umknęły jednak na pewno jej uwadze rozbawione spojrzenia dwóch polonistów, którzy robili do siebie głupie miny słysząc, jak dziewczynki grobowym głosem wykrzykują tytuł hymnu, w zaskakujący sposób dzieląc go na sylaby: „djes, ira-e, djes, ira-e”. Przypomniała sobie o tym najwyraźniej na drugi dzień (tak, tak, w tamtych czasach imprezy międzyszkolne bywały kilkudniowe), gdy wybierano wykonawców, mających wystąpić podczas uroczystości rozdania nagród. Oprócz laureatów, wypadało zaprosić – niejako dla pocieszenia – kogoś spoza podium. Padła propozycja, by dziewczynki zarecytowały chociaż fragment hymnu Kasprowicza, na co pani wizytator, z zafrasowaną miną, powiedziała:

– No tak, ale wiecie państwo, z tą ich francuszczyzną to coś tak nie bardzo było…

Walczmy z Halloween

Jak zawsze, przed „najbardziej lucyferycznym świętem roku”, pasterze kościoła katolickiego ostrzegają nas przed obchodzeniem pogańskiego Halloween i informują o zagrożeniach dla duchowości, jakie ono ze sobą niesie. Szczególnie bezbronne wobec Halloween są dzieci, które najłatwiej ulegają marketingowym zabiegom, mającym na celu propagowanie tego święta, a tym samym zwiększenie sprzedaży akcesoriów z nim związanych i wciąganie jak największej liczby osób w zabawę na luzie, „która nieraz przeradza się w wygłupy, a nawet orgie”. W okresie Halloween nasilają się akty przemocy o charakterze okultystycznym, szatan harcuje w najlepsze między bawiącymi się na tematycznych imprezach w klubach studenckich, a pogańskie obchody uroczystości Wszystkich Świętych są nie mniej szkodliwe, niż czytanie książek o Harrym Potterze.
Metropolita gdański w swoim apelu wyraża szczególną troskę o dzieci, które są narażone na „wdrażanie w magię i okultyzm” w szkołach. Wiadomo, że w minionych latach szczególnie angliści, pod pretekstem zaznajamiania z tradycjami i kulturą krajów anglojęzycznych, zaprzedawali dziecięce dusze diabłu. Tymczasem trudno z tym walczyć, bo dzieciom ciężko jest pojąć, że nie powinny brać udziału w wesołych przebierankach i zabawach, do których zachęcane są przez sieci handlowe, amerykańskie filmy i szeroko rozumianą kulturę popularną.
Bardzo się cieszę, że biskupi są czujni i dbają o bezpieczeństwo duchowe uczniów w polskich szkołach. Myślę, że warto byłoby z programów nauczania wyplenić jeszcze mity starożytnych Greków i Rzymian, „Dziady” Mickiewicza i parę innych rzeczy. Mam także nadzieję, że wkrótce kościół zacznie walczyć ze zwyczajem chrzczenia bezbronnych niemowląt i zajmie się problemem komercjalizacji pierwszej komunii. Magia, mitologie i religia powinny być tylko dla dorosłych.

Woda warunkowa

Czekając w długiej kolejce nie tyle w poradni, co w istnym kombinacie lekarskim, wyszedłem na zewnątrz i ze zdziwieniem zaobserwowałem, jak z obskurnie wyglądającej studzienki, niczym z cudownego źródełka, korzystają jedna po drugiej osoby zaopatrzone w butelki, kanistry, a nawet całe wózki kanistrów. Wszyscy ceremonialnie napełniali swoje naczynia, starannie je zakręcali, pakowali do siatek lub ładowali na wózki i oddalali się, ustępując miejsca kolejnym degustatorom i amatorom tego samego płynu.

Jakież było moje zdumienie, gdy – zbliżywszy się do tego popularnego ujęcia wody na placu Sikorskiego w Krakowie – przeczytałem zagadkową tabliczkę, jaką na nim umieszczono. Okazuje się, że woda z tego „cudownego źródełka” jest „warunkowo zdatna do spożycia przez ludzi”. Przez chwilę próbowałem doszukać się jakichś dodatkowych informacji, jakiegoś drobnego druku, precyzującego tajemniczy warunek lub warunki, jakie należy spełnić, by móc spożywać zaczerpniętą z ujęcia wodę. Może chodzi o to, że wodę trzeba przegotować? Albo przefiltrować? A może nadaje się ona do spożycia pod warunkiem, że panują określone warunki pogodowe? Skąd wiadomo, czy aby na pewno warunek ten spełniony jest danego dnia? A może wodę dopuszczono do picia przez ludzi tymczasowo, na jakiś okres czasu?
Pogrążony w mrocznej niewiedzy, nie próbowałem pić cieczy, po którą schodzą się tutaj i zjeżdżają liczni jej miłośnicy.

Zaskoczenie moje było tym większe, gdy przeczytałem następnie amatorską i zupełnie niekomercyjną ulotkę wyklejoną przy schodach prowadzących do podziemnej stacji tramwajowej pod dworcem. Okazała się ona dużo bardziej precyzyjna, niż tabliczka wywieszona na placu Sikorskiego przez równie anonimowe, ale zapewne jednak bardziej profesjonalne służby miejskie lub sanitarne.

Nauczka

Klasy, które uczą się jeździć samochodem, ogarnia zwykle swoista epidemia spadku zapału do nauki i troski o frekwencję. Z kolei później, gdy wszyscy mają już upragnione prawo jazdy, a na szkolnym parkingu stoi przez cały dzień ich cudowna – jakiej by nie była marki i rocznika – bryka, oaza prywatności, doznań estetycznych, erotyzmu, wyzwań i przygód, świątynia swobodnego używania życiowych uciech, przychodzi drugie stadium choroby. Dlatego zwykle – prędzej czy później – w każdej klasie maturalnej dochodzi do krótkiego spięcia z uczniami spóźniającymi się na lekcję po każdej przerwie.
Obecna czwarta mechanika to wirtuozi i mistrzowie pod każdym względem. Ich trwające po kilka minut skapywanie przy schodzeniu się na lekcję nie było w ostatnich tygodniach tak uciążliwe, jak to się już czasem zdarzało u starszych roczników. Ale to zwyczajowe spięcie, gdy moja wystawiona na ciężką próbę cierpliwość pewnego wrześniowego dnia się skończyła, mamy już sa sobą. Też nie było szczególnie bolesne, bywało już gorzej.
Ale dzisiaj dostałem od panów z czwartej mechanika nauczkę, którą będę musiał sobie mocno zapamiętać. Jeśli się czegoś oczekuje od innych i chce się od nich to skutecznie wyegzekwować, lepiej samemu konsekwentnie trzymać się tych samych zasad. Zagadawszy się w pokoju nauczycielskim, wyszedłem z niego lekko spóźniony i dotarłem na lekcję trzy minuty po czasie. W samą porę, by odebrać telefon od oburzonych maturzystów, którzy na lekcję przyszli, ale mnie nie zastali i w naturalnym geście rozpaczy i rozczarowania postanowili dać mi nauczkę i poszli sobie do domu.

Krótkie spodenki

Nie od razu załapałem, że news, który mi sprzedali uczniowie z technikum, jest dwuznaczny. Nauczyciel „wydupcył dwóch chłopaków, bo przyszli w krótkich spodenkach”.
Jak już to do mnie dotarło, przez chwilę dumałem nad tym, czy fakt, iż nauczycielem tym był ksiądz katecheta, w jakikolwiek sposób zmniejsza czy też może pogłębia tę dwuznaczność… Nie doszedłem do żadnych rozsądnych wniosków, szybko się otrząsnąłem i porzuciłem dalsze rozważania.
Jedna klasa chłopaków zastanawia się teraz, czy będą mogli chodzić w krótkich spodenkach, jeśli obiecają, że zaczną depilować nogi. W innej podobno wszyscy mają zamiar przyjść na najbliższą lekcję w bokserkach. Na szczęście robi się zimno, więc może odechce im się tej prowokacji.

Tort z szynką

Po latach uczenia, że za pracę w szkole otrzymuję wynagrodzenie, więc nie przyjmuję kwiatków, alkoholu ani wszelkiego rodzaju innych prezentów, uczniowie potrafią zaskoczyć i rozbroić. No bo jak tu odmówić przyjęcia urodzinowego upominku, gdy cała czwarta mechanika układa człowiekowi na biurku stos ze swoich drugich śniadań?


Chłopaki mieli bekę, ale potem jeszcze pozwolili zrobić normalną lekcję i rozwiązaliśmy kilka ćwiczeń z repetytorium. Na tle tych kanapek, „upominek” od drugiej klasy maturzystów był jakiś taki mniej satysfakcjonujący. 


Mózg w rozkładzie

Znam lekarza, skądinąd bardzo sympatycznego, starszego pana, którego darzę olbrzymim szacunkiem, a który – mimo wielu lat praktyki i setek albo i tysięcy przeprowadzonych operacji – stracił przytomność podczas ekshumacji zwłok swojej żony. Albo jest strasznym mięczakiem, albo od przedwczoraj przybyło nam w kraju, zwłaszcza w szeregach zwolenników teorii spiskowych i wśród posłów jedynej słusznej partii, niesamowitych twardzieli. Nie wiedzieć czemu, grupy ludzi szturmują w godzinach wczesno porannych cmentarze, zamknięte celem przeprowadzenia ekshumacji, choć od pochówku minął okres czasu dziesięciokrotnie krótszy niż ten uznawany przez instytucje państwowe i inspektorat sanitarno – epidemiologiczny za bezpieczny.
Skąd bohaterstwo tych pragnących być świadkami ekshumacji patriotów i strażników praworządności? Podobno nie ufają prokuraturze, Sanepidowi i innym instytucjom sprawującym nadzór nad całą procedurą. Słyszałem, że domagają się udziału niezależnych patomorfologów w badaniu ludzkich szczątków. Ich demonstracje antysystemowe – chociaż nie do końca rozumiem, w jaki sposób – są rzekomo wyrazem wsparcia dla pogrążonych w bólu i rozterce rodzin ekshumowanych. Bardziej umiarkowani twierdzą, że ekshumacja to coś w rodzaju drugiego pogrzebu i chcą być przy niej obecni z szacunku dla osoby ekshumowanej.
Jestem gorącym zwolennikiem kremacji i mam głęboką nadzieję, że moje szczątki zostaną po śmierci jak najszybciej spopielone. Obawiam się, że pewnych rzeczy, jakie dzieją się wokół osób zmarłych, mój rozkładający się mózg mógłby zwyczajnie nie ogarnąć.

Mroczna kapusta

As he rode nearer he saw shadows moving against it, and made out a few snatches of song. It was an inn, and inside there were people having a good time, or what passed for a good time if you were a peasant who spent most of your time closely concerned with cabbages. Compared to brassicas, practically anything is fun.

Kiedy podjechał bliżej, zauważył poruszające się w nim cienie i pochwycił strzępki piosenki. Przed nim stała gospoda, a w środku ludzie bawili się, czy też zajmowali tym, co uchodzi za zabawę wśród wieśniaków, całe życie pracujących przy kapuście. Wobec tych roślin prawie wszystko sprawia człowiekowi radość. (tłum. Piotr Cholewa)

Przeczytawszy powyższy fragment powieści „Mort” Terry’ego Pratchetta, nie mogłem się oprzeć pokusie odnalezienia tego oto zdjęcia zrobionego prawie dwa lata temu podczas wizyty z wycieczką zaprzyjaźnionych Francuzów w podkrakowskiej gminie Igołomia – Wawrzeńczyce.

Zdania przydawkowe

Przeglądamy z całą klasą zadania, które były wykorzystane na sierpniowym egzaminie poprawkowym, a wśród nich jedno, w którym trzeba było zdefiniować różne słowa, używając wymyślonych przez siebie zdań przydawkowych.
Na początku idzie normalnie i monotonnie:
Krawiec to osoba, która szyje ubrania.
Panna młoda to kobieta, która wychodzi za mąż.

Uśmiecham się, gdy słyszę:
Lodówka to urządzenie, do którego wkłada się piwo, żeby było zimne.
Albo taki dość pospolity błąd, który ciężko jest wyrugować (na szczęście nie tylko ja się śmieję):
Kuchenka to osoba, która gotuje obiad.
Ale kolejny przykład jest już całkiem rozbrajający:
Stacja benzynowa to miejsce, gdzie kupuje się alkohol i prezerwatywy.
A potem dowiaduję się, że wokół stacji benzynowej w ogóle obraca się całe życie. Tylko paliwa się tam nie kupuje. Słusznie, za drogie, szkoda kasy.