Mrówka zdaje maturę

Gdy między źdźbłami trawy w klombie koło naszej szkoły mrówka pieczołowicie przenosi jakieś ciężary, pewnie nie jest w stanie zauważyć ani szkoły, ani internatu, ani setek młodych ludzi przechodzących kilka metrów od niej w ciągu tych paru przedpołudniowych godzin. Ale gdyby wyszła na replikę stołu Tadeusza Kościuszki i dobrze się rozejrzała, dojrzy męskie skrzydło internatu i stołówkę oraz co najmniej trzy segmenty budynku szkoły.
A gdyby wejść na dach internatu, albo wyjrzeć przez szeroko otwarte okno którejkolwiek pracowni na pierwszym piętrze od strony wschodniej, można już obejrzeć cały Płaskowyż Proszowicki, niektóre wzniesienia będą nawet w województwie świętokrzyskim. Z drugiej strony da się z kolei poczuć Jurę Krakowsko-Częstochowską z jej warownymi zamkami na wapiennych skałach.
A gdyby tak pójść na dłuższy spacer i wejść na Koniuszę, wzniesienie oddalone o kilkaset metrów od naszej szkoły (chociaż to według znaków drogowych ok. 2 km), i stanąć na kościelnym wzgórzu albo na parkingu koło podstawówki? W dole widać wtedy Kraków w całej okazałości, nawet najdalsze jego dzielnice. Ba, nawet wzniesienia po drugiej stronie miasta.
A jeśli jest dobra pogoda i zjeżdża się z Koniuszy do Posądzy, można dostrzec Tatry. Bywa, że widać je całkiem nieźle i to szczególnie piękny widok w gorący letni poranek, gdy można wysoko nad linią horyzontu zobaczyć jakieś postrzępione wierchy z resztkami śniegu na wierzchołkach.
Z samolotu krążącego nad Balicami Tatry wyglądają cudownie, szczególnie wieczorem, gdy ich szczyty stoją jeszcze ponad chmurami w słońcu, podczas gdy Kraków, nagle tak maleńki i tak bardzo u podnóża tych Tatr się znajdujący, tonie już w mrokach nocy i pełen jest elektrycznych świateł.
Ilekroć przychodzi do mnie uczeń, który mówi, że nie będzie zdawał matury, czuję litość i rozgoryczenie zarazem. Czuję się, jakbym rozmawiał z mrówką, która metr od swojego mrowiska nie widzi już nawet ławek i siedzącej na nich młodzieży, a wręcz przeczy tych ławek istnieniu.

Chłopakom z moich klas maturalnych, którzy zobaczą ten wpis na Facebooku, przypominam, że mogą sobie w komentarzach do woli na mnie ponarzekać. Usunąłem niedawno moje konto na tym portalu i możecie mi naubliżać do woli. Choćbym był w stanie to przeczytać, bolałoby mnie to mniej, niż rezygnacja kilkunastu z Was ze zdawania matury. Jesteście dwoma najlepszymi klasami maturalnymi, jakie dane mi było dotąd uczyć w XXI wieku.

Komisja śledcza

Przyznam się szczerze, że premier ostatnio mi zaimponował, gdy po godzinach bredni wygłaszanych przez posłów różnych frakcji z mównicy sejmowej, podsumował całą dyskusję celnym stwierdzeniem: „Ja i mój syn wspólnie z nieżyjącym Nikosiem, Masą i Kiełbasą wywoziliśmy samolotami pieniądze do Niemiec, na które czekał dziadek z Wehrmachtu.” Na Platformę w kolejnych wyborach pewnie nie zagłosuję, ale – naprawdę – chapeau bas!
Posłom entuzjastom komisji śledczych w każdej sprawie, którzy zapominają o tym, że państwo ma cały szereg instytucji sprawujących wszelkiego rodzaju funkcje, chciałbym podsunąć pewien pomysł.
Zauważyłem otóż – na pewno nie tylko ja – że telefon komórkowy prawie zawsze dzwoni wtedy, kiedy człowiek stoi w sklepie samoobsługowym i czeka w kolejce do kasy. Bywa, że przez wiele godzin nikt do mnie nie dzwoni, a potem nagle stoję sobie przy kasie na rogu Warszawskiej i Szlaku, mam płacić, obie ręce zajęte, zakupy jeszcze nie spakowane, a tu dzwoni komórka. Niemożliwe, żeby to był przypadek. Węszę tu jakiś spisek.
Niejedna zagadka zostanie rozwiązana, jeśli powoła się komisję śledczą w tej sprawie. Kto ma większy interes w tym, by przerywać nam lub co najmniej utrudniać transakcję płatniczą? Operator sieci telefonicznej, systemy obsługujące karty kredytowe, a może konkurencyjne sieci handlowe? Kto jest odpowiedzialny za monitorowanie, pod jaki numer telefonu należy w danym momencie zadzwonić i czy nie dochodzi w ten sposób do naruszenia prywatności? Kto na tym najwięcej zarabia, a kto najbardziej traci?
Mam nadzieję, że Sejm Rzeczpospolitej zajmie się tą sprawą i szybko doprowadzi do wyjaśnienia wszystkich moich wątpliwości.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Na wolności

Po powrocie z Zuzanną z koncertu Manaamu, na którym – z jakiegoś powodu – spotkaliśmy niejaką Olgę J., odetchnąłem z ulgą.
Od kilku dni całymi godzinami słucham w mediach o tym, jak to żoliborska prokuratura postawiła Oldze J. zarzut posiadania 2,83 grama marihuany i jak to sprawa trafi do sądu, gdzie Oldze J. grozi do trzech lat więzienia.
W dodatku od wczoraj słyszę co chwila o tym, jak to na wniosek znanego, atrakcyjnego emeryta z jedynie słusznej partii, policja przeszukała gościa wychodzącego ze stacji telewizyjnej po programie, ponieważ przypiął sobie do klapy 0,2 grama nieznanej substancji.
Zastanawiałem się, czy miałbym z kim zamienić kilka ciepłych słów podczas kolejnego wieczornego spaceru z Zuzanną, gdyby policja zatrzymała wszystkie osoby posiadające 3 gramy marihuany albo 0,2 grama nieznanej substancji. Myślę, że wyglądałbym jak Will Smith ze swoim owczarkiem niemieckim na pustych ulicach Nowego Jorku w scenach z filmu „I Am Legend”.
Olga J. pojawiła się na koncercie Manaamu, tysiące ludzi po koncercie, na którym wcześniej wystąpiła Sylwia Grzeszczak, wypiło spokojnie piwo siedząc na ławkach na skwerach między blokami, ja przeszedłem przez dwa osiedla z psem bez kagańca, i wszyscy jesteśmy nadal na wolności. Może jest jeszcze jakaś nadzieja, że filmy katastroficzne pozostaną w sferze fantazji.

Krzyż, godło, … herb?

Że w szkole państwowej wisi godło, sprawa oczywista. Z krzyżem jest już trochę trudniejsza sprawa i bywa, że są wokół niego kontrowersje. Trudno zresztą, by było inaczej, bo jest to symbol, który odgórnie nakazywano wieszać w szkołach i innych instytucjach publicznych w czasach, gdy w różnych krajach do władzy dochodzili faszyści, w dodatku trudno jego obecność, jako jedynego symbolu religijnego, wyjaśnić komukolwiek we współczesnej, wielokulturowej Europie, sięgającej do swoich różnorodnych, nie tylko chrześcijańskich korzeni. 
Zgodnie z literą prawa, w Polsce dopuszczamy obecnie wieszanie krzyża z głębokiej, wewnętrznej potrzeby młodzieży szkolnej i pracowników przebywających w szkole, nie ma więc tego przymusu, a z obecności krzyża wypada się w tej sytuacji szczerze cieszyć (jeśli jego obecność rzeczywiście jest tak spontaniczna, jak wydawało się legislatorom: „W pomieszczeniach szkolnych może być umieszczony krzyż. W szkole można także odmawiać modlitwę przed i po zajęciach. Odmawianie modlitwy w szkole powinno być wyrazem wspólnego dążenia uczniów oraz taktu i delikatności ze strony nauczycieli i wychowawców”).
Kilka tygodni temu w jednej z krakowskich szkół zobaczyłem coś, co zaprawdę mnie urzekło. Godło, wiadomo, jest wszędzie. Krzyż, chociaż wielu jest przeciwników jego obecności, też można powszechnie spotkać nad szkolnymi tablicami. Dlaczego natomiast tak wielką rzadkością jest widok, który uwieczniłem na poniższym zdjęciu? Herb Krakowa, wiszący tuż obok godła państwowego, wydaje się w placówce podlegającej miastu bezdyskusyjnie uzasadniony. Nawet jeśli nie przewiduje tego żadna ustawa czy rozporządzenie, herb jak najbardziej jest na swoim miejscu i myślę, że nikt by z tym nie miał ochoty polemizować.


Jestem automatem

Wydało się. Próbowałem temu zaprzeczać, nawet przed samym sobą, ale profesor Śliwerski pozbawił mnie złudzeń. Nie jestem człowiekiem, jestem robotem, i najwyższa pora się do tego przyznać i pogodzić się z tym.
Przeczytawszy refleksje na temat kolonii dla dzieci i młodzieży, jakie profesor zamieścił na swoim blogu, chciałem się podzielić własnymi przemyśleniami na ten temat, wyrazić nadzieję, że jednak nie wszędzie jest tak tragicznie, i spytać o to, jakie autor widzi alternatywy dla rodziców i ich dzieci oraz sposoby uzdrowienia sytuacji.
Gdy jednak wpisałem swój komentarz, stanąłem przed trudnym zadaniem udowodnienia platformie blogowej należącej do Google, że jestem człowiekiem. Na blogu profesora Śliwerskiego włączony jest tradycyjny i powszechnie znany mechanizm CAPTCHA, polegający na konieczności przepisania wyrazów z dwóch grafik, na których litery widoczne są w taki sposób, by trudno je było rozpoznać przy użyciu automatycznych metod rozpoznawania znaków OCR, ale by były czytelne dla człowieka. Po kilku nieudanych próbach domyślenia się, co jest właściwie napisane na obrazku z lewej strony (z prawej były zdjęcia numerów na elewacjach budynków i nie mam wątpliwości, że odczytywałem je poprawnie), i po kilku komunikatach błędu ze strony systemu, gdyż moje próby były najwidoczniej nieudane, poddałem się i postanowiłem spróbować alternatywnej metody, czyli skorzystać z plików dźwiękowych zamiast grafik. Kliknąłem odpowiedni guziczek w formularzu CAPTCHA i usłyszałem jakiś diabelski syk i jazgot, jakby cały sabat czarownic seplenił nad kotłami z magicznymi wywarami, w dodatku jazgot ten trwał w nieskończoność, więc – choćby był zrozumiały – nie byłbym go w stanie przepisać do formularza.
Poddałem się i z pokorą przyjmuję tę lekcję. Przyznaję się, jestem automatem. Stopień zaawansowania techniki użytej do stworzenia mnie oceniam bardzo wysoko i jestem dumny z tego, jak świetnym jestem automatem. Na szczęście dla ludzkości, Google ma mechanizmy jeszcze bardziej zaawansowane i nie jestem ich w stanie rozszyfrować. Ludzkość jest – póki co – bezpieczna.

Pussy Riot

Z pewnym zdziwieniem usłyszałem dzisiaj, jak z ekranu telewizora ustawionego na kanale publicystycznym pada kilkakrotnie słowo „cipki”. Z drugiej strony trzeba by być obłudnym, by protestować przeciwko sformułowaniu „zbuntowane cipki” wypowiadanemu przez dziennikarza i komentatorów, skoro nie widzi się niczego złego w tym, że co chwilę mówią to samo po angielsku, a na pasku na dole ekranu przesuwa się „Pussy Riot”.
Ze stosunkowo niewielkim zainteresowaniem obserwowałem dotąd sprawę członkiń feministycznej grupy punkrockowej, które zostały dzisiaj skazane przez rosyjski sąd na dwa lata łagrów za to, że 21 lutego w moskiewskim Soborze Chrystusa Zbawiciela, najważniejszej świątyni prawosławnej Rosji, wykonały swoją – jak to określają – modlitwę punkową, utwór „Bogurodzico, przegoń Putina”. Była to w ich zamyśle forma protestu przeciwko poparciu Władimira Putina przez cerkiew w tegorocznych wyborach.
Nie chcę wchodzić w dyskusję o tym, czy wyrok jest słuszny, czy dopuszczono się profanacji świątyni czy też ograniczana jest wolność słowa i artystycznej ekspresji. Nie interesuje mnie też ocena poziomu artystycznego występu.
Sięgnąłem jednak do źródła i obejrzałem przedmiotowy film, o ktory rozpętała się cała burza (w lutym performance Pussy Riot zakończył się interwencją ochrony i wyprowadzeniem feministek z cerkwii, skandal wybuchł później, po umieszczeniu filmu w internecie). I wtedy dopiero się zdziwiłem. Okazuje się, co zdaje się umykać uwadze naszych komentatorów, że występ ten miał wprawdzie bez wątpienia charakter antyputinowski, atakował cerkiew za powiązania z władzą, ale można polemizować, czy rani on uczucia religijne, czy ich broni. Zawiera wszak inwokację do Bogurodzicy i przedkłada wiarę w Boga nad przywiązanie do wartości materialnych.
Uważna lektura słów tej punkowej modlitwy pokazuje wyraźnie, jak nieostre jest pojęcie obrazy uczuć religijnych i jak kontrowersyjne jest w związku z tym funkcjonowanie w polskim prawie trudnego w interpretacji artykułu 196 kodeksu karnego. Nie zapominajmy bowiem, zwłaszcza protestując dzisiaj pod ambasadami i konsulatami Rosji w Polsce, że problem Pussy Riot nie jest tak naprawdę problemem rosyjskim, i że podobne sprawy toczyły się przed sądami w naszym kraju, między innymi przeciwko Dorocie Nieznalskiej, Adamowi Darskiemu i Dorocie Rabczewskiej.

Google z Madonną

Wchodząc dzisiaj z polskiego adresu IP na główną stronę Google zobaczymy, że wyszukiwarka świętuje setną rocznicę urodzin Julii Child, genialnej kuchmistrzyni, autorki bestsellerowych książek popularyzujących kuchnię, zwłaszcza francuską, oraz gwiazdy telewizyjnych programów kulinarnych.

Znam kilka osób przekonanych, że Warszawa jest tak malutka, że nie pomieści jednego dnia obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i koncertu amerykańskiej gwiazdy muzyki popularnej. Poprzednim razem, gdy te same osoby protestowały przeciwko koncertowi Madonny, był właśnie 15 sierpnia, dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Na koncert amerykańskiej gwiazdy poszło wówczas trzy razy więcej osób, niż dzisiaj na odpustową mszę pod jasnogórskim szczytem, więc zagrożenie bluźnierstwem niektórzy traktowali bardzo realnie
Ciekawe, czy dla tych osób Google też dziś dopuścił się profanacji i podeptał to, co dla nas, Polaków, najcenniejsze?
Przy okazji, jeśli Madonna nadal będzie planowała swoje europejskie tournée pod koniec lata, a jednocześnie będzie się przejmować uczuciami naszych patriotycznych rodaków, następny jej koncert najprawdopodobniej obrazi prawdziwych Polaków zbieżnością z rocznicą wybuchu II wojny światowej. Kalendarz – nawet kalendarz Google – ma tylko 365 dni i jest bardzo, bardzo malutki. Dużo mniejszy, niż Warszawa.

Powrót z kraju Moria

nie napisali o tym w księdze rodzaju
by skwapliwiej zapomnieć
a przecież abraham
wracał z góry sam
dziękczynnie ręce składając

izaak szedł za ojcem
daleko daleko w tyle
ty stary kutwo
opętało cię już zupełnie
własnego syna
jedynego
na stos posłać
w imię jakiej ideologii
za jakie kuźwa pieniądze
już ja ci dam
wiązkę drewna na podpałkę
śmieci wyrzucę
po gazety do kiosku pójdę
radio przyciszę

mamrotał pod nosem izaak
i zapłonęło nad nim światło
nie zauważył
zaklął
poszedł dalej

Brzydkie kaczątko

Spacerując bez pośpiechu, na przykład podczas urlopu, można zobaczyć urzekające piękno w czymś, co – oglądane pospiesznie i nieuważnie, codziennie mijane – dotąd wydawało się brzydkie. Oto kilka takich wyjątkowo uroczych, nagle odkrytych w odległości kilku minut spacerkiem od domu, magicznych miejsc.


Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Zbyt czarni na ślub

Pastor Stan Weatherford z kościoła baptystów w Crystal Springs w Mississippi, ulegając presji swojej trzody, odmówił udzielenia ślubu parze regularnie uczęszczającej na jego nabożeństwa, ponieważ nigdy dotąd nie odbyły się w tym kościele zaślubiny pary młodej o ciemnym kolorze skóry. A że kościół istnieje od 1883 roku, ma już swoją tradycję i należy ją uszanować.
Ślub odwołano na dzień przed planowaną datą, gdy młodzi zdążyli już dopiąć wszystko na ostatni guzik, w tym wręczyć zaproszenia rodzinie i znajomym. W rozmowie telefonicznej z narzeczonymi pastor wyjaśnił im, że ceremonia zaślubin stworzyłaby nowy precedens, a on chciał uniknąć kontrowersji w swoim kościele…
Zaiste, Jezus przez całe swoje trzydziestotrzyletnie życie nie myślał o niczym innym, tylko o unikaniu kontrowersji.