Angielski dla samochodziarzy

Studenci drugiego roku informatyki stosowanej Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej, Sebastian Naleźniak i Grzegorz Pasionek, zrobili swoim młodszym kolegom z pierwszego roku pojazdów samochodowych upominek i przygotowali dla nich na Memrise i Quizlet kurs słownictwa z zakresu przemysłu samochodowego i diagnostyki samochodowej, English for Automobile Industry. Młodsi koledzy będą teraz mogli rozwijać ten kurs w kolejnych semestrach lektoratu języka angielskiego, już zresztą zaczęli nad tym pracować.

Punkt wyjścia do tej polsko-angielskiej bazy słownictwa stanowił materiał leksykalny z podręcznika wydawnictwa Oxford University Press, autorstwa Marie Kavanagh, zatytułowanego English for Automobile Industry, jednak baza została rozbudowana o dodatkowe, bardziej zaawansowane słownictwo, i liczy sobie obecnie 701 pojęć. Jest częściowo udźwiękowiona i będzie nadal rozbudowywana.

Polsko-angielski kurs języka angielskiego o tematyce samochodowej jest obecnie dostępny:

– jako kurs na platformie Memrise;
– jako kurs na platformie Quizlet.

Głupszy od iPhone’a

Ten wpis ma na celu przede wszystkim wyrażenie skruchy wobec Arka. Choć przez ostatnie trzy semestry znalazłem kilka różnych sposobów na odróżnianie Arka od jego brata bliźniaka, Patryka, patrząc na zdjęcie zrobione przed naszym czyżyńskim Hogwartem przy ulicy Życzkowskiego, nie zdałem egzaminu i uznałem, że na zdjęciu jest Patryk. Jest mi potwornie wstyd, Arek, poniekąd także wobec Patryka, nawet jeśli nie ma go na tym zdjęciu. Okazałem się głupszy od iPhone’a nawet (albo równie głupi, zależnie od modelu).

Jednocześnie, ten wpis jest poniekąd kontynuacją wpisów o iPhonie XS Max Pro, tyle, że podpartym doświadczeniami z iPhonem 11 Pro Max. Po tym, jak w tym wpisie dałem wyraz swojemu rozczarowaniu pierwszym z tych telefonów i przypuszczałem, że może to być ostatni iPhone, na jaki się zdecyduję, a także po tym, jak opisałem ostatni eksperyment z tym telefonem w tym wpisie oraz ulgę po rozstaniu z tym modelem w tym wpisie, zdecydowałem się jednak krótko poeksperymentować z iPhonem 11 Pro Max.

Muszę przyznać, że bryła tego telefonu podoba mi się, wygodnie trzyma mi się go w ręku, odpowiada mi jego kształt, rozmiary i waga. Jest idealny dla mnie pod względem estetycznym, nie przeszkadza mi krytykowane przez niektórych rozmieszczenie tylnych aparatów w jednym rogu. Niestety, wszystkie bolączki, które miałem z iPhonem XS Max Pro, w iPhonie 11 także mi dokuczały. Jacek z V roku przez chwilę wierzył, że rozwiązał jedną z nich, okazało się jednak, że rozwiązanie było tylko częściowe. Mianowicie ograniczenie liczby języków dostępnych z klawiatury telefonu do dwóch dotyczyło faktycznie wybranej przeze mnie klawiatury Swiftkey. Wystarczyło doinstalować klawiaturę Google, Gboard, dostępną w AppStorze, by iPhone pozwalał na korzystanie z trzech języków. Ale trzech. Nie więcej. Jeśli ktoś zna rozwiązanie pozwalające na korzystanie na iPhonie z większej liczby języków, stawiam kawę.

Wiadomo, że każdy użytkownik ma inne oczekiwania i to, co dla jednego jest problemem, dla innego w ogóle nie ma znaczenia. Łukasz z V roku uważa na przykład za wyjątkowo denerwujące w iPhonie to, że nie da się zmienić domyślnej długości drzemki w systemowym budziku. Ponieważ nie używam alarmów i nie ustawiam ich, w ogóle tego nie zauważyłem, nie wiedziałem nawet, że na Androidzie ustawienia analogicznej funkcji można spersonalizować w większym stopniu. Mnie drażni to, że iMessage zupełnie nie radzi sobie z obsługą dwóch kart SIM w telefonie, a nie da się zmienić aplikacji do wysyłania SMS-ów w iOS. Dla kogoś, kto używa tylko jednej karty SIM, nie stanowi to najmniejszego problemu.

Jeśli ktoś szuka smartfona, który będzie robił świetne zdjęcia i będzie je można łatwo wrzucać w media społecznościowe, iPhone 11 Pro Max spełni jego oczekiwania w pełni. Jeśli ktoś szuka narzędzia pracy, które będzie dobrze współpracowało z laptopami czy komputerami o różnych systemach operacyjnych, także Mac OS, zdecydowanie lepszy będzie dla niego na przykład Samsung S10+, którego obecnie używam.

Nie miałem wielkich złudzeń, że iPhone 11 przypadnie mi do gustu. Jednym z powodów, dla których chciałem się nim trochę pobawić, była chęć powtórzenia eksperymentu z Arkiem i Patrykiem, jaki zrobiliśmy na iPhonie XS Max Pro. Sprawdzaliśmy wtedy, czy iPhone potrafi rozróżnić Arka i Patryka, chociaż są bliźniakami i wiele osób na roku ich nie rozróżnia. Rozróżniał, ale tylko w jedną stronę. Spodziewaliśmy się, że w związku z poprawą pod wieloma względami różnych parametrów aparatu iPhone 11 Pro Max poradzi sobie z tym zadaniem lepiej. Okazało się, że nie. Okazało się, że iPhone 11 Pro Max nie odróżnia ich w ogóle. Stąd tytuł tego wpisu, którym wyrażam skruchę wobec Arka i Patryka i krytykę samego siebie.

Żarełko

Co semestr, najlepsza, najmądrzejsza, najbardziej zaangażowana grupa studentów, jaką mam, awansuje do pozycji, w której podlegają procesowi stałego dokarmiania na wszystkich zajęciach lektoratowych z języka angielskiego.

Chciałbym z przyjemnością poinformować, że na semestr letni 2019/2020, grupą taką zostaje grupa C2 z I roku informatyki stosowanej (grupy dziekańskie 11K1/11K2/11K3). Wygraliście w ostrej konkurencji z I rokiem pojazdów samochodowych (11S1/11S2/11S3) i nie bądźcie pewni, że Wasze owoce, warzywa, białka i węglowodany nie pójdą za pół roku do nich. Bo szala przechyliła się naprawdę w ostatniej chwili i niewielkim w sumie wahnięciem…

Otwartość

Współczesnemu światu i ludzkości, w dobie globalizacji, otwartość jest potrzebna jak nigdy dotąd. Tymczasem na wigilijnym spacerze po częstochowskiej dzielnicy Północ trafiłem na baner chwalący się tym, że reklamodawca jest otwarty w niedzielę. Jakie to smutne. Bądźmy otwarci we wszystkie dni tygodnia, od poniedziałku do niedzieli włącznie. Wyciągajmy do siebie ręce, słuchajmy się wzajemnie i w ogóle czyńmy tak, by ten świat był lepszy. O każdej porze dnia, przez cały rok, przez całe nasze życie.

20191224_121403

Niezaspokojony

Co roku w Sylwestra publikuję tu wpis z noworocznymi życzeniami dla czytelników, którego motywem przewodnim, inspiracją i bohaterem jest ktoś z osób o szczególnym dla mnie znaczeniu, ktoś z tych, których poznaje się w biedzie i na których można liczyć wtedy, gdy inni zawiodą. Bohater każdego z tych wpisów poznaje jego treść kilka miesięcy wcześniej i ma czas na ocenzurowanie wpisu lub nawet zablokowanie jego publikacji, choć nigdy dotąd się to nie zdarzyło. Otrzymuje oryginalne zdjęcie, które w Sylwestra ukaże się jako załącznik do wpisu, a piosenkę, która zostanie w nim osadzona, poznaje dopiero po jego publikacji i może wtedy próbować rozkminić, czemu została ona wybrana.

Wpis o Adamie był napisany już kilka lat wcześniej, zanim został upubliczniony, a jednak postanowiłem wyrzucić go do kosza i napisać od nowa. A wszystko przez samego Adama, który zrobił coś, czego nikt dotąd nie zrobił. A mianowicie okazał ciekawość, jakiej nikt dotąd nie okazał. Gdy wpis o nim był już od dawna gotowy, Adam – chyba pod wpływem wpisu o Dominiku – wyraził zainteresowanie tym, co kiedyś przeczyta o sobie, i nadzieję, że kiedyś tego doczeka. Nigdy, Adamie, nie dowiesz się, co było tutaj napisane we wpisie o Tobie, nim wyraziłeś tę ciekawość. To było bez porównania mniej znaczące niż to, co przeczytasz w tym wpisie.

Zdjęcie, pierwotnie przeznaczone dla Ciebie, a także piosenka, która miała być dołączona do Twojego wpisu, zostały podmienione. Znajdziesz je kiedyś we wpisie o Marcinie, jeśli wszyscy dożyjemy. Ale treści swojego pierwotnego wpisu nie poznasz nigdy, ja sam nie dysponuję już jego kopią.

Miejcie w sobie niepokój, nie ustawajcie w szukaniu. Tylko tak można mieć poczucie celu, nawet jeśli nie uda się do niego dotrzeć. Miejcie w sobie ciekawość, nie przestawajcie stawiać sobie pytań i próbować na nie odpowiedzieć. Tego życzę Wam w tym roku i w każdym kolejnym. Niech Wasz apetyt nigdy nie zostanie zaspokojony… Niczym ciekawość Adama.

Bądźcie na zawsze głodni, po wieczne czasy.

– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Zalogowani

Stary numer, a cieszy. Nie ma semestru, by coś takiego się nie stało. Starszy rok przychodzi na zajęcia w laboratorium komputerowym, a tu komputer niewylogowany, ba, przeglądarka otwarta, a w jej kartach otwarte portale społecznościowe, poczta i inne usługi kogoś z młodszego (przeważnie) roku, kto siedział tam chwilę temu.

I tak regularnie dostaję maile z adresów grupowych, w których – zazwyczaj – grupa prosi o jakieś dodatkowe testy, surowsze kryteria oceny, dodatkowe zadanie itp. Dzisiaj przeszedłem samego siebie, dostałem maila od studentów kierunku, którego w ogóle nie uczę.

To już nie pierwszy przypadek w tym roku, choć rok akademicki zaczął się dopiero dwa miesiące temu. Poprzedni przypadek był tak głośny, że dostałem od byłych studentów screeny i memy z moją konwersacją z innymi, tym razem faktycznie moimi studentami, którzy dostali lekcję od kolegów ze starszego roku. To bardzo miłe, że starsi studenci uczą młodszych podstaw bezpieczeństwa i prywatności. Jest to bardzo skuteczne.

Powiększenie maila z drugiego screenu:

Tomato tomato

Zainspirowany komentarzem kolejnego byłego studenta (dziękuję, Łukasz), postanowiłem odświeżyć trochę to, co o wymowie fundamentalnego w życiu informatyka wyrazu data już napisałem kiedyś na blogu.

W świecie anglojęzycznym można się zetknąć z co najmniej trzema równorzędnie funkcjonującymi wersjami wymowy wyrazu data. I tak mamy: [ˈdeɪtə], z samogłoską w pierwszej sylabie taką, jak w pierwszej sylabie wyrazu crater, [ˈdætə], z samogłoską w pierwszej sylabie taką, jak w wyrazie matter, a także [dɑːtə], z samogłoską w pierwszej sylabie taką, jak w wyrazie smarter.

Do tego dochodzi jeszcze cały szereg różnic regionalnych w wymowie spółgłoski [t], która u Amerykanów jest wyraźnie bliższa [d], podobnie jak to jest w wyrazach daughter, water itp.

Najbardziej uzasadniona etymologicznie wydaje się forma ostatnia, popularna w Australii, a w Wielkiej Brytanii postrzegana za bardziej formalną, czyli [dɑːtə]. Data to przecież liczba mnoga od datum, więc wydawałoby się, że wyrazy te powinno się wymawiać w analogiczny sposób. Pytanie, na ile często – mówiąc data – mamy naprawdę na myśli liczbę mnogą od datum. I czy traktujemy data jako angielski wyraz pochodzenia łacińskiego, czy nadal jeszcze jako łaciński wyraz funkcjonujący w języku angielskim.

Język się zmienia i w wyrazach pochodzenia obcego zupełnie naturalne zdaje się ewoluowanie wymowy tych wyrazów w kierunku bardziej przyjaznej i naturalnej dla rodzimego użytkownika wersji. Ze stosunkowo młodych przykładów, bardzo dobitnym jest tutaj wyraz pochodzenia francuskiego, garage, którego pierwotna, bliska francuskiej wymowa [ɡæ’rɑːʒ] , jest nadal najpowszechniejszą, ale słowniki podają już i taką, w której ostatnia spółgłoska to [dʒ], a akcent uległ przesunięciu [ ˈɡæɹɑː(d)ʒ ], i taką, która brzmi już zupełnie nie jak jej fracuski pierwowzór, to jest [ˈɡæɹɪdʒ]. Jak widać na przykładzie wyrazu age, wyrazy pochodzenia francuskiego są bardzo podatne na dostosowywanie się do anglojęzycznego aparatu mowy. Wyrazy zapożyczone z łaciny i greki też się z czasem zmieniają, ale czy słyszeliście kiedyś, by ktoś mówił drama przez [ei]?

Wśród informatyków najpopularniejsza jest wersja pierwsza, czyli [ˈdeɪtə]. Ale nawet ci z nich, którzy są rodzimymi użytkownikami języka angielskiego, nie kwestionują prawidłowości innych form, a bywa, że zauważają u siebie dziwną tendencję, by sam wyraz data wymawiać [ˈdeɪtə], ale gdy stanowi on przedrostek jakiegoś rzeczownika złożonego, np. database, mówią już [’dɑːtəbeis].

Wydaje się, że ta pierwsza forma, [ˈdeɪtə], jest najpopularniejsza i że w tym kierunku w ogóle ewoluuje wymowa tego wyrazu, a proces ewolucji przebiega tutaj w dużo szybszym tempie, niż ewolucja garage w kierunku [ˈɡæɹɪdʒ]. Ale – póki co – nie ma się co upierać przy jednej jedynej prawidłowej formie wymowy któregokolwiek z tych wyrazów, podobnie jak nie ma co liczyć na to, że będzie ono wymawiane identycznie w sytuacjach codziennych, potocznych, co na konferencjach naukowych gromadzących statystyków. Albo że ktoś z Nowej Zelandii będzie używał wyrazu data w ten sam sposób, co ktoś ze Stanów Zjednoczonych albo z Londynu.

We wpisie o mitach w wymowie informatyków zebrałem informacje o wymowie data jakiś czasem temu i ująłem to w ten sposób: Większość informatyków mówi [ˈdeɪtə]. Gdy padnie inna wymowa, część z nich waha się, czy popełniono błąd, a część wzdryga się wręcz słysząc [ˈdætə] albo [ˈdɑːtə]. Tymczasem wszystkie sposoby wymowy są poprawne i nawet to, jakoby wynikające z kontekstu różnice w znaczeniu wyrazu (data jest rzeczownikiem w liczbie mnogiej, jeśli odpowiada pojedynczemu rzeczownikowi datum, i używane jest w liczbie mnogiej głównie w kontekstach naukowych) miały wpływ na to, jak ten wyraz się wymawia, to nie znajdujący pokrycia w rzeczywistości stereotyp. Najpowszechniej występująca wymowa, [ˈdeɪtə], jest pospolita w Wielkiej Brytanii, w Stanach i w Irlandii. Z kolei [ˈdætə], z dźwiękiem æ takim jak w wyrazie cat, to wymowa spotykana w Stanach i Irlandii, a [ˈdɑːtə] można usłyszeć w Australii, Nowej Zelandii, a także – w bardziej formalnych kontekstach – w Wielkiej Brytanii.

Mówisz, masz, czyli o zakazanym wyrazie od Darka

Jedna z podstron tego blogu mówi o błędach w wymowie popełnianych przez informatyków i do gromadzenia zawartości tej strony zainspirowała mnie przygoda Mateusza, dzisiaj już inżyniera, którego koledzy z roku za moment będą bronić dyplomy magisterskie, z wyrazem Skype. Tylko że od tamtej pory wiele się zmieniło i dzisiaj ta lista rozrasta się nieustannie nie dlatego, że ja sam do niej dodaję kolejne wyrazy, ale dlatego, że byli (a bywa, że i obecni) studenci przysyłają mi sugestie, że czegoś na niej brakuje. Tak jak to ostatnio zrobił Darek.

Oczywiście, mówisz, masz. Treść podstrony została zaktualizowana. Interfejs Programowania Aplikacji, czyli API, to po angielsku Application Programming Interface. Pozwala on na komunikowanie się aplikacji między sobą i z systemem. Po polsku skrót wygląda tak przyjaźnie, że przyjęło się go czytać tak, jakby był wyrazem. Należy wiedzieć, że po angielsku skrót ten literuje się jako trzy oddzielne litery, nie należy więc mówić RP (tak by w brytyjskim angielskim wyglądał zapis tego, jak czytamy ten skrót po polsku), ale API, czyli [eɪ, piː, aɪ].

Oprócz listy rażących błędów w wymowie, jakie zdarza się popełniać informatykom, na blogu jest także lista wyrazów, których wymowa niepotrzebnie budzi w nich kontrowersje, oraz lista brzydkich wyrazów, których nie powinni używać. Jest też podstrona o błędach popełnianych przez matematyków i inżynierów w ogóle. A także o tym, czym inżynierowie niepotrzebnie się przejmują.

Ostatni eksperyment z iPhone XS MAX

Dzisiaj z Arkiem i Patrykiem, studentami – bliżniakami z II roku informatyki stosowanej Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej, przeprowadziliśmy ostatni eksperyment z iPhonem XS Max, którego za chwilę się pozbędę. Sprawdziliśmy, jak sobie radzi z rozpoznawaniem twarzy w przypadku bliźniaków.

Wynik testu jest zaskakujący. Spodziewałem się, że albo iPhone radzi sobie znakomicie, albo nie radzi sobie w ogóle. Tymczasem wynik testu wypadł bardzo niejednoznacznie. Okazuje się oto, że o ile Patryk może mieć iPhone’a z Face ID, o tyle Arek nie może, a w każdym razie nie powinien.

Jeżeli ustawimy twarz Patryka jako wzór twarzy właściciela telefonu, Arek nie jest w stanie odblokować telefonu. Jeśli natomiast twarz Arka zostanie ustawiona jako twarz właściciela, zarówno Arek jak i Patryk są w stanie odblokować telefon.

To ostatni eksperyment, jaki robimy z tym telefonem. Za moment idzie na snapową giełdę. Zdumiewa mnie, jak wielką popularnością na tej giełdzie się cieszy, zanim jeszcze został wystawiony, telefon, który tak mnie rozczarował, o czym napisałem i tutaj, i tutaj.

Ulga po rozstaniu

Przekładając dzisiaj karty SIM z mojego iPhone’a XS MAX do innego modelu smartfona, celowo nie będę pisał jakiego, poczułem niesamowitą ulgę. Kilka tygodni temu dałem tutaj wyraz mojemu rozczarowaniu tym modelem i mimo szczerych prób polubienia go, w których kilka osób próbowało udzielać mi wsparcia (szczególnie dziękuję Maćkowi z UAM i Przemkowi z II roku informatyki stosowanej), odkładam go dzisiaj do szuflady.

Od czasu poprzedniego wpisu iPhone XS MAX zaszedł mi wielokrotnie za skórę kilkoma rzeczami, o których wówczas nie wspomniałem. Parę razy byłem podejrzewany o to, że zrobiłem komuś zdjęcie z ukrycia, bo notyfikacja świetlna o otrzymanej wiadomości czy połączeniu przy użyciu lampy błyskowej telefonu może sprawiać takie wrażenie. Ale były też rzeczy, które mnie samemu bardzo przeszkadzały.

Przede wszystkim przeszkadza mi to, że ten smartfon uważał się za mądrzejszego ode mnie i notorycznie dawał mi do zrozumienia, że wie lepiej ode mnie, czego mi potrzeba. Dbał o moją baterię i o transmisję danych i nie pozwalał sobie w żaden sposób wytłumaczyć, że trzymam rękę na pulsie i nie potrzebuję jego pomocy. Uparcie odmawiał aktualizowania się bez użycia WiFi, uparcie domagał się korzystania z WiFi pod byle pretekstem. Codziennie wyskakiwał mi monit, bym włączył WiFi, w dodatku monit ten nie miał w ogóle opcji „Cancel / Anuluj” do wyboru, więc za każdym razem zmuszony byłem wejść w ustawienia i z nich wyjść, a potem ponownie wchodzić w aplikację, w której pracę przerwano mi tym monitem.

Udostępnianie hotspota z telefonu urządzeniom różnego rodzaju niezmiennie wiązało się z koniecznością włączenia sieci bezprzewodowej na stałe (po wyłączeniu hotspota WiFi nie wyłączało się, jak to z reguły jest w innych telefonach). Zamiast więc powrócić do stanu wyjścia poprzez samo wyłączenie hotspota, trzeba było niezmiennie za każdym razem wchodzić w ustawienia WiFi i wyłączać je.

Ale najgorsze w działaniu tego hotspota było to, że po chwili bezczynności iPhone uznawał za stosowne wyłączać udostępnianie internetu i rozłączać bezczynne urządzenie. Wielokrotnie zdezorganizowało mi to zajęcia na początku października i po jakimś czasie zacząłem nosić ze sobą drugi telefon i z niego udostępniać sobie internet, co w sytuacji korzystania z iPhone’a z dual SIM jest pewnym kuriozum.

iCloud to legendarny mit o magicznej swobodzie działania przy użyciu różnych narzędzi na zsynchronizowanych urządzeniach. Aczkolwiek idea sama w sobie jest słuszna i dla mało wymagającego użytkownika faktycznie pożyteczna, dla mnie chmura Apple nie ma zastosowania, bo mam komputer służbowy z Windows 10 i kilka innych regularnie używanych urządzeń z Linuxem i Androidem. iCloud jest na większości z nich dostępny jedynie przez infantylny i przestarzały interfejs przeglądarkowy, w związku z tym na urządzeniach Apple nie korzystam z iCloud, lecz używam usług działających na wszystkich systemach: Dropboxa, Mega, Dysku Google. Na MacOS działają świetnie i na iPhone’a są także dostępne znakomite aplikacje. Niestety, iPhone znowu wydaje się być mądrzejszy ode mnie i dba o to, bym nie zużył za dużo transferu danych, więc ogranicza synchronizację w tych chmurach, gdy wydaje mu się, że straciłem panowanie nad tym, co robię.

Przycisk Assistive Touch to bardzo praktyczny i ciekawy sposób komunikacji z nowszymi iPhone’ami, dający się skonfigurować według potrzeb użytkownika i dający szybki dostęp do różnych często używanych funkcji i zadań, do których dostęp w inny sposób mógłby być uciążliwy. Ale czy ten przycisk musi się samoczynnie przemieszczać po całym ekranie z miejsca na miejsce, bez woli użytkownika urządzenia? Są miejsca na ekranie, w których stanowi on podręczne, ale w niczym nie przeszkadzające narzędzie, są jednak i takie miejsca, w których po prostu przeszkadza. To miło, że da się go przesunąć w dowolne miejsce ekranu, ale jeszcze milej byłoby, gdyby zechciał tam pozostać, a nie wędrować sobie, dokąd jego rogata dusza zapragnie.

I jeszcze jeden powód do radości, gdy przełożyłem karty do innego telefonu, choć nie jestem pewien, czy to czasem nie wina mojej ulubionej klawiatury Swiftkey, a nie samego iPhone’a. Wreszcie mogę zainstalować tyle języków, ile mi się podoba. Regularnie piszę na smartfonie po angielsku, po polsku i po rosyjsku. Zdarza się, że w innych językach. Nie wiedzieć czemu na iPhonie musiałem się zdecydować na dwa języki i ani jednego więcej. Jeśli chciałem móc pisać po rosyjsku, musiałem wyłączać polski albo angielski. Jeśli miałem włączony polski i angielski, nie byłem w stanie już włączyć rosyjskiego. Na obecnym smartfonie mam jednocześnie zainstalowany angielski, polski, rosyjski, ale także niemiecki, francuski i arabski.

Nie hejtuję na Apple. W moim poprzednim wpisie o XS MAX dałem wyraz sympatii do iPhone’a 7, którym się wcześniej posługiwałem. Zestarzał się, ja i mój wzrok także, więc czułem potrzebę powrotu do większego ekranu. Sądziłem, że przesiadając się na XS MAX zmieniam Poloneza na Ferrari, tymczasem rzeczywistość rozczarowała mnie w stopniu zupełnie dla mnie niespodziewanym. Wkrótce pozbędę się XS MAX, ale zanim ktoś się skusi na ten model, warto przeczytać w moim poprzednim wpisie, czym mnie tak rozczarował. Nie chciałbym nikogo narażać na takie utrapienie, trudy i znoje, jakich ja doświadczyłem męcząc się z tym modelem. To bez wątpienia najgorszy smartfon, jakiego w życiu używałem.