Pierwszy raz od dłuższego czasu wyszedłem w środę z pracy za dnia. A ściślej, wyszedłem o tej samej godzinie, co zwykle, jednak „na polu”, czyli między biurowcami Krakowa, było wciąż jasno. Przyjemniej będzie od tej pory zaczynać, skoro po fajrancie czekać na mnie będzie jeszcze odrobina słońca. W dodatku jak tu nie zaczynać z przyjemnością zajęć, na które ludzie tak ochoczo się zwołują.
Happening czy historia?
Bardzo jestem ciekaw, czy zajście podczas sesji Rady Miasta w Szczecinie widoczne na poniższym filmie przejdzie do historii, czy zostanie pogrzebane na śmietniku mało istotnych incydentów i nieodpowiedzialnych wybryków.
Przed poniedziałkową sesją w sali obrad zawisły obok katolickiego krzyża symbole innych wyznań i światopoglądów – krzyż prawosławny, judaistyczna gwiazda Dawida, islamski półksiężyc i symbol ruchu ateistycznego. Radni dali się sprowokować do bardzo dwuznacznych i nerwowych posunięć. Radny Prawa i Sprawiedliwości wezwał straż miejską, od której oczekiwał interwencji. Radny Platformy Obywatelskiej wszedł na drabinę i ściągał symbole w takim pośpiechu, że dość trudno oprzeć się wrażeniu, iż okazał im niedostateczny szacunek. Tym bardziej nie sposób zrozumieć, czemu zdjął ze ściany wszystkie symbole poza katolickim krzyżem, którego prawo do wiszenia nad polskim godłem wydaje się nie większe, niż prawo zawieszenia tam półksiężyca czy chociażby pastafariańskiego makaronu. Jak zresztą powszechnie wiadomo, tradycja wieszania krzyża gdzie popadnie zaczęła się we współczesnej Polsce od powieszenia go ukradkiem w środku nocy w Sejmie przez posła AWS, niejakiego Tomasza Wójcika. Nawiasem mówiąc, podczas tej nocnej kontrabandy poseł Wójcik spadł z drabiny, co można by odczytywać jako znak gniewu ze strony opatrzności.
W Szczecinie w poniedziałek doszło do nieprzyzwoitej przepychanki, w trakcie której krzyż został zdjęty, a następnie znowu powieszony. Wydaje się, że organizatorzy happeningu wykazali się ostatecznie większym taktem, bo odpuścili sobie kolejne harce na drabinie i zdejmowanie symboli. Zamiast tego złożyli oficjalny wniosek na ręce szefa Rady Miasta, by powieszono obok krzyża symbole innych religii.
Niecodzienny chrzest
Gdy Elton John i David Furnish stali się rodzicami dziecka urodzonego przez matkę – surogatkę, komentarzy było sporo. Mnie, szczerze mówiąc, sprawa w ogóle nie poruszała. Nie widziałem w tym ani powodu do wiwatowania, bo nad adopcjami dzieci nie ma co wiwatować, to zjawisko powszechne, normalne, nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ani mnie to nie bulwersowało, bo niby czemu. Skoro dzieci z tylu wzorcowych heteroseksualnych rodzin decydują się potem na życie z osobą tej samej płci, to czemu niby dziecko wychowane przez dwóch mężczyzn czy dwie kobiety miałoby stać się homoseksualistą? A gdyby nawet, to co z tego?
Gdy jednak dowiedziałem się, że Lady Gaga będzie matką chrzestną dziecka Eltona i Davida, oczy na chwilę otworzyły mi się szerzej. Maleńki Zachary, któremu w życiu gwiazdki z nieba nie zabraknie, będzie miał Lady Gagę, wielką przyjaciółkę jednego ze swoich ojców, za matkę chrzestną. Szopka to, cyrk, czy poważna uroczystość religijna? Bardzo jestem ciekaw komentarzy wierzących i praktykujących. Dobrze to, że dziecko zostanie ochrzczone? Czy może to zgorszenie publiczne, że dwóch ojców przyniesie dziecko do ołtarza? To wyraz skruchy i nawrócenia dwóch bogatych degeneratów czy kpina z obrzędu?
Jedno wydaje się pewne: nagłośnienie i oprawa uroczystości będą takie, że prostym moralistom trudniej będzie od tej pory bronić tradycyjnego modelu rodziny.
Historia z bajki
Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza – Modrzewskiego to uczelnia młoda, ale – jak się okazuje – bardzo odważna. Jak się przekonałem podczas niedawnej wizyty z sąsiadem w holu uczelni, nie boi się ona udostępnić swoich murów wystawie obalającej dumne, acz bezpodstawne przekonanie Polaków o tym, że dwudziestolecie międzywojenne pachniało różami, nacjonalizmu Polacy nie znali, a katolicyzm to uosobienie łagodności i nigdy nie było inaczej. Ze zdumieniem obejrzeliśmy z Julianem kilka zupełnie nam nieznanych kart z historii Polski międzywojennej, kart niewygodnych i wstydliwych, demaskujących nasze narodowe mity, podobnie jak kolejne książki Jana Tomasza Grossa.
Wystawa „Cerkiew 1938” pokazuje zorganizowaną akcję burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu w 1938 roku, osadzając ją w realiach historycznych jako kulminację procesu prześladowania prawosławia w Polsce. Barbarzyńska polityka wyznaniowa państwa doprowadziła do działań, których dziś wypada się jedynie wstydzić, niektóre cytaty z oficjalnych dokumentów państwowych szokują i burzą nasze przekonanie o tym, że w kleszczach między stalinowską Rosją a hitlerowskimi Niemcami Polska wolna była od nienawiści i nacjonalizmów.
Warto poczytać więcej na ten temat, a wystawę odwiedzić można nie wychodząc z domu, ponieważ bogato ilustrowane plansze z tekstem, które z Julianem obejrzeliśmy w Krakowskiej Akademii, mają swoją internetową wersję i są w całości dostępne na stronie cerkiew1938.pl. Uczelni wszakże należą się wielkie brawa za podjęcie tematu, który z pewnością zasługuje na zainteresowanie historyków i na głębszą refleksję. Poszukiwanie prawdy i obiektywne opisywanie rzeczywistości, wraz z odnajdywaniem wielowymiarowych związków między zjawiskami i obalaniem fałszywych mitów, to zaszczytny cel nauki.
Niektóre mity to miód dla uszu i na skołatane serce, aż miło ich słuchać, a powtarzane wystarczającą ilość razy stają się nawet bardziej przekonujące od faktów. Racjonalnie myśląc, trudno poważnie traktować obronę Piusa XII przed oskarżeniami o bierność w czasie II wojny światowej, bo przecież antykomunistyczny romans katolicyzmu z faszyzmem kwitł na dobre nie tylko w Niemczech podczas wojny, ale i w przedwojennej Francji czy Włoszech. Reżim Vichy miał poparcie papieża do tego stopnia, że francuski ambasador w Watykanie otrzymał papieskie zapewnienie wsparcia „dzieła moralnego odrodzenia” Francji pod przewodnictwem marszałka Pétaina.
Wyniki ekspertyzy biegłych sądowych po ekshumacji jednego z bohaterów narodowych współczesnej Polski, Stanisława Pyjasa, zdają się stawiać pod znakiem zapytania sens edukacji historycznej i wychowania patriotycznego. Skoro bowiem każdego, kto kwestionował oficjalnie przyjmowany bieg wydarzeń, według którego Pyjas został zamordowany przez służbę bezpieczeństwa, odsądzano dotąd od czci i wiary, a dzisiaj okazuje się, że mógł on po prostu umrzeć wskutek upadku z dużej wysokości i pod wpływem alkoholu, to czym jest historia? Czy istotne są w niej fakty, czy to siła sprawcza mitu żyjącego w świadomości zbiorowej? Czy historia ma sens? Jakiej historii chcemy uczyć w szkołach? Obiektywnej, złożonej z bezsprzecznych faktów, czy takiej, jaką się ona wydaje przez pryzmat natchnionych patriotycznych przemówień? Co będzie bardziej na miejscu i bardziej celowe?
Wskrzeszanie języków
Łacina jest językiem w powszechnym mniemaniu martwym, esperanto to dla wielu krytyków idea utopijna i w równym stopniu wymierająca. A jednak Facebook zdaje się oba te języki szanować i promować, można je bowiem wybrać jako języki interfejsu portalu i korzystać z nich zamiast z polskiego czy angielskiego. Tłumaczenie, zwłaszcza w łacinie, zawiera chyba pewne luki i niedociągnięcia, ale czapki z głów. Starożytni Rzymianie i Ludwik Zamenhof byliby zobowiązani.
Szkoła jak lustro
Praca w szkole to trochę tak, jak budowa na załączonej ilustracji. Stare ma szanse się przejrzeć w nowym, byle tylko chciało popatrzeć.
Gdy czytam sensacyjne newsy o tym, jak to jastrzębska szkoła obniża sprawowanie i ogranicza prawa uczniowskie chłopakom, którzy nagrali i wrzucili do internetu głupawy filmik zatytułowany „Papamobile”, nie mogę się powstrzymać od konstatacji, że decyzja szkoły jest jeszcze bardziej żałosna niż fabuła przedmiotowego klipu.
Jak najlepiej burzyć autorytet Jana Pawła II i podważać go? Ano właśnie tak – robiąc z niego świątka na piedestale, pokrytego warstwą brązu tak grubą, że aż trudno go pod nią rozpoznać. Jan Paweł II był przed laty osobą budzącą spontaniczny autorytet wśród młodzieży i nie trzeba było metod rodem z głębokiego komunizmu do obrony tego autorytetu. Kara za pozaszkolne głupawe wybryki powinna się raczej koncentrować na stwarzaniu zagrożenia dla ruchu kołowego, a nie na obrażaniu patrona szkoły, który notabene nigdzie w tym filmie nie jest nazwany po imieniu i nie rozumiem, skąd przekonanie, że film pokazuje Jana Pawła II.
Dyrekcja szkoły zapomniała chyba, że na zamordyzmie autorytetu się raczej nie zbuduje, pewnie prędzej zburzy. I że to właśnie działania takie, jak działanie szkoły, powodują, że Jan Paweł II wraz ze swoim nauczaniem przestaje kogokolwiek szczerze interesować i staje się młodzieży coraz bardziej obcy. A kiedyś był wyjątkowo bliski i nie trzeba było żadnego bata, by tak było. Teraz już nawet teolodzy mówią, że nikogo nie interesuje jego nauka i stał się dla niektórych Polaków „złotym cielcem”.
Ciekawe, jak dyrekcja jastrzębskiej szkoły potraktowałaby swoich uczniów, gdyby – zamiast nagrywać banalny i nie wnoszący nic poważnego do dyskusji o papiestwie filmik – włączyli się w wyraźnie obecny w świecie nurt poważnej krytyki Jana Pawła II i oskarżali go o zaniedbania, wspieranie południowoamerykańskich reżimów totalitarnych czy obwiniali o śmierć dzieci w Afryce. Wyrzuciliby ich ze szkoły? Zamknęli w więzieniu? Skazali na śmierć (chyba nie całkiem byłoby to w zgodzie z papieskim nauczaniem)?
Na forach internetowych i w komentarzach pod artykułami o „skandalicznym wybryku uczniów z Jastrzębia” spora część internautów bije im brawo i trzyma za nich kciuki. Dyrekcja szkoły i inni zbulwersowani zrozumieliby może lepiej takie głosy, gdyby w tym pokoleniu wstępującym spróbowali sobie przypomnieć siebie sprzed lat. Gdyby się zechcieli przyjrzeć swojemu odbiciu, niczym te kamieniczki odbite w stalowo – szklanej, świeżo wznoszonej elewacji. Ja świetnie pamiętam – do dzisiaj – akademie ku czci Ludwika Waryńskiego z mojej podstawówki. Pamiętam też, że śmialiśmy się z kolegów i koleżanek z konkurencyjnego liceum, których tamtejsi profesorowie karali dyscyplinarnie, jeśli spotkali kogoś z nich przypadkowo na mieście zimą bez czapki. Co zapamiętają siedemnastolatkowie z technikum w Jastrzębiu? Obniżone sprawowanie i ograniczenie praw ucznia za wygłupy poza szkołą?
* Do filmu „Papamobile”, w przeciwieństwie do Dariusza Chętkowskiego, nie linkuję. Bo – szczerze mówiąc – chociaż napisy mają ładną czcionkę i montaż jest w porządku, to nie ma tam chyba co oglądać, a „dzieło” nie jest warte rozgłosu, jaki mu zapewniają urażeni i gniewni.
Język dla geeków
Grzeczni dresiarze
Pisałem już kiedyś o tym, jak stereotypy dotyczące ubioru młodych ludzi zniekształcają naszą percepcję i niepotrzebnie do nich zrażają.
W ubiegły weekend odwiedziło mnie dwóch kolegów z liceum i powspominaliśmy stare lata. W niedzielę, gdy jeden z nich poszedł do pobliskiego sklepu kupić papierosy, na własnej skórze odczuł dokładnie to samo. W drodze do sklepu mijał się na chodniku z grupą naszych miejscowych „blokersów”, jak potocznie – i nie zawsze z sympatią – niektórzy ich nazywają. Widząc zmierzających z przeciwka zakapturzonych osobników rozważał zejście im z drogi lub przejście na drugą stronę ulicy, gdy poczciwi młodzieńcy rozstąpili się nagle grzecznie i chóralnie pozdrowili gromkim: „Dzień dobry!”.
Angielski dla piratów
W poprzednim wpisie radowałem się ze znajomości nowego języka obcego, ale programiści Facebooka zdają się mieć niewyczerpane źródło inspiracji lingwistycznej i dopracowali ze szczegółami jeszcze jedną wersję języka angielskiego, angielski dla piratów.
Po zmianie interfejsu na ten język, w nagłówku strony na Facebooku pojawią nam się niezwykle barwne i dowcipne opcje do wyboru.
Zmiany dotyczą jednak nie tylko nagłówka strony, tak na przykład wygląda ramka, w której Facebook zachęca nas w pirackim angielskim do skorzystania z funkcji wyszukiwania znajomych:
A to przykład języka pirackiego w opisie fotografii na ścianie i na stronie ze zdjęciem wewnątrz profilu:
Widoczne na jednym z powyższych zdjęć tłumaczenie „Like” jako „Arr” jest równie pomysłowe, jak opis elementów, które już oznaczyliśmy jako te, które lubimy, oraz zachęta do ich komentowania.
Pomysłowość w modyfikowaniu komunikatów językowych sięga do najgłębszych zakamarków interfejsu widocznych dla szarego użytkownika do tego stopnia, że po wyrwaniu ich z kontekstu mogą się stać nie lada zagadką.
Wydaje się także, że modyfikacji ulegać mogą nawet zmienne podstawiane do komunikatów, bo chociaż na pierwszym z poniższych zrzutów aplikacja ma standardową nazwę, to na drugim nie każdy już się domyśli, że chodzi o „Android”.
Czekamy na dalsze nieznane dotąd odmiany języka angielskiego. A może nie tylko angielskiego?
Angielski do góry nogami
Nie wiem, czy zawdzięczam to jakiejś wrodzonej dysfunkcji, czy inteligencji, czy to tylko dowcip bez znaczenia, ale pomysłowi programiści Facebooka uświadomili mi, że całkiem nieźle znam język, o którego istnieniu nie miałem dotąd pojęcia: English (Upside Down). Wygląda na to, że interfejs w tym języku jest dla mnie całkowicie zrozumiały, strony są czytelne i łatwe w obsłudze.
Co ciekawe, odstępstwem od „odwrócenia” czcionki są nie tylko wszelkie zmienne, ale również etykiety niektórych przycisków. Być może to niedopatrzenie, a może celowe ułatwienie dla osób, które mają trudności z odczytaniem pisma do góry nogami, by mogły się łatwo wycofać z wybrania opcji.
Gimnastykę dla szarych komórek stanowi czytanie tekstu, w którym duża ilość zmiennych powoduje, że tekst jest pisany na przemian normalnie i do góry nogami. Kto wie, może przydałoby to się do czegoś w poradniach pedagogiczno – psychologicznych?