Społecznościowe ściąganie

Jako społeczny redaktor ODP obserwuję od jakiegoś czasu nasilenie zjawiska społecznościowych stron internetowych ułatwiających ściąganie, nieuczciwe odrabianie prac domowych i oszukiwanie w szkole. Niczym grzyby po deszczu powstają portale, których użytkownicy wymieniają się odpowiedziami do ćwiczeń w podręcznikach, udostępniają sobie klucze z rozwiązaniami testów i egzaminów, a nawet – na zasadzie swego rodzaju giełdy – odrabiają za siebie prace domowe. Hierarchia użytkowników oparta jest naturalnie na ich aktywności, a więc im więcej udostępnisz materiałów, im więcej odrobisz za innych prac domowych, tym wyższa twoja ranga.
Zastanawiam się, skąd bierze się popularność takich portali, i co – lub kto – tu zawodzi. Czy uczniowie, którzy nie potrafią się zmobilizować do najmniejszego wysiłku, by samodzielnie odrobić pracę domową, a może przerasta ich ona intelektualnie? Czy szkoła, bo zadaje za dużo albo w zbyt szablonowej formie? A może system oceniania nie motywuje do samodzielnej pracy?
Nie mogę zrozumieć, do czego przydają się wyniki poszukiwań kluczy zadań na takich portalach. Zdarza mi się zadawać uczniom do zrobienia zadania zamknięte i od razu podawać im klucz rozwiązań, zwłaszcza jeśli praca domowa jest obszerna, a zależy mi na tym, by naprawdę została zrobiona. Sprawdzając ją, dociekam nie tyle tego, jaka jest poprawna odpowiedź, ale dlaczego jest ona poprawna, a także dlaczego odpowiedzi błędne są złe. Pytam o uzasadnienie odpowiedzi, nie interesuje mnie sama odpowiedź.
Starsi uczniowie wiedzą też dobrze, że szkoda w mojej klasie czasu na niesamodzielne pisanie zadań otwartych. Ocenę niedostateczną łatwiej jest ode mnie dostać za plagiat, pracę niesamodzielną lub jej całkowity brak, niż za pracę słabą, nieudaną, ale pisaną uczciwie. Dlatego nie potrzebuję ich już nawet rozsadzać, gdy piszemy zadania otwarte, a nawet nieczęsto zdarza mi się kogokolwiek upomnieć.
Skąd ta popularność portali z kluczami i ściągami? Czyżby ktoś oceniał uczniów za to, czy potrafią przepisać z klucza do ćwiczeń odpowiedzi, nie robiąc w tym błędów i nie wpisując odpowiedzi w nieodpowiednich miejscach? Sami uczniowie chyba też nie uważają za celowe, by kształcić w sobie umiejętność takiego bezmyślnego przepisywania?
A może szkoła po prostu przeszkadza ludziom w nauce i rozwoju? Kiedyś doszliśmy z maturzystami do wniosku, że każdy z nich umie sobie ściągnąć piracki film z internetu i wypalić go na płycie albo znaleźć materiały pornograficzne w interesującej go kategorii na obcojęzycznej stronie, chociaż nikt ich tego nigdy nie uczył w szkole. Z wyszukiwaniem ściąg jest chyba podobnie. Tylko czy to nie marnowanie czasu i energii na coś, co w ostatecznym rozrachunku nie przynosi żadnych korzyści?

Morderstwa chrześcijan

W mediach i dyskusjach przy stole przewija się ostatnio dość często temat prześladowań chrześcijan, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, a chociaż jednoznacznie potępiam organizowanie zamachu bombowego i mordowanie ludzi wychodzących z kościoła, to jeszcze bardziej przeraża mnie nienawiść do muzułmanów artykułowana przez spokojnych, pobożnych polskich katolików w odwecie za wydarzenia w Egipcie czy Iraku.
Wiadomo, że historię piszą zwycięzcy i że każde wydarzenie można opisać ze skrajnie odmiennych punktów widzenia. Nic też nie jest moralnie jednoznaczne. Warto jednak pamiętać przynajmniej to, czego sami byliśmy świadkami, i mieć odrobinę dystansu do samego siebie.
Z jednej strony zgadzam się, że muzułmanie, domagający się poszanowania dla swoich praw i religii w krajach, w których są w mniejszości, muszą jednocześnie nauczyć się szanować prawa chrześcijan w krajach, w których islam jest religią dominującą. Ale takie stawianie sprawy wypacza problem i czyni z muzułmanów jedyne źródło konfliktu, a to przecież nie jest prawda. Trzeba pamiętać, że dokonując inwazji na Irak prezydent Stanów Zjednoczonych wielokrotnie użył sformułowania „krucjata”, za co zresztą spotkał się później ze stanowczą krytyką we własnym kraju. Prezydent George Bush, spotykający się na prywatnych audiencjach z katolickim papieżem Janem Pawłem II, uczynił z tej niczym nie uzasadnionej inwazji wojnę religijną, a w każdym razie sprawił, że tak może ona być postrzegana przez Irakijczyków. Spłycamy rzeczywistość mówiąc o islamistach mordujących chrześcijan wychodzących z kościoła, ale spłycamy ją w takim samym stopniu, co obecny w społeczeństwie islamskim stereotyp o wojnie, jaką wytoczyli przeciwko Irakowi chrześcijanie.
Jan Paweł II był w swego rodzaju klinczu w stosunkach z amerykańskim prezydentem. Z jednej strony próbował nieśmiało apelować o pokój, a potem o szybkie zakończenie wojny, ale z drugiej strony miał w Bushu sojusznika w moralnej walce o wartości chrześcijańskie w społeczeństwie amerykańskim, zwłaszcza gdy chodzi o ochronę życia poczętego, eutanazję oraz rodzinę. Do kulminacji doszło w czerwcu 2004, gdy papież przyjął z rąk Busha Prezydencki Medal Wolności – najwyższe amerykańskie odznaczenie cywilne. Pamiętam, że oglądałem z niedowierzaniem uroczystość wręczenia medalu i od tamtej pory Jan Paweł II przestał być dla mnie autorytetem. Rozumiem, że oglądającemu tę uroczystość Irakijczykowi dość trudno byłoby uwierzyć, że głowa kościoła katolickiego i prezydent państwa agresora nie są sojusznikami.
Uczestniczyliśmy w konflikcie zbrojnym, który – w dobie wszechobecności mediów – zarzucił nas przerażającymi obrazami torturowanych więźniów, zabijania cywilów, strzelanek z powietrza prowadzonych tak, jakby piloci grali w grę komputerową. Po paru latach od inwazji okazało się, że była ona całkowicie nieuzasadniona, a zarzuty wobec Iraku, które wykorzystano jako pretekst do zaatakowania tego kraju, nie potwierdziły się. Można się dziwić „muzułmanom”, że próbują się bronić przed „chrześcijanami” albo że biorą odwet za krzywdy „od nich” doznane. Tylko że to stoi w sprzeczności z duchem patriotyzmu, jaki nauczyciel historii stara się przekazać, ucząc o dziewiętnastowiecznej historii Polski. Jest – poza tym – niebezpieczne, bo jeśli obopólna nienawiść ma się tylko kumulować i nakręcać wzajemnie, to prędzej czy później ktoś zaatakuje ludzi wychodzących z jednego z czterech meczetów funkcjonujących w Warszawie. Tak, owszem, w Polsce są i funkcjonują meczety i centra modlitw muzułmanów. Może lepiej, żeby polscy chrześcijanie i muzułmanie nie mordowali się wzajemnie?
Na marginesie tego wpisu – od dawna chciałem się zmierzyć z tematem Nobla dla Obamy i stanąć w obronie tej powszechnie krytykowanej decyzji. Myślę jednak, że nie jestem w stanie zrobić tego lepiej, niż Patryk Kugiel, którego artykuł niniejszym polecam.

Chodźmy na piwo

O perypetiach Bartka w częstochowskiej podstawówce pisałem już kilkakrotnie (tutaj, tutaj i tutaj), ale po kilku latach obserwowania tej szkoły panie nauczycielki nie przestają mnie zadziwiać, a ja coraz bardziej przychylam się do powszechnie panującej opinii, że nauczyciele to leniwe obiboki, którym – oprócz ciągłych ferii i wakacji – do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko tego, by dzieci w szkole były pokneblowane i przywiązane do krzeseł.
Ostatnim wynalazkiem grona pedagogicznego w podstawówce Bartka jest dyscyplinowanie chłopców w starszych klasach przez wprowadzenie specjalnych dzienniczków, w których pod koniec każdej lekcji nauczyciel wpisuje uwagę – informację o zachowaniu dziecka podczas jego lekcji. Dzienniczki takie prowadzone są tylko dla chłopców, bo dziewczynki – jak powszechnie wiadomo – z definicji są grzeczne. Co prawda wśród rodziców są na ten temat sprzeczne opinie, a jeden z ojców próbował ostatnio na zebraniu klasowym obarczyć odpowiedzialnością za wyważenie drzwi w ubikacji swoją córkę, z której – jego zdaniem – jest niezłe ziółko. Zdaniem nauczycieli jednak córka jest wzorem cnót, a całe zło tego świata to chłopcy, przy czym szkoła znalazła na nich skuteczny sposób – uwaga w dzienniczku wpisywana po każdej lekcji.
Większość uwag na temat Bartka jest taka, że zachowywał się podczas lekcji poprawnie, stosownie lub że jego zachowanie nie budziło zastrzeżeń. Bywa, że uwaga jest negatywna, na przykład wtedy, gdy Bartek wstanie po temperówkę i odbierze ją od koleżanki siedzącej w innym rzędzie. A bywa także, że jest poważna afera. Na przykład wtedy, gdy Bartek zaproponował całej klasie, że może pójdą sobie na piwo. Uwaga w dzienniczku, zebranie z rodzicami, komenda wychowawcy do mamy Bartka: „Pani zostaje po zebraniu na rozmowę w cztery oczy!” (spróbowałbym się tak odezwać do kogoś z moich uczniów, nie wspominając o rodzicach).
A ja z Bartka jestem dumny. Jakżeby inaczej. Każda lekcja – zamiast 45 minut – trwa o wiele krócej, bo nauczyciele muszą zebrać dzienniczki od wszystkich uczniów, zastanowić się nad każdym z nich i wpisać każdemu uwagę o jego zachowaniu podczas lekcji. Co niby mają w tym czasie robić uczniowie, jeśli się nie nudzić? Aż się prosi, by pobrykali. Propozycja Bartka, by pójść na piwo, była w tej groteskowej sytuacji wpisywania uwag próbą bardzo konstruktywnego i merytorycznego wyjścia z sytuacji i znalezienia zajęcia trzydziestce dzieci, dla których dobra bodajże istnieje ta szkoła, a wypełniająca dzienniczki z uwagami pani ma tam swoje miejsce pracy. Wystarczyło zwrócić uwagę Bartkowi, że dzieciom z podstawówki nie sprzedaje się alkoholu, a nie marnować czas i energię na uwagę, zebranie z rodzicami i wmawianie im, że dziecięca inwencja w obliczu indolencji nauczyciela i szkoły to coś złego.

Szopka w wannie

Od paru dni otoczony barejowskim misiem bożonarodzeniowym poczułem ulgę, gdy leżąc w pierwszy dzień świąt w wannie puściłem sobie BBC 4 i usłyszałem, że nie wszyscy i nie wszędzie „dostali misia”.
Święta przyjemna i piękna rzecz, ale z niedowierzaniem czytałem niektóre SMS-y z życzeniami od osób, które nie chodzą do kościoła i znają mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że ja również nie chodzę, a mimo to życzą mi „darów od Jezuska nowonarodzonego”. Zdumiałem się również tuż przed kąpielą, gdy telewizyjne „Fakty” na TVN-ie dostarczyły mi wiadomości z kurii i episkopatu w hurtowych ilościach, ale na szczęście brytyjskie radio i aromatyczne sole do kąpieli ukoiły mnie i przywróciły mi nastrój prawdziwie świąteczny, bez prymasa w złotym ornacie straszącego polityką z ołtarza, bez żadnego innego misia. Ciepło, rodzinnie, świątecznie. Normalnie. Szkoda, że trzeba w tym celu włączyć brytyjskie radio przez internet.
Przy okazji, dziękuję wszystkim, którzy o mnie pamiętali w te święta, nie tylko tym, których życzenia były głęboko przemyślane i płynęły z głębi serca. Wyjątkowo mocno ściskam Renatę, Synków i Leszka. Każdemu należy się po gwiazdce z nieba.




Niedojrzali dorośli

Podziwiam nauczycieli pracujących w podstawówce i gimnazjum. Mnie wystarczy pójść na lekcję do pierwszej klasy szkoły średniej, by rozbolała mnie głowa. Wszystko trzeba powtarzać nie dość że po polsku, to jeszcze trzy razy, wycieczkę trzeba organizować z miesięcznym wyprzedzeniem, a i tak niektórzy przyjdą na nią, chociaż mieli nie jechać, a inni nie zjawią się na miejscu zbiórki, chociaż do ostatniej chwili na wycieczkę się wybierali. O nagłej zmianie planów nie uznają też za stosowne poinformować nikogo z organizatorów.
Jak to się dzieje, że w trzeciej, czwartej klasie technikum robią się tacy dogadani i chodzą jak szwajcarskie zegarki, a w dodatku nie sposób się na nich o cokolwiek wkurzyć, bo znakomicie umieją zachować balans między powygłupianiem się, a zrobieniem czegoś pożytecznego? W minionym tygodniu moi maturzyści z jednej strony zorganizowali sobie międzyklasowy konkurs, do którego sami ułożyli znakomite, trudne pytania z kulturoznawstwa, czytania ze zrozumieniem i rozumienia słuchanego tekstu specjalistycznego, a z drugiej – podczas ostatniej z trzech piątkowych lekcji angielskiego – te dwudziestoletnie Rihanny z zapałem próbowały śpiewać cienkimi głosikami, gdy znudziły nam się już piosenki świąteczne, zarówno klasyczne, jak i te bardziej alternatywne.
Ciekawe, czemu pierwszakom nie chciało się śpiewać nawet Rudolph The Red Nosed Reindeer, a dwudziestoletni maturzyści w mechaniku w tej samej szkole uwielbiają śpiewać „Give me, give me a man after midnight…” i robią to bez skrępowania. Może w klasie maturalnej nie trzeba już nikomu udowadniać, że jest się dorosłym i poważnym, więc żaden to obciach zachowywać się jak dziecko? A może to właśnie świadomość zbliżającego się końca szkoły powoduje, że powaga i dojrzałość, zamiast ich kusić, stają się przykrym i nieustannie nad nimi wiszącym widmem przyszłości? Przyszłości, którą miło jest od siebie chociaż na chwilę odsunąć.


Wypełniamy dzienniczki

Podobno po feriach zimowych, w ramach ankiety przeprowadzanej przez Instytut Badań Edukacyjnych, kilkuset nauczycieli będzie co kilka minut, przez cały dzień, zapisywać w dzienniczkach, co właśnie robią. Ma to po raz kolejny pomóc ustalić, ile godzin właściwie poświęcają nauczyciele obowiązkom służbowym, a z wstępnymi wynikami badań będziemy się mogli zapoznać jeszcze w tym roku szkolnym.
Byłbym chyba odrobinę złośliwy i niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że pewne pomysły mogą się narodzić jedynie w głowach urzędników, którzy podczas pracy za biurkiem mają czas zajrzeć na profil znajomych na „fejsie” i „ence”, obejrzeć śmieszne demoty i filmiki, do których linki dostali przez email albo gg, wyjść na papierosa i zrobić zakupy koleżankom.
Już sobie wyobrażam te panie z nauczania początkowego, które przerywają zabawę muzyczno – taneczną z rozentuzjazmowanymi dzieciakami, by zapisać w dzienniczku, że właśnie śpiewają i tańczą w kółeczku. Albo wuefistów przerywających mecz siatkówki, by zapisać, że właśnie go sędziują. Nie powiem, bywa różnie, w zależności od tego, co się akurat robi w klasie i na ile technika nauczania wymaga bezpośredniego zaangażowania nauczyciela, ale mój dzień pracy wygląda czasami tak, że – łącząc obowiązki nauczyciela dyżurującego na korytarzu, prowadzącego zajęcia dydaktyczne i odpowiedzialnego za skoordynowanie jakiejś międzyklasowej imprezy – nie mam przez kilka godzin czasu się wysikać. Wypełnianie dzienniczka uwagami o tym, że właśnie idę po dziennik, sprawdzam obecność albo nadzoruję pracę w grupach, na pewno znacząco mi, moim uczniom i mojej szkole pomoże oraz usprawni naszą pracę. Będę się także musiał poważnie zastanowić, czy nie ignorować odtąd wszystkich przypadków – a nie są one wcale takie rzadkie – gdy uczniowie w środku weekendu zwracają się nagle przez komunikator z wątpliwościami dotyczącymi zadanej pracy domowej czy proszą o wyjaśnienie czegoś. Bo jak tu im odpowiedzieć, jeśli nie będę miał akurat przy sobie dzienniczka z Instytutu?
W niektóre dni tygodnia jadam obiady w szkolnej stołówce. By zdążyć przed jej zamknięciem, zacząłem do niej ostatnio zabierać maturzystów, którzy coś jeszcze ode mnie chcą po fakultecie. Dzielę się z nimi obiadem i załatwiamy nasze sprawy przy stole, ze sztućcami w ręku. Jeśli jeszcze dostaniemy dzienniczek, w którym będziemy mogli odnotować, co jest na obiad, wyjdzie nam to na pewno na zdrowie.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Fundamentalizm przycisku

Religia jako źródło przemocy jest przerażająca, mordowanie w imię niewidzialnych zmyślonych przyjaciół szalone. I chociaż historia świata od tysiącleci po czasy współczesne pełna jest zbrodni popełnianych przez ludzi wierzących pod sztandarami z takim czy innym religijnym symbolem, nie powinniśmy się do tego przyzwyczajać i obojętnieć.
Zadrżałem widząc, że 26 osób oznaczyło na Facebooku news o śmierci zakonnika klikając w przycisk „Lubię to!”. Rozumiem mechanizm działania tego przycisku, ale wygląda to groteskowo.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Z dresu w garnitur

Rozmawiałem z kilkoma osobami, którym w pierwszej turze wyborów mocno utkwił w pamięci widok Maćka zasiadającego w obwodowej komisji wyborczej. Niektórzy nawet mocno kręcili nosem i kwestionowali jego kompetencje, bo kto to widział, żeby ten „dresik”, zwykle chodzący z kapturem na głowie i spoglądający spode łba złym wzrokiem, popijający z kolegami piwo marki bojkotowanej przez prawdziwych patriotów, nagle zakładał garnitur i udawał urzędnika państwowego.
A mnie się to, szczerze mówiąc, bardzo podobało. Latek mi wcale nie ubywa i wiek podeszły, wraz ze wszystkimi swoimi ułomnościami, zbliża się do mnie szybkim krokiem. Świadom ciężaru, jakim jest otaczająca nas rzeczywistość, państwo, miasto czy gmina, ze spokojem oddaję to wszystko w ręce takich, jak Maciek. Młodszych i mądrzejszych.
Troje moich maturzystów – Damian, Eliza i Paweł – zliczało głosy wyborców w pierwszej turze. Jakoś mi nie żal pieniędzy, które w ten sposób zarobili, ani mi nie zależy, na co je wydadzą. Ich sprawa. Podobnie jak przyszłość, którą sobie sami wykreują, i w której ja już nie będę miał wiele do gadania.



Przed ciszą

Mój poseł, Krzysztof Matyjaszczyk, wejdzie chyba na stałe do historii wyborów samorządowych w Częstochowie jako pierwszy prezydent, którego kampania tak intensywnie rozgrywała się w internecie – na stronie kandydata, na Facebooku i Naszej Klasie, oraz na kanale YouTube. Jakoś bardziej do mnie przemawiają wyborcze spoty Matyjaszczyka wspieranego przez różne medialne osoby, jak poniższy film z żużlowcem Sławomirem Drabikiem, niż dziwaczne billboardy kontrkandydatki, w których przyznaje ona Matyjaszczykowi, że jest od niej bardziej urodziwy.

Częstochowscy wyborcy powinni także pamiętać o deklaracji Izabeli Leszczyny, która – w razie swojego zwycięstwa – ma zamiar zawrzeć koalicję z radnymi Prawa i Sprawiedliwości i tym samym odsunąć od władzy w Radzie Miasta ugrupowanie, które te wybory wygrało, uzyskując największą ilość mandatów. Czy Częstochowie jest potrzebny prezydent, który chce mieć w opozycji większość mieszkańców? Myślę, a przynajmniej mam nadzieję, że deklarując ten niezrozumiały sojusz Leszczyna skazała się na przegrane wybory.


Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Komoruski, brawo!

Bywa, że bardzo kogoś szanuję, chociaż zupełnie się z nim nie zgadzam w wielu fundamentalnych sprawach. Na przykład mojego byłego studenta Adama, którego ekspercką pomoc bardzo sobie cenię, mojego znajomego Wiesława, którego poglądy z moimi w wielu kwestiach nie mają żadnego wspólnego mianownika, albo Marka Jurka, polityka niezłomnego i do bólu uczciwego. Ludzie ci potrafią się od innych różnić w sposób piękny, to znaczy, że różnice – nawet jeśli są zasadnicze – nie zamykają drogi do dialogu i współpracy.
Na takich ludzi potrafię oddać swój głos w wyborach, czego przykładem jest konserwatysta Komorowski, wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej między innymi przeze mnie. Wolałem zagłosować na kogoś takiego, chociaż różnimy się poglądami w wielu sprawach, niż na kogoś, kto pozwala sobie na kwestionowanie wyboru dokonanego przez ponad połowę Polaków, którzy poszli do urn. Gdy czytam dzisiaj oskarżenia rzucane pod adresem prezydenta o to, że współpracował z komunistycznymi służbami specjalnymi, walczył z kościołem, albo że jest rosyjskim agentem, wstyd mi za popaprańców, którzy wypisują te bzdury.
Komorowski natomiast utwierdził mnie właśnie w przekonaniu, że – mimo dzielących nas różnic – dokonałem trafnego wyboru. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego z zażenowaniem słuchało się o tym, jak to ten czy ów obraził majestat głowy państwa i prowadzi się przeciwko niemu postępowanie. A to jakaś niszowa gazeta opublikowała karykaturę prezydenta, a to bezdomny pijaczek obrzucił go bluzgami w obecności policji… Doszło do karykaturalnych sytuacji, kiedy to ludzie z marginesu próbowali ubliżać prezydentowi po to, by dostać się do więzienia i mieć dach nad głową.
Bronisław Komorowski został ostatnio pokazany w „Gazecie Polskiej” z sierpem i młotem na czole, co miało być ilustracją artykułu stawiającego tezę, iż prezydent mógł być współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL. Forumowicze, blogerzy i komentatorzy nazywają go „Komoruskim” i oskarżają o „zabicie” czy współudział w „zabiciu” poprzednika. Jeden z zalogowanych komentatorów na Onecie, posiadający dość dyskusyjny awatar i dwie gwiazdki stałego forumowicza, wpisał jako swoje motto na portalu: „Sram na rzadko na komuchów i faszystów z Platformy Oprychów, Sojuszu Lewych Dochodów i Prosowieckiego Syfu Ludowego”. Twierdzi, że „naród polski nie chce takiego namiestnika” i że prezydent może sobie być „preziem co najwyżej tej swojej Budy Ruskiej”. Za tydzień kolejny dziesiąty dzień miesiąca i na Krakowskim Przedmieściu pewnie znowu dojdzie do wiecu zwolenników opłacanego z naszych podatków Jarosława Kaczyńskiego, który nazywa prezydenta publicznie „złym człowiekiem” wybranym jedynie „przez przypadek”.
Mimo ciągłego obrażania, mimo irracjonalnych i najbardziej szmatławych oskarżeń, Bronisław Komorowski nie ma zamiaru nikogo ścigać czy oskarżać o obrazę, a nawet – jak się okazuje – jest przeciwny zapisom w kodeksie karnym, które umożliwiają ściganie za obraźliwe słowa wypowiedziane o głowie państwa. Prezydent uważa, że ten artykuł powinien zniknąć z kodeksu karnego.
No właśnie, na walkę z wiatrakami chamstwa i głupoty szkoda chyba czasami czasu i energii. Obłudę „Gazety Polskiej” i jej artykułu ładnie zdemaskowano tutaj.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,