Modlitwy za gejów i za homofobów

Na trasie jutrzejszej Parady Równości w Warszawie rozwieszono na billboardach siedem wielkich plakatów z wizerunkiem Jezusa Chrystusa, których celem jest nawoływanie do modlitwy w intencji nawrócenia uczestników Europride. Chrystus z billboardu głosi hasło: „Nie przyszedłem potępić, lecz zbawić”, a dodatkowo umieszczono w siedmiu językach fragment jednego z wystąpień Jana Pawła II: „Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. To ostatnie ma być reakcją na rzekome zawłaszczenie sobie przez gejów i lesbijki hasła „Nie lękajcie się” – nawiasem mówiąc, nie rozumiem zupełnie, jak takie trzy słowa pozbawione kontekstu mogły się stać w minionych latach swoistą ikoną narodową, niby cytatem z Jana Pawła II. Jakby te trzy słowa były tak niepowtarzalne, tak oryginalne, że przez polskim papieżem nikt ich nigdy nie wypowiedział do nikogo w żadnej sytuacji.
Przeciwnicy manifestacji będą jutro przez cały dzień rozdawać ulotki zachęcające do pojednania się z Panem Bogiem i zapraszające na całodzienne czuwanie i modlitwę w intencji nawrócenia uczestników parady w kościele braci mniejszych kapucynów.
To wszystko nie byłoby w sumie wcale ciekawe ani szczególnie zaskakujące, okazuje się jednak, że wśród tych nawoływanych do nawrócenia uczestników parady będą osoby o bardzo tradycyjnych przekonaniach, jak przedstawiciele brytyjskiej partii konserwatywnej, a także głęboko wierzące. Za homofobów ma się w ten weekend zamiar modlić spopularyzowany przez spot wyborczy Lecha Kaczyńskiego gej – Amerykanin Brendan Fay. Zdjęcie z jego homoseksualnego ślubu zostało przez zmarłego prezydenta wykorzystane podczas kampanii prezydenckiej do szerzenie stereotypów i uprzedzeń i Fay z mężem pod groźbą procesu z polskim prezydentem domagali się od niego oficjalnych przeprosin. Jutro Brendan Fay ma zamiar przejść w warszawskiej paradzie, zapali znicz pod krzyżem przy pałacu prezydenckim, a potem wybiera się na Wawel, gdzie – jako zdeklarowany katolik – pomodli się i odda hołd wszystkim ofiarom smoleńskiej katastrofy.
I powie ktoś, że to Jarosławowi Kaczyńskiemu słońce przygrzało i wygaduje głupoty. A ci wzajemnie modlący się za siebie uczestnicy manifestacji i kontrmanifestacji to nie przesłyszeli się czasem słuchając nauk tego samego Chrystusa?
Z okazji jutrzejszej parady pozwolę sobie przypomnieć sympatyczny rysunek z wpisu sprzed ponad roku oraz optymistyczną dla uczestników marszu statystykę, jaką po wczorajszym historycznym głosowaniu w Argentynie zamieszczono tutaj.

Wybieramy studia

Moi tegoroczni maturzyści w tym tygodniu dowiedzieli się, czy dostali się na studia. Niektórzy muszą wybierać, bo przyjęto ich na więcej niż jeden kierunek, na różne uczelnie. Ale – dla tych, którzy jeszcze szukają – na krakowskich chodnikach reklamuje się uczelnia o bardzo przyjemnej nazwie. Tylko że, jak się zastanowię, większość tegorocznych absolwentów mogłaby tam chyba wykładać.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Boska komedia

Pan Bóg musi widać nie być kibicem piłki nożnej. Jakże inaczej, skoro dopuścił do zdobycia tytułu mistrza świata w piłce nożnej przez Hiszpanię, kraj diabła wcielonego, piekło na ziemi, nowoczesną Sodomę i Gomorę (toż nawet te nazwy brzmią trochę po hiszpańsku)?
Hiszpanie od pięciu lat mają zalegalizowane małżeństwa homoseksualne, w dodatku związek taki jest uważany za równoważny związkowi małżeńskiemu osób przeciwnej płci i pociąga za sobą te same skutki cywilnoprawne, łącznie z możliwością adopcji i wspólnego wychowywania dzieci. Małżeństwa osób jednej płci do tego stopnia zrównano z małżeństwami heteroseksualnymi, że z formularzy w instytucjach państwowych zniknęły pojęcia „mąż” i „żona”, a zastąpiły je sformułowania „Partner A” i „Partner B”.
Rząd hiszpański planuje pod koniec tego roku przeforsować ustawę o wolności religijnej i wolności sumienia, która usunie symbole religijne z koszar wojskowych, szpitali, internatów i szkół państwowych, a także zrezygnuje z ich używania w czasie pogrzebów państwowych i uroczystości objęcia funkcji publicznych. Ma to służyć stworzeniu „przestrzeni publicznej neutralnej religijnie”, a ustawa nie dość, że broni przed katolicką dominacją praw wyznawców innych religii, to odwołuje się również do wartości ateistycznych, uznaje instytucję sprzeciwu sumienia i zajmuje się prawami „bezwyznaniowców” oraz chroni apostatów. Każdy ma mieć prawo żądać od odpowiedniej instytucji zaświadczenia o porzuceniu wyznania po uprzednim złożeniu stosownego wniosku.
Ułatwiono rozwody i uchwalono niespotykanie liberalną ustawę aborcyjną, umożliwiającą usunięcie ciąży do czternastego tygodnia od poczęcia. Szesnastoletnie dziewczyny mają prawo do przerywania ciąży bez zgody rodziców, ustawa zawiera jedynie wymóg poinformowania ich o zabiegu.
W hiszpańskich szkołach prowadzi się warsztaty „Przyjemność w twoich rękach”, których celem jest pomoc uczniom i uczennicom w odkrywaniu autoerotyzmu. Mówiąc wprost, prowadzi się zajęcia z masturbacji, a państwowe pieniądze przeznaczane są na ulotki, wykłady i warsztaty poświęcone onanizmowi.
W Hiszpanii można być kobietą z męskimi narządami płciowymi i mężczyzną z żeńskimi, ustawa o tożsamości płciowej pozwala bowiem na zmianę płci w akcie urodzenia i wszystkich oficjalnych dokumentach bez konieczności wcześniejszego przeprowadzenia operacji zmiany płci. Wystarczy zadeklarować wolę zmiany płci, przedstawić medyczne zaświadczenie o zaburzeniu tożsamości płciowej i przez dwa lata przechodzić stosowną kurację.
I takim degeneratom pozwolił Pan Bóg wygrać mundial? Ale z drugiej strony, jaki miał wybór? Dać zwycięstwo Holendrom? To by było jeszcze zabawniejsze. Niemcom? Oni wszak nie lubią własnego rodaka – papieża. A Polaków przecież w mundialu w ogóle nie było. A szkoda, to jest jedyna nacja, która umie postawić czterometrowy krzyż przed centralną instytucją publiczną, siedzibą głowy państwa, uczynić z niego symboliczny nagrobek i obstawiać lampkami, a próby jego uprzątnięcia w jakieś godne miejsce odbiera jako oznakę wojny z religią i dumnie staje „w obronie krzyża”. To jest naród, który godnie stawia czoła czyhającym tuż za Sudetami małżeństwom homoseksualnym i zagadnienie to jest właściwie nieobecne w polskiej debacie publicznej. Bez trudu można tu znaleźć fachowe porady instytucji – w tym kościelnych – leczących z homoseksualizmu czy masturbacji. To tu prezydent państwa powiedział w ubiegłym roku, że nie ma w Polsce alternatywy dla katolickiego systemu wartości – słowa, za które w innym kraju musiałby się zapewne pożegnać z urzędem. Tylko w Polsce z pogrzebu głowy państwa można było zrobić ultrakatolicką ceremonię koncelebrowaną przez pół episkopatu, odbierając tym samym prawo do odczuwania patriotyzmu osobom nie utożsamiającym się z katolicyzmem.
Mimo tych wszystkich atutów Polska przepadła w eliminacjach i nie zakwalifikowała się do mundialu. Ale może i dobrze, przynajmniej nie musieliśmy grać w meczach z tymi wszystkimi poganami.

Wojna na fanów

Lady Gaga pobiła prezydenta Obamę na Facebooku. Liczba jej fanów przekroczyła 10 milionów, podczas gdy Barack Obama nie dobił jeszcze do tej liczby. Zanim rozstrzygnie się kolejna potyczka między Lady Gagą a Obamą, tym razem o to, które z nich jako pierwsze pobije Michaela Jacksona (13 milionów fanów), spieszę z informacją, że ten blog zgromadził już na Facebooku 23 fanów, więc rośnie im poważna konkurencja.

Świadectwa do wymiany?

W ubiegłym tygodniu w ramach postępowania kwalifikacyjnego zliczaliśmy punkty uczniom przyjmowanym do pierwszych klas szkół ponadgimnazjalnych. Z dużym zdziwieniem odnotowałem, że właściwie połowa uczniów przyjmowanych do mojej przyszłej klasy w technikum pojazdów samochodowych i logistyki ma nieważne świadectwa.
Świadectwom początkowo nie przyglądałem się dokładnie, sprawdzałem tylko oceny z wybranych przedmiotów i przypisywałem im odpowiednią ilość punktów. Przy jednym z nich dokonałem jednak zaskakującego odkrycia kłócącego się z posiadaną przeze mnie wiedzą. Byłem bowiem świadom, że w Proszowicach jest jedno gimnazjum, Gimnazjum im. 6 Brygady Desantowo-Szturmowej Generała Sosabowskiego, a oto przypadkowo zwróciłem uwagę, że spisuję punkty z dokumentu wydanego przez „Gimnazjum im. Jana Pawła II w Proszowicach”. Spytałem od razu kolegów i koleżanki, czy wiedzieli, że w Proszowicach jest jeszcze jedno gimnazjum, ale wszyscy zorientowani zaprzeczyli stanowczo. Przyjrzałem się więc uważniej świadectwu i okazało się, że ktoś, kto je ręcznie wypisywał, pomylił się – na pieczęci gimnazjum widnieje bowiem zupełnie inna miejscowość.
Nie mam wątpliwości, że uczennicy, która przyniosła to świadectwo, trzeba będzie zwrócić uwagę i odesłać ją do macierzystego gimnazjum z prośbą o wymianę błędnie wystawionego dokumentu.
Zastanawia mnie jeszcze druga sprawa. Na połowie świadectw moich uczniów w linijce przeznaczonej na ocenę z religii lub z etyki nie tylko wpisano ocenę, ale dokonano skreślenia nazwy zbędnego przedmiotu, przez co jednoznacznie wiadomo, czy uczeń uczęszczał na religię, czy na etykę. Tymczasem rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r.w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach jasno stwierdza:

§ 9. 1. Ocena z religii lub etyki umieszczana jest na świadectwie szkolnym bezpośrednio po ocenie ze sprawowania. W celu wyeliminowania ewentualnych przejawów nietolerancji nie należy zamieszczać danych, z których wynikałoby, na zajęcia z jakiej religii (bądź etyki) uczeń uczęszczał.

Połowa moich wychowanków ma niekonstytucyjne, niezgodne z prawem świadectwa ukończenia gimnazjum. Na ile istotnym dokumentem jest takie świadectwo? Na ile fakt umieszczenia na nim informacji o tym, czy uczęszczali w gimnazjum na religię, czy na etykę, będzie miał wpływ na ich losy? Wydaje mi się, że dla zasady należałoby wszystkich odesłać do macierzystych szkół z prośbą o wydanie poprawnego, zgodnego z prawem dokumentu. Tylko czy to gra warta świeczki?

Czyżby się udało?

Czyżby się udało?
Tadeusz Mazowiecki, któremu dedykowałem moją pierwszą pracę magisterską, jako gość honorowy zwycięstwa Komorowskiego. Podziękowania dla Lecha Wałęsy, Władka Bartoszewskiego… W takiej Polsce będę się czuł w domu. W III Rzeszy, tfu, IV RP, raczej bym się nie czuł…
Moim znajomym, zwolennikom Jarosława Kaczyńskiego, życzę, by w Polsce za prezydenta Komorowskiego czuli się jak najlepiej! Nie martwcie się, to też nie był prezydent moich marzeń, ale w końcu prezydent w Polsce nie jest od tego, by spełniać marzenia. Chodźcie z nami!
Z pozdrowieniami dla Tomka, któremu ukradłem to zdjęcie, i Janiny, której nie mogłem pokazać go wcześniej.

Pierwszy sekretarz

Dopiero co Jarosław Kaczyński na wiecu wyborczym powiedział, że Edward Gierek był patriotą i miał wizję Polski mocarstwowej, a opozycję tolerował, a nie zamykał do więzienia (jako jeden z pierwszych to sensacyjne odkrycie historyczne skomentował Leszek Moczulski, założyciel Konfederacji Polski Niepodległej). Dziś, przypierany przez dziennikarzy do muru w związku z tamtą wypowiedzią, Kaczyński rozwinął ją jeszcze dobitniej podczas spotkania z dziennikarzami na lotnisku w Bydgoszczy:

Edwarda Gierka uważam za najlepszego pierwszego sekretarza jakiego mieliśmy…

No cóż, pozostaje nam tylko iść 4 lipca do wyborów i dać Kaczyńskiemu szansę, by był jeszcze lepszym pierwszym sekretarzem partii komunistycznej, tfu, przepraszam, lewicowej. Pomożecie? Ja nie pomogę.



Epokowe przemiany

W czerwcowym numerze Scientific American można przeczytać bardzo ciekawe zestawienie dwunastu wydarzeń, które odmienią wszystko. To futurystyczna wizja tego, co czeka nas w przyszłości z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem, a jeśli się faktycznie zdarzy, będzie przełomem w historii.
Autorzy dodali do każdego z dwunastu artykułów opisujących poszczególne wydarzenia szacunkową ocenę prawdopodobieństwa, że wydarzenie to będzie miało miejsce przed rokiem 2050. Szczególnie ciekawe jest właśnie nie tyle przeczytanie wszystkich dwunastu tekstów po kolei, ale przyjrzenie się, które z nich – zdaniem redakcji – są mało prawdopodobne, a które – wręcz nieuchronne.
Za najmniej prawdopodobne uznano uruchomienie w praktyce czegoś, nad czym prace trwają od dziesiątków lat, a mianowicie reaktora wykorzystującego kontrolowaną syntezę jądrową do pozyskiwania energii. Michael Moyer żartuje sobie nawet, że od zawsze przewidywano, że reaktor taki zostanie uruchomiony w ciągu dwudziestu lat, tyle że ten dystans dwudziestu lat dzielących nas od reaktora jakoś się nie zmniejsza.
Mało prawdopodobne są zdaniem redakcji: konflikt zbrojny z wykorzystaniem broni atomowej, odkrycie inteligencji pozaziemskiej i uderzenie planetoidy w Ziemię.
Następne trzy wydarzenia, których wystąpienia przed połową tego stulecia należy oczekiwać z prawdopodobieństwem 50%, to odkrycie dodatkowych wymiarów, co zrewolucjonizuje nasz sposób postrzegania rzeczywistości, zastosowanie superprzewodników w temperaturze pokojowej oraz wybuch nowej światowej pandemii. Skoro redakcja ocenia szanse ich wystąpienia do roku 2050 pół na pół, to zastanawiam się, czy należy rozumieć, że do końca stulecia dojdzie do nich z pewnością?
I teraz zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
Za prawdopodobne autorzy uznali stopienie się lodów polarnych, uzyskanie własnej świadomości przez maszyny i sklonowanie człowieka. Co ciekawe, pisząc o technicznych i medycznych trudnościach z klonowaniem przedstawiciela gatunku ludzkiego, Charles Q. Choi wspomina wprawdzie o rozterkach natury moralnej, ale stara się wskazać pewne pozytywy i sądzi, że z czasem przyzwyczaimy się do klonowania ludzi tak, jak zaakceptowaliśmy już zapłodnienie metodą in vitro.
I oto dochodzimy do wydarzenia dwunastego, określanego przez redakcję jako niemal pewne, nieuchronne. Niewiarygodne, ale gasząc nasze obawy przed konfliktem nuklearnym, w którego cieniu żyło kilka kolejnych pokoleń, albo uspokajając nasz stymulowany tysiącami książek czy filmów strach przed chorobami cywilizacyjnymi czy uderzeniem asteroidy, redakcja Scientific American ocenia, że niemal pewne jest to, że przed rokiem 2050 dojdzie do stworzenia w warunkach laboratoryjnych syntetycznego życia przez człowieka.

Komunizm na Garncarskiej


Czy na tym zdjęciu, poza budzącym niemiłe wspomnienia wielu mieszkańców Krakowa bezpośrednim sąsiedztwem Instytutu Onkologii, jest coś niepokojącego? Okazuje się, że traktując dosłownie znowelizowany kodeks karny, można by się czegoś doszukać.
Historia niczego nas nie uczy i wydaje mi się, że popełnianie błędów naszych ojców i dziadków przez nas i naszych potomków jest nieuniknione. Doszedłem do tego pesymistycznego wniosku podczas spaceru ulicą Garncarską, mając w pamięci rozwiązania legislacyjne, które uznają za przestępstwo propagowanie symboli ustrojów totalitarnych, w tym faszyzmu i komunizmu. Pomysłodawcom ustawy przyświecał pewnie szczytny cel, ale gdy zastanowić się nad tym głębiej, egzekwowanie tego prawa jest dość kłopotliwe, interpretacja czynów podlegających karaniu raczej niejednoznaczna, a w dodatku mechanizm kreowania rzeczywistości pozytywnej w gruncie rzeczy dziurawy. Gdzie, na przykład, zaczyna się propagowanie komunizmu i co zrobić z tymi, którzy robią to nieświadomie? Na przykład na happeningach młodych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości śpiewano ostatnio sztandarowe przeboje lewackiego (piszę to z całą sympatią, bo bardzo go szanuję) piosenkarza, Johna Lennona, który zresztą pewnie przewracałby się w grobie, gdyby wiedział, jak w politycznym dyskursie wypacza się jego ideologię. Lennon był artystą zaangażowanym politycznie w niespotykany w swoich czasach sposób, ale miał radykalne poglądy internacjonalistyczne, antyreligijne, pacyfistyczne i liberalne obyczajowo, nijak nie przystające do poglądów Jarosława Kaczyńskiego. Zgadzam się, że absurdalne jest śpiewanie przez zwolenników PiS-u „Give Peace a Chance”, ale tym bardziej bez sensu byłoby oskarżanie ich w związku z tym o propagowanie komunizmu.
Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z szyldów na poprzednim zdjęciu.


Na ile student pijący piwo w lokalu o socrealistycznym wystroju narusza prawo i propaguje komunizm? A na ile prowadzenie takiego klubu stanowi pochwałę komunizmu?
Albo czym jest działalność gospodarcza młodych mieszkańców Nowej Huty, którzy próbują przyciągnąć do swojej dzielnicy turystów zwiedzających Kraków i urządzają im wzbogacone o szereg atrakcji przejażdżki trabantem po tym unikatowym w skali europejskiej socjalistycznym mieście? To propagowanie komunizmu czy lekcja historii?

Z drugiej strony czy ma być całkowicie bezkarne głoszenie przez współczesnych polityków i politykierów poglądów zbieżnych z tymi głoszonymi w systemach totalitarnych, jeśli tylko w miejsce słowa „komunizm” czy „socjalizm” co chwilę mówią o Polsce, Ojczyźnie czy patriotyźmie, a zamiast na Adolfa Hitlera czy Józefa Stalina powołują się co kilka zdań na Wielki Niekwestionowany Autorytet w rodzaju Papieża Polaka czy jakiejś będącej przedmiotem kultu religijnego osoby – postaci historycznej bądź bóstwa? Można aktywnie szerzyć antysemityzm, ksenofobię czy inne rodzaje nienawiści, jeśli tylko uniemożliwi się krytykę takiej postawy poprzez wypowiedź za pośrednictwem medium niepodlegającego krytyce, czego dobrym przykładem wydają się szopki bożonarodzeniowe w kościele św. Brygidy w Gdańsku?
Niełatwo zapobiec powtórzeniu się wielkich historycznych tragedii, jakie dotknęły ludzkość pod szyldem faszyzmu czy komunizmu. Ale zadaniem historii jest nie tylko ostrzec przyszłe pokolenia przed osobami odwołującymi się bezpośrednio do ideologii, które nas już skrzywdziły, ale także przed totalitaryzmami pod każdym możliwym szyldem, które kiedyś mogą powrócić w zupełnie nowym wcieleniu.

Samokrytyka

Z podziwem słucham Jarosława Kaczyńskiego, który poddaje się samokrytyce i na wiecach wyborczych ogłasza, że powierzanie zbyt wielu urzędów publicznych w państwie jednej sile politycznej to zagrożenie dla demokracji, co ma stanowić argument, by nie wybierać prezydenta związanego z Platformą Obywatelską. Jakże głęboka przemiana musiała nastąpić w tym wspaniałym człowieku, skoro po długich i głębokich przemyśleniach doszedł do wniosku, że taka koncentracja władzy w rękach jednego ugrupowania jest niebezpieczna. Pomyśleć, że ten sam polityk nie tak dawno temu nie widział przeszkód, by współrządzić Polską jako premier z prezydentem nie tylko wywodzącym się ze swojej partii, ale w dodatku będącym jego własnym bratem – bliźniakiem.
Jarosław Kaczyński dzisiaj zdecydowanie odcina się od prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Tak przynajmniej rozumiem słowa: „Przebrała się miarka, głosuję na Jarka!” – hasło wyborcze prezesa. W pierwszej chwili nie dostrzegłem w tym haśle symptomów samokrytyki, ale jeden ze znajomych zwrócił mi uwagę, że skoro miarka się przebrała, to prezydentura Jarosława Kaczyńskiego będzie diametralnie odmienna od prezydentury jego brata, a stosunek Jarosława do stylu pełnienia urzędu przez brata jest jednoznacznie krytyczny.
Cieszę się niezmiernie i trzymam kciuki za Kaczyńskiego w drugiej turze. Polsce potrzebna jest – jak powiadał Wałęsa – silna lewa noga.