Ostatnie trzy dni

Studentom, którzy kiedyś tak entuzjastycznie przyjęli odwołanie lektoratu, że na poniższym ogłoszeniu cytatem z premiera Marcinkiewicza (trzykrotnym „Yes!”) skomentowali fakt odwołania zajęć, z radością donoszę, że do końca zajęć dydaktycznych na uczelni pozostały już tylko trzy dni.
Od czwartku na ładnych kilka miesięcy wszystkie zajęcia odwołane.

Iluzja istnienia

Prezydent Lech Wałęsa popełniał już różne gafy i lapsusy językowe, ale od jakiegoś czasu miałem wrażenie, że zachowuje się dostojniej, rozważniej, a jego wypowiedzi świadczą o tym, że jest mężem opatrznościowym polskiej polityki. Aż tu nagle przedwczoraj dowiedziałem się z wywiadu z Wałęsą w TVN24, że mnie nie ma.
Nie spotkałem się z komentarzami na ten temat, bo gwoździem wywiadu był wniosek byłego prezydenta, iż kluczem do tragedii lotniczej w Smoleńsku była rozmowa telefoniczna między braćmi Kaczyńskimi. I to na tej śmiało postawionej, aczkolwiek – co sam Wałęsa przyznaje – nie popartej żadnymi dowodami tezie, skupiła się uwaga mediów.
Tymczasem w tym samym wywiadzie Lech Wałęsa sformułował twierdzenie, iż ludzie zasadniczo dzielą się na tych, którzy wierzą w Boga i własność prywatną, oraz na pozostałych, czyli tych, którzy nie wierzą w Boga i są zwolennikami własności państwowej.
Przez chwilę doznałem mistycznego olśnienia, niemalże nirwany, uzmysłowiwszy sobie, że ja i bardzo wielu moich znajomych w świetle wałęsowskiej definicji po prostu nie istniejemy. Olśnienie geniuszem Wałęsy trwało jednak tylko ułamek sekundy, po krótkiej refleksji dokonany przez niego podział wydał mi się zwyczajnie głupi. Stanowi on chyba odzwierciedlenie stereotypowego przeciwstawienia sobie katolicyzmu i komunizmu, w dużym stopniu historycznego, ale nie opisującego całej rzeczywistości w sposób wyczerpujący. To podział w gruncie rzeczy nielogiczny i płytki. Równie dobrze mógłby Wałęsa powiedzieć, że ludzie dzielą się na błękitnookich blondynów i brunetów o piwnych oczach.

Przemoc naszych dziadków

Od czasu do czasu słyszy się o tym, jak to młodzież jest coraz bardziej zepsuta, jak to z roku na rok coraz trudniej się doszukać jakichkolwiek wartości, które by respektowała. Jednym z kluczowych, notorycznie się powtarzających słów, jest przemoc, która ponoć staje się codziennością młodych ludzi w stopniu nigdy wcześniej nie spotykanym. Zawsze mnie to dziwiło, bo pobieżne studia historii zdają się potwierdzać tendencję wręcz odwrotną.
Dlatego – na przekór tym wszystkim stereotypom o pogłębiającej się przemocy i moralnej zgniliźnie – z przyjemnością zamieszczam poniższe zdjęcie, także zagubione w zapomnianych folderach dysku. Gdy usłyszysz znowu o tym, jak to w dobie internetu i multimedialnych telefonów komórkowych zanika szacunek dla ludzkiej intymności i pogłębia się powszechna znieczulica i obojętność, jak to upokorzone niestosownym zdjęciem opublikowanym na portalu społecznościowym nastolatki przeżywają traumę, a zepsuci przez gry komputerowe i wirtualną rzeczywistość neurotycy zachowują się w sposób nieprzystojny, przypomnij sobie poniższy kadr z filmu z 1944 roku. Widać na nim naszych dziadków i babcie, a przynajmniej ich pokolenie lub pokolenie jeszcze starsze. I okazuje się, że wcale nie są na tym kadrze grzeczni i ułożeni. I są bardziej żywi, prawdziwi i spontaniczni, niż dzisiaj im się wydaje, że kiedyś byli. I jakże podobni do swoich wnuków i prawnuków z iPodami i internetem.

Ewolucja języka

Podobno były czasy, gdy wyraz „kobieta” był wyrazem nieprzyzwoitym, z kolei wyraz „dziewka” dopiero we współczesności nabrał pogardliwego wydźwięku. Słowa zmieniają znaczenie i właśnie przypadkowo w przepastnych czeluściach czyszczonego dysku znalazłem zabawny przykład tego zjawiska, znaleziony gdzieś kiedyś i dawno zapomniany.

Les penseurs

New English File Upper-Intermediate z każdego zrobi myśliciela. Tak sobie popatrzyłem w czasie ćwiczenia rozumienia ze słuchu na moją gromadkę trzecioklasistów i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że – tacy zadumani – kogoś mi przypominają. Szczególnie Mateusz.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Liczenie słów na maturze

Jestem stałym czytelnikiem bloga Unleashed English i bardzo cenię profesjonalizm jego autora, ale dzisiejszy wpis to przykład potwornej dezinformacji i wypada się tylko cieszyć, że egzamin maturalny z języka angielskiego już się rozpoczął i wpis nie zaszkodzi tegorocznym maturzystom, a autor – miejmy nadzieję – jak najszybciej go usunie. Znajdujące się w nim określenia „zapewniam”, „onegdaj uczono mnie” i inne są tym bardziej cyniczne, że zawarte tam wskazówki są nieprawdziwe i wprowadzają maturzystów w błąd. Widać, że autor – chociaż znakomity anglista i pasjonat języka – nie ma pojęcia o procedurach i kryteriach oceniania matury z języka obcego.
Po pierwsze, autor bloga zapewnia, że egzaminator sprawdzający ilość słów w wypracowaniu nie będzie na tyle skrupulatny, by liczyć wszystkie wyrazy tekstu, a najprostszym sposobem na określenie objętości tekstu jest policzenie liczby słów w jednej z linijek, przyjęcie, że taka jest średnia ilość wyrazów w każdej linijce, a następnie przemnożenie tej liczby przez liczbę linijek. To absolutnie nieprawda! Egzaminator maturalny dokładnie liczy wszystkie słowa i nie ma prawa szacować ich liczby na podstawie jakiejś uśrednionej wartości w wybranym fragmencie tekstu. Czasami egzaminator liczy wyrazy kilkakrotnie, by nie popełnić pomyłki. Precyzyjne określenie długości tekstu jest niezwykle ważne nie tylko dla ustalenia prawidłowej oceny poprawności językowej, która zależna jest od procentu wyrazów błędnych w ogólnej liczbie wyrazów, ale znajduje także odzwierciedlenie w formie i kompozycji, a w pewnych przypadkach także w bogactwie językowym.
Warto również wiedzieć, że egzaminator liczy wszystkie wyrazy, bez względu na to, ile zawierają liter (a więc także jednoliterowe I, a, czy liczby zapisane cyframi stanowią jeden wyraz). Także wyrazy zapisane łącznie w formie skróconej (np. can’t, wouldn’t czy haven’t) nie są liczone jako dwa wyrazy, ale – zgodnie z formą zapisu bez oddzielającej je spacji – jako jeden.
Inną błędną informacją, jaką podaje MrTom, jest rzekoma dziesięcioprocentowa (a może nawet dwudziestoprocentowa) tolerancja dotycząca objętości prac. Owszem, w jednym z zadań na poziomie podstawowym, gdzie maturzysta pisze list prywatny lub formalny o objętości 120 – 150 wyrazów, maksymalna ocena długości tekstu przysługuje zdającemu, który napisał list o 10% krótszy od dolnej granicy tego przedziału lub o 10% dłuższy od jego górnej granicy. Tak więc maksymalną ilość punktów za długość listu otrzymuje zdający, który napisał list o objętości od 108 do 165 słów. Na poziomie rozszerzonym jednak taka zasada nie obowiązuje i należy bezwzględnie zmieścić się w podanym w poleceniu przedziale, który – nawiasem mówiąc – wynosi od 200 do 250 słów. Już jeden wyraz mniej lub więcej powoduje, że zdający nie otrzymuje maksymalnej oceny w kryterium długości tekstu.
Mam nadzieję, że autor bloga Unleashed English szybko zareaguje i usunie swój błędny wpis, tym bardziej, że blog ten zwykle jest prawdziwie fachowym źródłem cennych informacji.

Podniebna majówka


Bywa, że Ziemia z góry wydaje się bardzo podobna do wielkich gazowych planet w rodzaju Jowisza czy Saturna, tyle tylko, że kolorystyka inna. Patrząc na te kłęby chmur dość trudno sobie wyobrazić, że tam pod nimi są jakieś miasta, jacyś ludzie, jakieś życie w ogóle.
A któż by przypuszczał, że pod tymi chmurami, na jednym kontynencie, kilkadziesiąt tysięcy ludzi idzie w pochodzie pierwszomajowym w Paryżu, a w Krakowie taki pochód w ogóle się nie odbywa. W Paryżu kilka równoległych demonstracji, a w Polsce nieliczne grupki – przeważnie starszych osób – skromnie obchodzą to samo święto narażając się na ośmieszanie przez zakłócających obchody nacjonalistów. W Paryżu – ciesząc się z majowego święta – wielokulturowe tłumy mieszkańców i turystów korzystają z pogody, spacerują, siedzą w kawiarniach i chodzą po sklepach, a w Krakowie – choć weekend majowy jest tu o jeden dzień dłuższy – pusto i głucho, bo ze względów religijnych uznano za celowe zamknąć wszystkie sklepy i lokale, nawet McDonalda. W Paryżu na Montmartre rzesza wiernych żarliwie modli się przy relikwiach świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, chociaż pięć minut spacerem od bazyliki Sacré Coeur tętni życiem zagłębie marketów erotycznych i kin porno wokół Moulin Rouge. W tym samym czasie rada miasta Częstochowy odrzuca kolejną ofertę inwestora, który chce otworzyć w mieście kasyno, bo ich zdaniem nie będzie ono mogło współżyć z klasztorem na Jasnej Górze, nawet jeśli będzie na drugim końcu miasta. Tym samym jednym głosowaniem radni odrzucają z pogardą pół miliona złotych, jakie jednorazowo chciał podarować inwestor częstochowskiej kulturze i sportowi, nie wspominając o pięciu procentach potencjalnego zysku kasyna przez pięć lat.
Przypadkowy kosmita patrzący z góry na Ziemię przez taki gęsty dywan chmur mógłby się nie domyślić, że w dole pod nim jest jakieś rozumne życie. I może miałby rację.

Paryż przejmujący chłodem

Kilka miesięcy temu, gdy w Polsce spadł właśnie pierwszy śnieg, w Paryżu było jeszcze zielono, ale paraliżujący chłód przejmował nas na wskroś tak potwornie, że aż ciężko nam było rozmawiać pędząc przez dziedziniec Luwru. Tymczasem w połowie drogi między piramidą a placem Concorde grupa przedszkolanek bezlitośnie hartowała dzieci. Pamiętam, że wprawiło mnie to w osłupienie. Dzieci zdawały się radosne i szczęśliwe, a ja miałem wrażenie, że te dość specyficznie ubrane panie znęcają się nad nimi z niepojętym okrucieństwem.
Kawałek dalej popatrzyłem na rzeźby na cokole i doszedłem do wniosku, że w ogóle ciężki żywot mają dzieci we Francji.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi , ,

Światły mechanik

Mój stosunek do Grzegorza Napieralskiego zmienił się nagle, gdy dowiedziałem się z jego życiorysu, że ukończył – niezależnie od różnych studiów – technikum mechaniczne. Od tego momentu, czego bym nie przeczytał o nim, jakiej wypowiedzi Napieralskiego bym nie usłyszał, wszystko wydaje mi się nagle o wiele mądrzejsze i ciekawsze.
Pierwszą moją reakcją na wybór takiego kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej na urząd prezydenta było zdziwienie i konsternacja, a teraz nagle wydaje mi się, że to bardzo dobry pomysł, by do wyborów prezydenckich stanął w końcu ktoś, kto jest młodszy ode mnie. Jak tu takiemu kandydatowi lewicy zarzucać, że był narzędziem komunistycznego aparatu opresji? Chyba na placu zabaw albo w piaskownicy. W ustach tego kandydata wzywanie do troski o przyszłość, a nie grzebanie w historii, brzmi wyjątkowo naturalnie i szczerze.
Nagły przypływ sympatii do Napieralskiego budzi u mnie pewien niepokój, że może jednak o naszych sympatiach politycznych decydują zupełnie przypadkowe czynniki, a nie rzeczywiste, merytoryczne argumenty? A może wszystko jest grą pozorów, co tak ładnie pokazał właśnie premier Gordon Brown?
Tak czy inaczej, mechanicy całej Polski – łączcie się! 😀