Mieszkam w regionie, który za sprawą zaprzyjaźnionej bandy literatów sprzed stu lat uchodzi za żywy skansen wszystkiego, co dotyczy staropolskich tradycji związanych z uroczystością zaślubin. Na północ od Kościoła Mariackiego jest Rydlówka, tu także w upalne popołudnie – tak jak dzisiaj – spoglądam z balkonu, robię zakupy i chodzę do pracy.
I jak od czasu do czasu jest mi dane się przekonać, pewne staropolskie zwyczaje trzymają się tu nieźle, nawet jeśli są zupełnie bez sensu – dobitnym tego przykładem jest dla mnie ceremonia zapraszania gości weselnych przez pana młodego z drużbą. Jeżdżą oni po domach przyszłych gości weselnych z zaproszeniami i wódką, picie alkoholu stanowi integralną część ceremonii zaprosin, a drużba ma za zadanie wygłosić specjalną formułkę zachęcającą do przybycia na uroczystość.
Zwyczaj ten zawsze mnie śmieszył i cieszę się, że niektórzy od niego już odchodzą i wysyłają zaproszenia pocztą, jeśli pan młody i panna młoda nie są w stanie do kogoś przyjechać osobiście i we dwoje. Gdy ostatnio zapukali do mych drzwi Łukasz z Piotrem, czułem się tak, jakby to oni ze sobą się pobierali (nie żebym miał coś przeciwko), a nie Łukasz z Eweliną. Ewelina była w całej tej ceremonii dziwnie nieobecna – i ciałem, i duchem, a Łukasz i Piotr jakoś mi nie pasowali do tej pijackiej roli.
W ogóle wiele obowiązków drużby przed weselem w irracjonalny sposób obciąża go finansowo i sprowadza się tak naprawdę tylko do tego, by stworzyć okazję do picia. Z kolei dziwaczna tradycja, iż drużbą może być tylko kawaler, uniemożliwia rewanż i wzajemne drużbowanie między przyjaciółmi.
Nie każda tradycja jest godna kultywowania, nawet dostojnicy Kościoła katolickiego angażują się w walkę z prymitywnym i brutalnym zwyczajem rytualnego obrzezania wewnętrznych warg sromowych i łechtaczki u niektórych ludów afrykańskich. Ten zwyczaj z drużbą nie jest może tak drastyczny i nie robi nikomu – poza panną młodą – wielkiej krzywdy, ale mam nadzieję, że przeminie. Co nie zmienia faktu, że Łukaszowi i Ewelinie życzę z głębi serca wszystkiego, co najlepsze. Piotrowi oczywiście również.
Reklamy sprzed lat
Serwis The Consumerist zamieścił ciekawą listę dziesięciu reklam sprzed lat, które z upływem czasu zestarzały się do tego stopnia, że straciły pierwotny sens. Kto by pomyślał, że komukolwiek mógło kiedyś przyjść do głowy, by faszerować dzieci środkami uspokajającymi czy uciszać celofanem, albo zachwalać zastosowanie azbestu w budownictwie? Ironicznie wygląda też James Dean ostrzegający w spocie reklamowym przed skutkami brawurowej jazdy samochodem (w związku ze śmiercią Deana za kierownicą wyścigowego Porsche wytwórnia Warner Brothers zrezygnowała z pokazywania tego klipu).
Natomiast moją ulubioną reklamą jest poniższa. Aż strach pomyśleć, że praktycznie ten sam slogan reklamowy jest do dziś używany, by zachęcić nas do kupna pasty do zębów.
Las doświadczalny
Jak się człowiek na czymś nie zna, to mu się to wydaje niezrozumiałe, niedorzeczne, a czasami śmieszne. Na tej właśnie zasadzie, ilekroć przejeżdżam obok poniższej tablicy, wydaje mi się ona świetnym materiałem propagandowym dla eurosceptyków, którzy łatwo mogliby użyć pięknej metafory z lasem w roli narodu, kraju czy regionu…
Wielki i sztywny?
Jakiś czas temu Kraków śmiał się z niefortunnej nazwy hotelu na rogu Rynku Głównego i ul. św. Jana, a turyści z Wielkiej Brytanii fotografowali się pod szyldem zawieszonym na reprezentacyjnej Kamienicy Bonerowskiej równie chętnie, jak Polacy przed zakładami szewskimi w Budapeszcie.
Sprawa była dość głośna, ale widać nie dotarła do powiatu zawierciańskiego, u stóp ogrodzienieckiego zamku nadal można bowiem zobaczyć równie dwuznaczny szyld. Albo znajomość języka angielskiego wśród mieszkańców i turystów w Podzamczu jest mniejsza, albo Podzamcze – być może korzystając z położenia pomiędzy lotniskami w Balicach i Pyrzowicach – chce przyciągnąć młodych Anglików przyjeżdżających do Polski na wieczory kawalerskie?
Madonna i Murzyni
Odkąd dr Janusz Kochanowski objął urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, miałem mieszane uczucia. Pan Kochanowski, do którego początkowo odnosiłem się niechętnie, zyskiwał czasem moją sympatię, ponieważ umiał zająć stanowisko zgodnie z powagą swojego urzędu nawet wówczas, gdy kłóciło się ono z jego osobistymi poglądami. Jednak po dzisiejszej rozmowie z Moniką Olejnik w porannym programie Radia Zet, której wysłuchałem w drodze do pracy, uważam, że powinien się on bezwzględnie i jak najszybciej podać do dymisji.
Pan rzecznik z jednej strony uważa się za reprezentanta wszystkich i każdego z osobna, a z drugiej wykazał się w tej rozmowie całkowitym brakiem taktu i dobrego smaku, a społeczeństwo podzielił na tych, których uczuć ma obowiązek bronić, nawet jeśli zupełnie sobie uroją, że ktoś je zranił, oraz na tych, którzy mogą być bezkarnie obrażani.
Najpierw – przyparty do muru przez gwiazdę naszego dziennikarstwa – przyznał, że chociaż nie był nigdy na koncercie Madonny i nie ma zamiaru śledzić jej tournée po Europie, a czytanie doniesień prasowych na ten temat jest dla niego „za trudne”, gotów jest bronić stanowiska religijnych fundamentalistów, którzy chcą zabronić Madonnie występu w Polsce w dniu jej urodzin. Nie bardzo rozumiem, czemu miał służyć przytoczony przez niego przykład krajów muzułmańskich i Izraela, bo z logiki wypowiedzi wynikałoby, że religia w Polsce powinna mieć – zdaniem rzecznika – równą rangę, jak w Republice Islamskiej Iranu, dla przykładu. Ciekawe tylko, czemu religią tą ma być katolicyzm, a nie szyityzm czy judaizm. W występie Madonny dopatrzył się Kochanowski elementów prowokacyjnych, ale obiecał wysłać piosenkarce kosz kwiatów, jeśli podczas koncertu będzie przyzwoicie ubrana, nie będzie elementów religijnych, a koncert będzie pełen zadumy.
Jednocześnie pan Kochanowski nie widzi powodu do swojej interwencji w przypadku innej osoby, która – moim zdaniem – naprawdę poważnie obraziła uczucia religijne katolików podczas mszy świętej w jednym z największych polskich sanktuariów, na Jasnej Górze w Częstochowie. Pomijam już fakt, że Tadeusz Rydzyk wykorzystał to miejsce kultu do promocji swojej nowej sieci telefonii komórkowej oraz kart kredytowych, bo zdania RPO na ten temat nie znam. Wiem jednak, że chociaż nie spodobał mu się rasistowski dowcip Rydzyka o czarnoskórym księdzu, to znajduje dla tego niesmacznego żartu usprawiedliwienie i nie uważa, by była potrzeba rozpatrywania zajścia z punktu widzenia prawa karnego: „Chciał być spontaniczny, chciał jakoś coś powiedzieć dowcipnie i mu nie wyszło. No, ja lubię żarty i dowcipy, czasami mi też nie wychodzi.” Zaiste, bardzo to dowcipne, powiedzieć przy ołtarzu z obrazem ciemnoskórej przecież Czarnej Madonny, że „Murzyn – nie mył się”. I rzeczywiście, zupełnie to nie obraża uczuć religijnych tych milionów Polaków, którzy przychodzą w pielgrzymkach na Jasną Górę. A występ piosenkarki amerykańskiej na stadionie w Warszawie w dniu jej urodzin obraża. Bardzo ciekawa logika.
Do tego momentu można jeszcze jednak było uważać, że Kochanowski pogubił się trochę, przez nieuwagę i nie chcąc oceniać Tadeusza Rydzyka zabrnął w ślepą uliczkę i nie umiał się z niej wycofać, nie popełniając niestosowności. Później jednak było już tylko gorzej, bo koncentrując się chyba trochę za bardzo na „sympatycznym wierszyku” o Murzynku Bambo RPO przyznał się, że swojemu synkowi powiedział, że przygodnie spotkany czarnoskóry student „jest z czekolady”.
Argument obrońców Rydzyka, iż przecież ciemnoskóry kapłan nie obraził się, był uśmiechnięty, a nawet powiedział parę zdań po polsku do zebranego tłumu, świadczy w moim odczuciu co najwyżej o tym, że afrykański misjonarz miał klasę porównywalną z tą, jaką mają miliony katolików w Polsce, które słuchają Madonny i nie mają nic przeciwko jej koncertowi.
W swoim liście do Prezydent Warszawy Janusz Kochanowski pisze między innymi: „Są granice, których w imię wolności twórczej przekraczać nie należy; do nich zaliczyć trzeba poszanowanie praw innych osób, w tym ich uczuć religijnych”. Wydaje mi się, że rzecznik powinien sobie przeczytać kilka razy to zdanie, które napisał – nie wiedzieć czemu – o koncercie Madonny. I zastanowić się, czy on sam dzisiaj w rozmowie z Moniką Olejnik nie wykazał się brakiem szacunku do ludzi i do ich uczuć. Mnie obraził tak bardzo, że zdenerwowany jego występem w Radiu Zet nie miałem już nawet siły się złościć na jadącą przede mną panią, która nie umiała skręcić w lewo z Kocmyrzowskiej w Bulwarową i zablokowała na chwilę ruch na całym skrzyżowaniu.
Całej audycji Moniki Olejnik można posłuchać na stronie Radia Zet.
Niebezpieczne atrybuty
Zabawna wpadka przytrafiła się dzisiaj jednemu z moich ulubionych portali informacyjnych. Gdy najechałem kursorem na znajdujące się w dolnej części strony miniaturowe zdjęcie Michaela Jacksona, wyświetliła mi się dość oryginalna zawartość atrybutu „ALT”, jaki webmaster przypisał temu tagowi „IMG”. A że wzrok już nie ten, co za młodu, przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy to nie prezydent Kwaśniewski z długimi włosami i w ciemnych okularach.
Szybko jednak zauważyłem zdjęcie Kwaśniewskiego po prawej stronie, więc domyśliłem się, że pewnie komuś poprzestawiały się opisy ilustracji. Z zaciekawieniem najechałem więc kursorem na zdjęcie po prawej, by ze zdumieniem odczytać taki oto opis:
Na szczęście środkowe zdjęcie w ogóle nie miało opisu.
Mordercy na rowerach
Gdy czasem zagapię się wychodząc z pracy i idąc na skróty do sklepu spożywczego pomylę chodnik ze ścieżką rowerową, zdarza mi się usłyszeć pod moim adresem przekleństwa tak soczyste, tak wulgarne, groźby karalne wręcz, że aż trudno uwierzyć, gdy rower zza moich pleców śmignie do przodu i ukaże mi się przed oczami, że bluzgi te mogły wyjść z ust istoty tak pięknej, a przynajmniej o tak pięknych nogach (i nie tylko).
Zastanawiam się, jak powinienem się zachować wobec rowerzystów, którzy na najruchliwszych ulicach miasta, na trasach szybkiego ruchu a nawet na autostradzie potrafią nagle wyskoczyć mi przed kołami samochodu. Jeśli miałbym zachować proporcje, to nie wystarczy chyba kląć i trąbić, nie wystarczyłoby nawet celowo potrącać. Nie, jeśli mój jako kierowcy poziom agresji w stosunku do rowerzystów miałby odpowiadać poziomowi agresji rowerzystów wobec mnie jako pieszego, powinienem wozić ze sobą karabin i strzelać bez ostrzeżenia do każdej – bez względu na płeć i wiek – osoby, która na rowerze zajedzie mi drogę, gdy będę prowadzić samochód.
Rowerzystom – z okazji lata – życzę lepszego humoru.
Skąd tacy się biorą?
Skąd biorą się politycy takiej klasy, jak Barack Obama? Niewiele czasu upłynęło od dnia, w którym Obama podczas wywiadu na żywo zabił muchę, a tu kolejna niespodzianka. Po obejrzeniu poniższego filmu, długo nie mogłem wyjść z podziwu.
I nie, nie dlatego, że prezydent światowego mocarstwa spotyka się z okazji czerwcowego święta z przedstawicielami gejów i lesbijek. Nie dlatego, że mówiąc o upowszechnieniu prawa do zawierania cywilnych małżeństw między kochającymi się partnerami tej samej płci prezydent USA porównuje tę sytuację do czasów, gdy pobierali się jego rodzice, a małżeństwa osób różnych ras były wówczas w niektórych stanach nielegalne.
Mój olbrzymi szacunek i podziw wynika ze swobody, z jaką Obama rozładował atmosferę wokół tej „kaczki – dziwaczki”, która przerwała mu wystąpienie. Przypomniałem sobie od razu naszego Prezydenta i jego przygody z telefonami… Nieporównywalne zupełnie, nie ta liga.
Pokłon przed Królem Popu
Podobnie jak Azrael, dorastałem w cieniu muzyki Michaela Jacksona, ale jakoś tak obok, a lista moich idoli raczej go nie obejmowała, dlatego jeszcze kilka godzin temu zapewniłem Janinę, że nie złożę hołdu na moim blogu zmarłemu królowi muzyki pop. Oglądałem dzisiaj jednak przez około dwie godziny telewizję BBC (trochę rano, trochę wieczorem) i udzieliła mi się chyba w końcu medialna histeria. Około pięciu minut z tych dwóch godzin poświęcone było prognozie pogody, reszta – śmierci Michaela Jacksona i temu, jak przyjęli to przywódcy państw, gwiazdy pop kultury i zwykli szarzy ludzie na wszystkich kontynentach.
Po raz drugi w moim życiu byłem świadkiem rozpłakania się w miejscu publicznym osoby, która dowiedziała się o śmierci kogoś, kogo w ogóle nie miała zaszczytu poznać osobiście, i były to łzy równie rzewne, jak te, które widziałem 2 kwietnia 2005 roku. Ani wówczas, ani dzisiaj nie uwierzyłbym, że to możliwe, gdybym nie widział tego na własne oczy.
Największe przeboje Michaela Jacksona mają dziś mniej więcej tyle lat, co moi uczniowie i studenci. Dla większości moich uczniów z trzeciej mechanika, nie ukrywajmy, zmarły muzyk to synonim wszystkiego, co najgorsze, i jedno wielkie pośmiewisko. Dlatego trochę w telewizyjnych i internetowych wspomnieniach brakowało mi hitów, które mogłyby ich zaskoczyć i pokazać im, jak bardzo jego muzyka i przesłanie mogłyby być im bliskie. Na przykład w poniższym teledysku jest Michael Jackson chyba bardziej nowohucki niż sam Plac Centralny czy Arka Pana.
Rozliczne remiksy, takie jak ten z Tupakiem, które można znaleźć na Youtube.com i innych serwisach tego rodzaju, pokazują, że Michael Jackson był kultową postacią dla niejednej subkultury, z którą moi uczniowie i studenci byliby gotowi się utożsamiać, nawet jeśli pozornie wydaje się on nie mieć z nią nic wspólnego.
Twitter przeżył podobno w ciągu ostatniej doby (tak twierdzi BBC) największe oblężenie w swojej historii w skutek przeciążenia kondolencjami fanów zmarłego piosenkarza, sam się do tego przyczyniłem dzieląc się w jednym z moich twitów piosenką z moich lat szczenięcych. W światowych serwisach informacyjnych BBC czy CNN mówiło się otwarcie o tym, że z dziesiątkami milionów pobrań filmów z przebojami Michaela Jacksona internet po prostu się dzisiaj przytkał. W porównaniu z trzęsieniem ziemi, jakie dziś miało miejsce w globalnej blogosferze i na portalach społecznościowych, po śmierci Jana Pawła II zawiał lekki wietrzyk. W jednym z kultowych blogów poświęconych nauce języka angielskiego posypało się dzisiaj kilka wpisów związanych z nieoczekiwaną śmiercią planującego wielki powrót artysty – niektóre bardziej poważne, inne lekko żartobliwe, chociaż żaden z nich nie tak prowokatorski i niesmaczny, jak wpis na blogu Tomka Łysakowskiego. Całkiem poważnie i z wielkim szacunkiem pochylił się nad Michaelem Jacksonem rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, profesor Śliwerski, który nazwał piosenkarza w swoim wpisie pedagogiem ulicy, wyjątkowym idolem dla niepoliczalnej liczby dzieci i młodzieży na całym świecie, „niewidzialnym liderem, przewodnikiem sierot, osamotnionych, pozostawionych swojemu losowi, ale wierzących, że dzięki pracy nad sobą będzie można wyrwać się z środowiska ubóstwa czy społecznej niszy i zaimponować innym rozwiniętymi umiejętnościami”. Króla i ikonę muzyki rozrywkowej pięknie pożegnał też na swoim blogu Walpurg.
Mimo wszystko, nie dołączyłbym się może do tej medialnej histerii, gdyby nie sprowokowało mnie do tego doniesienie o postawie pewnego korzystającego z przywilejów nadawcy społecznego polskojęzycznego radia z Torunia. Radio Maryja pożegnało Michaela Jacksona komentarzem na samym końcu swoich wiadomości i nazwało go „modelową postacią masowej kultury pozbawionej wyższej wartości”, a treści, jakie przekazywał w swojej twórczości, uznało za demoralizujące. Boże, widzisz i nie grzmisz, chciałoby się powiedzieć. Daj Boże wszystkim misjonarzom tego świata, by umieli zaszczepić chociaż ułamek tego pragnienia dobra, jakie udawało się w ludziach budzić Jacksonowi.
Słuchając piosenki Jamesa Morrisona (tego współczesnego, nie tego sprzed lat), będącej coverem jednego z największych przebojów Michaela Jacksona, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w krzewieniu wartości król pop ma o wiele większe zasługi, niż jego krytycy z nie wiedzieć czemu uprzywilejowanego radia. A dzięki uniwersalności swojego przesłania, ten wychowany w rodzinie Świadków Jehowy artysta, którego brat jest muzułmaninem, a była żona scjentologiem, dociera dalej niż każdy duchowy przywódca, który może nam przyjść do głowy.
Nie słyszeliśmy o… część druga
Niektórzy komentatorzy załamują ręce nad Prezydentem, że pomylił Zbigniewa Herberta z ks. Janem Twardowskim. Dla ich uspokojenia warto więc odnotować, że przynajmniej jeden i drugi był poetą, a lekko sparafrazowanych słów wiersza „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” Prezydent nie przypisał ani żadnemu politykowi, ani przywódcy religijnemu, tylko komuś, kto właśnie parał się piórem. Poza tym była to zwykła gafa i przejęzyczenie, a nie namacalny dowód braku wiedzy.
Jeśli kogoś to nie przekonuje, dam kilka autentycznych przykładów, prosto ze szkoły.
Koleżanka katechetka na lekcji religii próbowała wyciągnąć z uczniów, jak się nazywał poprzedni papież. Ponieważ jej się nie udało, przypomniała klasie, że nazywał się Jan Paweł II i postawiła im kolejne pytanie: z jakiego kraju pochodził. Dzięki małej podpowiedzi, że był to papież – Słowianin, udało jej się dowiedzieć, że pochodził … z Rosji.
Inna koleżanka usiłowała wystawić pozytywną ocenę z języka polskiego uczniowi, który nie za bardzo potrafił osadzić jakoś w czasie i realiach historycznych osoby Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego. W czasie rozmowy naprowadzającej go na to okazało się, że uczeń ten nie ma pojęcia, co to były zabory.
A moi uczniowie? Mam takich, którzy nigdy nie słyszeli o zamachach terrorystycznych na Nowy Jork 11 września 2001.
Wczoraj po przeczytaniu jednego z moich poprzednich wpisów znajomy przysłał mi szokujące zdjęcie, które nastoletnia dziewczynka zrobiła sobie w obozie koncentracyjnym na Majdanku i umieściła je następnie na swoim profilu w portalu społecznościowym. Na zdjęciu tym uśmiechnięta małolata siedzi wewnątrz pieca krematoryjnego.
Ludzie o takiej dozie wrażliwości będą się nami zajmować na starość. Można oczywiście załamywać ręce i modlić się, by tej emerytury nie dożyć. Albo można się zacząć zastanawiać nad tym, jak tych ludzi jakoś jednak uchronić przed błędami naszych przodków. Najwyraźniej budowanie pomników i urządzanie akademii nie pomaga, a na przykładzie Iranu widać, że bronią współczesnych kosynierów jest raczej Facebook czy Twitter, a historyczne zaszłości w relacjach międzynarodowych zupełnie nie obchodzą młodych, patrzących na sąsiadów Ukraińców, Niemców i innych z perspektywy portfela, a nie zmurszałych nagrobków. Do pewnego stopnia to chyba nawet dobrze.