Bądź szczęśliwy

Siedzę w autobusie komunikacji publicznej za dwoma przemiłymi zakonnicami, które jadą na dworzec kolejowy. Chcąc nie chcąc, przez ponad dwadzieścia minut słucham ich rozmowy, a trzeba przyznać, że swymi ślicznymi głosikami trajkotają bez wytchnienia.
Zauważam, że – o czymkolwiek mówią – są pewne słowa – klucze, które przewijają się w ich rozmowie na okrągło, z wyjątkową częstotliwością, jakby nadużywane. Wypowiadane są jednak spontanicznie i naturalnie, nawet jeśli wydaje się, że nie jest możliwe, by powtarzać te same słowa i frazy tak często. Najczęściej pada „Święty Jan Paweł II”, „msza święta”, Facebook, „ojciec święty”, WhatsApp i czasownik „śpiewać” w różnych czasach, ale chyba wyłącznie w pierwszej osobie liczby mnogiej. Najczęściej poruszanym tematem są różnego rodzaju formy spędzania czasu po kolacji oraz relacje z podróży.
Zakonnice są radosne, uśmiechnięte, tryskają szczęściem, chciałoby się powiedzieć. Myślę sobie, że może powinienem – dla własnego zdrowia i pomyślności – uporządkować swoje priorytety i zamiast myśleć, mówić i pisać o sprawach, które mnie pochłaniają, zacząć nadużywać słów takich, jak „śpiewamy”, „śpiewaliśmy” itp. Wyszłoby to mi chyba na dobre.

Ergonomiczne korzystanie z mózgu

IMG_20180809_115733

Jesteśmy w Schengen i w Unii Europejskiej, więc jakoś tak nawet nie zauważyłem, że mój paszport stracił ważność w czerwcu ubiegłego roku. Ale ponieważ nie wiadomo, jak długo te dobrodziejstwa, które przyniósł nam schyłek dwudziestego wieku, jeszcze potrwają, udałem się na malowniczą ulicę św. Sebastiana nieopodal Wawelu, by złożyć wniosek o nowy paszport. To było dla mnie niezapomniane przeżycie i czuję się zmuszony nim podzielić, jednocześnie zaznaczając, że opisuję tu obserwacje nie jakichś dziadków i babć w wieku moim i starszym, tylko to, jak wygląda składanie wniosków o paszport przez dwudziesto- i trzydziestoparoletnich Januszów i Dżessiki, z którymi dane mi było razem stać w kolejce.
Nie wiem, czemu pamiętam mój numer PESEL, ale nie dziwi mnie, gdy ludzie muszą swój przepisywać z dowodu osobistego czy innych dokumentów. W biurze paszportowym przy ul. Św. Sebastiana byłem jednakże świadkiem o wiele cięższych przypadków amnezji.
Dwa małżeństwa składające wniosek o paszport dla swoich dzieci nie mogły sobie przypomnieć, gdzie dzieci są zameldowane na stałe. Jedna z par zrezygnowała ze składania wniosku, bo mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć, jaki jest kod pocztowy w jego miejscu stałego pobytu, a kobieta nie wiedziała, gdzie jest zameldowana. Inna para wiedziała wprawdzie, że jest zameldowana na Stradomiu, ale nie pamiętała nazwy ulicy ani numeru kamienicy i mieszkania. Trzy pary pokłóciły się przy mnie o kolor oczu swoich dzieci, przy czym tylko jedna z matek miała na temat oczu swojego dziecka takie samo zdanie, jak samo dziecko. Ba, słyszałem rozmowy, z których wynikało, że dwóch mężczyzn składających wniosek nie wie, jakiego koloru są ich własne oczy. Zastanawiająco wielu ludzi nie wie też, czy oni sami i ich dzieci mają drugie imię, czy też może nie.
Formularz wniosku jest dość prosty i jednoznaczny. Mimo to, niektórzy nie wypełniają go, dopóki nie podejdą do okienka, gdyż boją się zrobić to w niepoprawny sposób. Na własne uszy słyszałem, jak jedna z petentek pyta urzędniczkę biura, gdzie się ma podpisać, chociaż formularz zawiera bardzo precyzyjnie określone miejsce na złożenie podpisu w postaci odpowiednio oznaczonego prostokąta. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo chwilę wcześniej urzędniczka musiała jej podyktować serię i numer dowodu osobistego oraz datę jego ważności i organ wydający, ponieważ kobieta nie umiała znaleźć tych danych na swoim dowodzie.
To było dla mnie traumatyczne przeżycie.
Pierwszą moją reakcją było niedowierzanie, że jest tak wielu ludzi, których mózgi są nieskalanie czyste, proste, szczere i naiwne. To było coś porównywalnego z uczuciem, jakiego doznał niegdyś nieoceniony wizjoner Stanisław Lem, gdy zajrzał do internetu. Ale potem zawstydziłem się, naszła mnie refleksja i nieco skromniej pomyślałem o sobie i moim miejscu w całej tej sytuacji. Może Ci ludzie po prostu są szczęśliwsi ode mnie? Może powinienem z nich brać przykład? Wykorzystują swoje mózgi ergonomicznie, nie marnują ich na rzeczy nieistotne, a tym samym – z pożytkiem dla środowiska naturalnego i swojego własnego zdrowia – oszczędzają energię.

Czyste okna na Nową Hutę

Kolejny wpis zawierający lokowanie produktu, a raczej usługi, po niedawnym wpisie o prasowaniu. Przedsiębiorczy mieszkańcy Nowej Huty zrobią za ciebie wszystko, czego nie lubisz robić. Nie ma granic pomysłowości drobnych przedsiębiorców na moim osiedlu…

Tylko że w tym sloganie powinno chyba być „okna czyste jak kryształ”, bo inaczej to wychodzi na to, że kryształ ma jakieś okna (w dodatku czyste).

Odkrywczy rusycyzm

Człowiek uczy się całe życie. Zwrócono mi dziś uwagę, w dodatku całkiem – jak się okazuje – słusznie, że – pisząc „z dużej litery” – posługuję się rusycyzmem. Lekcję przyjmuję z pokorą, ale mam też pewną refleksję. Powinno się pisać (i mówić) „dużą literą” albo „od dużej litery”.
Podczas oceniania wypowiedzi pisemnych niejednokrotnie konsultujemy się, by upewnić się w słuszności swojego rozumowania, a to ze słownikiem, a to z koleżanką czy kolegą, a to z native speakerem, a niejednokrotnie – zachowując całą uzasadnioną rezerwę do wyników wyszukiwania – z Google.
Jako rodzimy użytkownik języka polskiego, może nie polonista, ale jednak świadomy użytkownik tego języka, w życiu bym nie potwierdził, że forma „od dużej litery” jest poprawna. Każdemu uczącemu się języka polskiego powiedziałbym, że to błąd i że nigdy takiej formy nie słyszałem (pierwsze stwierdzenie byłoby niestety niesłuszne i nieprawdziwe). Wpisana w cudzysłowie fraza „z dużej litery” okazuje się w wynikach wyszukiwania Google występować trzykrotnie częściej niż „dużą literą” i dwudziestokrotnie częściej, niż „od dużej litery”, czyli nawet jeśli zsumujemy występowanie obu form poprawnych, to nadal częściej występującym sformułowaniem jest rusycyzm „z dużej litery”. To pokazuje, jak niezwykle żywym tworem jest język i jak ciężko jest czasem podjąć decyzję, czy użyta przez maturzystę czy studenta forma jest poprawna czy błędna, zwłaszcza w języku mówionym.
Bywa, że uparcie poprawiamy kogoś, choć potem okazuje się, że wcale nie mieliśmy racji. Ja tak na przykład latami poprawiałem studentów wymawiających router po amerykańsku, zupełnie nieświadom istnienia tej wymowy. Albo na przykład jedna z moich koleżanek tępi mówienie „I’m good” zamiast „I’m well”, chociaż ze świecą szukać w serialach na Netflixie kogoś, kto mówi inaczej niż „I’m good”.
Jeśli by się nam wydawało, że w rozstrzygnięciu poprawności jakiejś wypowiedzi większy autorytet od rodzimych użytkowników języka i od praktyki językowej będą mieli specjaliści, profesjonaliści, to po przeczytaniu tego komentarza na forum Słownika Języka Polskiego ja osobiście w to zwątpiłem. A w każdym razie zrozumiałem, że niekiedy nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy coś jest błędem, czy też jest do zaakceptowania.
Wniosek, jaki z tego wyciągam, jest natomiast bardzo jednoznaczny. Oceniając wypowiedź pisemną na egzaminie, trzeba mieć wielką pokorę do swojej znajomości języka. I trzeba się mocno zastanowić, zanim się oznaczy nieznane nam wyrażenie czy strukturę jako błąd.
Co do przedmiotowego „z dużej litery”, WikiSłownik jest bardzo kategoryczny i jednoznacznie stwierdza, że taka forma jest niepoprawna. Są źródła, które przyznają, że jest to forma na tyle mocno upowszechniona, że w mowie nie powinna nas razić. Doktor Mirosław Bańko w powyżej już linkowanej wypowiedzi rozkłada moim zdaniem ręce. Osobiście zgadzam się chyba z Łukaszem Mackiewiczem, który wytropił użyty przeze mnie rusycyzm w książce Wydawnictwa Znak osiem lat temu:

…ów rusycyzm […] zagościł na stałe w polszczyźnie i myślę, że ów chochlik w publikacji Znaku może nie tyle jest redaktorską wpadką, ile pobłażliwym machnięciem ręki na kolejny rusycyzm, którego po tylu latach chyba nie sposób już wyplenić z polszczyzny…

Pomniki w koszulkach


Tadeusz Kościuszko żył w czasach, gdy nikt nie słyszał o przeszczepach szpiku kości w celu ratowania ludzi przed białaczką. Mimo to, jak sądzę, nie obraziłby się, gdyby się dowiedział, że studenci Politechniki Krakowskiej często zakładają jego popiersiu na środku kampusu głównego koszulkę promującą wśród braci studenckiej ideę rejestrowania się jako dawcy szpiku. W końcu Tadek był osobą bardzo postępową, tak postępową, że nie tylko popierał zniesienie pańszczyzny, ale jego antyklerykalizm był tak silny i ostentacyjny, że do dziś wydaje się radykalny.
Organy państwa polskiego prowadzą obecnie postępowanie w sprawie kilkudziesięciu już przypadków ubrania pomników, głównie Lecha Kaczyńskiego, w koszulki z napisem „Konstytucja”. Lech Kaczyński, który nie był nigdy moim ideałem głowy państwa, konstytucję jednak znał i szanował. Nie rozumiem za bardzo, czemu miałby się obrazić za ubranie go w koszulkę z napisem „Konstytucja”, lecz w toczących się postępowaniach ktoś kierujący się pokrętną i przedziwną logiką twierdzi, że pomniki zostały znieważone (artykuł 261 kodeksu karnego).
Koszulki wzywające do przestrzegania konstytucji zawisły w ostatnich dniach także na Smoku Wawelskim oraz na warszawskiej Syrence. Bardzo jestem ciekaw, czy Smok i Syrenka zdaniem organów państwa zostały znieważone w równym stopniu, co Lech Kaczyński, czy w mniejszym, czy może w jeszcze większym? Bardzo jestem ciekaw argumentacji. Wyrosło nam państwo naprawdę teoretyczne, naprawdę groteskowe, zajmujące się rzeczami jeszcze bardziej „bulwersującymi” niż ściganie wrocławskich krasnoludków u schyłku Polski Ludowej. Polska Ludowa Plus.

Skrzydła spod bluzy

Przechadzając się kiedyś z tyłu sali, w której studenci transportu pisali kolokwium, dostrzegłem wystające spod bluzy jednego z nich piórko i zrozumiałem, że to początkujący anioł, któremu wyrastają skrzydła.
Dzisiaj rano zmarła Kora Jackowska, idolka moich szczenięcych lat i autorytet także w dorosłym życiu.
Dzięki Korze każdego z nas niejednokrotnie zaswędziało pod łopatkami i poczuliśmy, jak rosną nam skrzydła. Ona dzisiaj rozpostarła swoje i odleciała na dobre.

Arytmetyka publiczna

Dobrze się stało, że Senat odrzucił wczoraj absurdalną prezydencką inicjatywę referendum konsultacyjnego w sprawie konstytucji. Prezydent nie ma moralnego prawa inicjować dyskusji o konstytucji, a dyletancka formuła propozycji i treści pytań nie przełożyłaby się na nic pożytecznego. Ale ekwilibrystyka słowna, jaką od wczoraj uprawiają media publiczne, marszałek Senatu i niektórzy inni politycy władzy, przekonując nas, że odrzucenie wniosku prezydenta to wina Platformy Obywatelskiej, to propaganda jeszcze bardziej absurdalna.
W głosowaniu, w którym brało wczoraj udział 62 senatorów partii rządzącej, wniosek prezydenta padł rzekomo z winy opozycji, która nie umiała się wznieść ponad cechującą jej działania nienawiść. Czerpiący wiedzę o świecie z telewizora prosty obywatel dowiedział się wczoraj, że to wszystko wina Platformy, bo senatorowie PiS zagłosowali za lub wstrzymali się od głosu. Platforma Obywatelska nie pozwoliła Polakom wypowiedzieć się w ważnych dla nich sprawach, odebrała im głos, z członu „Obywatelska” w nazwie tej partii nic już nie zostało.
Policzmy. Gdyby nawet wszyscy senatorowie nie tylko Platformy, ale także senatorowie niezależni, poparli wczoraj wniosek Andrzeja Dudy, a nie zagłosowali przeciw, mielibyśmy 40 głosów za (10 głosów senatorów PiS i 30 głosów opozycji). To wciąż byłoby za mało, gdyż większość bezwzględna wynosiła 47. 52 senatorów PiS wstrzymało się od głosu.
Ja nie wiem, co mam myśleć o kraju, w którym marszałek izby refleksji podczas konferencji prasowej nie reprezentuje swojego urzędu, tylko występuje w roli rzecznika partyjnego. Ale jeszcze bardziej nie wiem, co mam myśleć o kraju, w którym spora część obywateli myśli, że 52 + 10 < 30. A nie mam już złudzeń, że spora część naprawdę takie ma pojęcie o arytmetyce.

Postapokaliptyczny Kraków

Pas startowy lotniska w Czyżynach, w pobliżu Klubu Studenckiego Kwadrat. W oddali widać centra handlowe i biurowce, ale tu jest jakby koniec świata. Czasami ktoś tędy idzie na skróty do pracy, na uczelnię albo do akademika. Czasami ktoś tu biega lub spaceruje z psem. W pogodne dni na skarpie zdarza się widzieć popijających piwko i patrzących z sentymentem na zachód.
Jedno z ostatnich miejsc, w których Nowa Huta nie zrosła się jeszcze z Krakowem. Pamiętam z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wyraźną, ciągnącą się z północy na południe wyrwę w infrastrukturze pomiędzy tymi dwoma miastami, dzisiaj zapełniła się ona osiedlami, biurowcami, gęstą siecią dróg i węzłów komunikacyjnych. Ale tutaj widać wyraźnie, jak nasza cywilizacja będzie wyglądać kilka dekad po odejściu ostatniego człowieka.

IMG_20180625_102008064

Milicja w Nowej Hucie

Obywatele protestują, że jedynie słuszna partia przywraca w Polsce komunizm. A tymczasem to jest po prostu porządkowanie rzeczywistości. Po nowohuckim zalewie milicja, napędzana mięśniami obywateli, krąży od lat nieustannie. Każdy z nas może iść nad zalew i pokrążyć po jego powierzchni w milicyjnym rowerze wodnym…

IMG_20180715_124650688

IMG_20180715_123955802

Jim Carrey i maturzyści

Jeżeli – jako maturzysta lub maturzystka z województwa małopolskiego, podkarpackiego lub lubelskiego – przyjeżdżasz dokonać tak zwanego wglądu, czyli obejrzeć swoją ocenioną pracę maturalną w Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Krakowie, zastanów się dwa razy, zanim wyrazisz zdziwienie, że miejsce, w którym udostępnia się prace do wglądu maturzystom jest ponurą ruderą i że do wynajętej sali trzeba przejść przez dziedziniec szkoły, którą postrzegasz jako ruinę.
W rzeczywistości kompleks ten znajduje się w ścisłym centrum Nowej Huty i wraz z otaczającymi go budynkami stanowi prawdziwą architektoniczną perełkę o unikatowym w skali światowej charakterze. Zdjęcia okolicy z czasów świetności, wraz z ciekawymi komentarzami i inspirującymi faktami, obejrzysz podczas spaceru wokół pobliskiego Zalewu.
A jeśli cię to nie przekona, idź do kina na mroczny kryminał z Nową Hutą w tle, „Dark Crimes” z Jimem Carreyem, Christophem Waltzem, Charlotte Gainsbourg, Robertem Więckiewiczem i Agatą Kuleszą w rolach głównych. Budynek Zespołu Szkół Mechanicznych Numer 3 wystąpił w tym filmie w roli komisariatu policji i zagrał swoją rolę równie dobrze, jak gwiazdy światowego i polskiego kina.
W poniższym filmie trzydziesta czwarta sekunda.