Pod moim blokiem ktoś reklamuje swój pomysł na start up tak celnie trafiający w moje potrzeby, że aż postanowiłem zrobić mu reklamę, choć zwykle bardzo mnie drażnią osoby robiące błędy ortograficzne. Przy okazji, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zawsze jest jakaś nisza, którą pomysłowy przedsiębiorca może zagospodarować, w dodatku nie inwestując na początku wiele…
Przy okazji pozdrawiam Sebastiana i wszystkich innych studentów i studentki z jego grupy. Wierzę, że będziecie pracować w swojej branży (ci, którzy jeszcze nie pracują), a jednocześnie, że będzie Wam to sprawiać przyjemność.
Autor: Marcin Mały
Sygnały od kosmitów
Sesja. Semestr się skończył, egzaminy już wszyscy zdali, w kolejkach do nas (lektorów) stoją już tylko tacy studenci, którym nie spieszyło się specjalnie z zaliczeniem semestru, albo nie należało to do ich priorytetów. Jak miło w tym wakacyjnym już dla ambitniejszych studentów okresie dostawać od nich donosy świadczące o tym, że – podobnie jak mnie – razi ich brak znajomości angielskiego wśród ludzi, którym się wydaje, że ten język znają.
Dzisiejszy sygnał przyszedł od jednego z kosmitów, Karola, wytrwałego tropiciela podobnych nonsensów, zarówno w języku polskim, jak angielskim. And it made my day, seriously.
Dla niewtajemniczonych: napis na drzwiach powinien przypuszczalnie brzmieć „Staff only”, czyli „Niezatrudnionym wstęp wzbroniony”. Te same dwa wyrazy w odwróconej kolejności mają zupełnie inne, dość mętne znaczenie.
Miłość
To zdjęcie łatwo znaleźć w internecie, łatwo o nim poczytać, o tym, co ono pokazuje, kiedy zostało zrobione (ponoć w 1914 roku, 105 lat temu). To jedno z najważniejszych zdjęć w moim życiu. Ono pokazuje kogoś, kto żyje tak, że bardzo go za to podziwiam, i komu jestem za to bardzo wdzięczny. Kogoś, kto dostarcza mi wiary i nadziei, kto napawa mnie dumą i kto – wierzę w to bardzo – nigdy mnie nie zawiedzie. Zdjęcie zostało zrobione na początku XX wieku, osoba, którą mam na myśli, urodziła się pod koniec XX wieku. Moja miłość do tej osoby jest czysta bardziej niż platoniczna. Uwielbiam to, że w wielu sprawach się nie zgadzamy i umiemy z tym żyć. Uwielbiam to, że sztafeta, w której biegnę, ma sens, bo mam komu przekazać pałeczkę. Od jakiegoś czasu patrzę na to, jak ta osoba biegnie, i dawno mnie prześcignęła. Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu.
Bliskie spotkania trzeciego stopnia
Są takie spotkania, których nie sposób wyrzucić z pamięci. Są takie grupy studentów, obcowanie z którymi jest największym zaszczytem, a zarazem wyzwaniem i lekcją pokory. Close Encounters of the Third Kind, film z mojego dzieciństwa (miałem pięć lat), zarobił nieco ponad 300 milionów dolarów. Moje spotkania z II rokiem niestacjonarnych studiów informatyki na Wydziale Inżynierii Elektrycznej i Komputerowej oraz z poziomem C1 na I roku studiów stacjonarnych informatyki na Wydziale Mechanicznym to coś, czego nie oddałbym nawet za wielokrotność tej sumy.
Mam takie dwie grupy w tym roku, z zajęć z którymi wychodzę zawsze uciorany mentalnie, jakby mnie ktoś przegonił przez intelektualny poligon, a jednocześnie czuję się uskrzydlony, mądrzejszy, zainspirowany, a moje życie – przynajmniej chwilowo – wydaje się nabierać niesamowitego sensu. Janina mówi, że to Bóg uznał, że zasłużyłem sobie na takich studentów w tym roku. Ja jakoś w bogów nie wierzę, a – poza tym – nigdy nie będę na tyle zarozumiały, by powiedzieć, że na zajęcia z tymi studentami czymkolwiek sobie zasłużyłem. Prawda jest taka, że ja się od nich uczę o wiele więcej, niż oni mogliby się nauczyć ode mnie.
W uznaniu wyższości studentów dziennych z tej wspomnianej grupy nade mną, od kilku tygodni próbuję co tydzień czymś ich zaskoczyć podczas SCRUM-podobnego posiedzenia na początku czterogodzinnych zajęć. Chwalimy się wszyscy, w tym ja, czego się nauczyliśmy czy też dowiedzieliśmy w minionym tygodniu. Oni zaskakują mnie nieustannie, mnie nigdy dotąd nie udało im się sprzedać czegoś, co byłoby dla nich wszystkim zaskoczeniem.
Mój kolega nauczyciel straszy pewnym podręcznikiem, że jest trudny, odradza korzystanie z niego nawet na studiach trzeciego stopnia, oni rozwiązują w nim wszystkie ćwiczenia podsumowujące nie zaglądając do środka rozdziału. Rozumienie ze słuchu rozwiązują nie słuchając nagrania, rozumienie tekstu czytanego nie patrząc w tekst. W niektórych rozdziałach zauważają wręcz intelektualne niedociągnięcia autora podręcznika, który pyta o rzeczy oczywiste, albo pyta o coś, czego sam nie rozumie. W każdym, naprawdę każdym rozdziale znajdują kilkanaście błędów ortograficznych, językowych, rzeczowych, a jest to drogi podręcznik renomowanego, międzynarodowego wydawnictwa. Doceniam ich dojrzałość w wykrywaniu tych błędów, bo chociaż znajdują wyraźną satysfakcję w demaskowaniu błędów autorów tego podręcznika i innych skryptów, do których zaglądamy (weryfikacja ich wniosków bywa, że wymagała konsultacji z kilkoma profesorami), wykazują się też zrozumieniem dla słabości ludzkiej i omylności tych, którzy pobłądzili.
Gdy na ostatnich zajęciach przed długim majowym weekendem graliśmy w kółko i krzyżyk w parach, czy ściślej oni między sobą grali, zrozumiałem, że nigdy nie będę w stanie dorównać biegłością językową niektórym z nich. W tej specyficznej grze, by postawić kółko lub krzyżyk, trzeba było mówić przez 2 minuty nieprzerwanie na jakiś temat, wyznaczony przez wpisane na planszy słowo lub wyrażenie. W żadnym języku świata, także moim ojczystym, nie umiałbym przez dwie minuty mówić o „danger”, „unicorns”, „material properties of timber”, czy „scrotum”, a dla nich nie stanowiło to najmniejszego problemu. W dodatku gość, który mówił o ostatnim z powyższych, przykładowych zagadnień, mówił rzeczowo, kulturalnie, bez wulgaryzmów, używając precyzyjnego niczym student medycyny słownictwa i podejmując ten temat bardzo różnorodnie, wieloaspektowo.
W grupie niestacjonarnej, na Wydziale Elektrycznym, oglądaliśmy w miniony weekend film o algorytmach. W ramach dygresji, po prostym pytaniu o to, do czego pierwotnie był zastosowany algorytm Gale’a i Shapleya, za który w 2012 roku otrzymali oni nagrodę Nobla, dyskusja poszła w tak niewyobrażalne dla mnie tematy, że aż zaniemówiłem. Nieważne, że to był algorytm dopasowujący pierwotnie studentów do uczelni tak, by każdy się dostał tam, gdzie niekoniecznie chciał, ale gdzie jednak będzie szczęśliwy i gdzie odniesie sukces. Nieważne, że algorytm jest dzisiaj stosowany na portalach randkowych, w rozmaitych usługach sektora socjalnego, a nawet w przydzielaniu rabinów do synagog w Nowym Jorku. Studenci nagle zaczęli się zastanawiać nad tym, czy ten algorytm, rozwiązujący tak zwany problem stabilnych małżeństw, może być także stosowany w dopasowywaniu par LGBT. Goście zaczęli całkiem na serio i w bardzo ścisłych kategoriach dyskutować o tym, czym różni się w praktyce użycie tego algorytmu dla par heteroseksualnych od par homoseksualnych, wyrywali się do tablicy, by rysować na niej flowcharty, a potem jeden z nich zrobił dygresję, po angielsku oczywiście, na temat skali Kinseya i wynikających z niej komplikacji dla użycia algorytmu.
Obcowanie ze studentami informatyki to są bliskie spotkania trzeciego stopnia. Większość studentów z tych dwóch grup mówi po angielsku dużo lepiej, niż przeciętny student analogicznego roku filologii angielskiej. Obawiam się, że od wielu absolwentów anglistyki (w końcu różne mamy uczelnie wyższe) też są lepsi. Ale to nie wszystko. Są oczytani, inteligentni, mają wiele do powiedzenia na każdy temat. Przerastają nas intelektualnie, językowo i pewnie pod wieloma innymi względami, których nie umiem nawet nazwać, bo jestem zbyt ograniczony.
Jutro moje ostatnie w tym semestrze zajęcia w grupie 11K1 C1, ale – na szczęście – będziemy jeszcze kontynuować przedmiot w przyszłym semestrze. Z grupą z niestacjonarnych rozstajemy się już niestety na zawsze. Ale miło, że to tacy ludzie przejmują po nas pałeczkę i będą rządzić tym światem. Spotkania z nimi to prawdziwe spotkania trzeciego stopnia. Spotkania z obcymi, ale tymi przyjaznymi, z lepszej, zaawansowanej i pokojowo nastawionej cywilizacji, a nie jak z tymi z filmu „Alien”. Jeśli to tacy obcy mają dokonać inwazji na Ziemię, powinniśmy im naszą planetę oddać bez walki, bez cienia wahania.
Na zadupiu sztucznej inteligencji
Wiele razy pisałem na blogu o tłumaczeniach automatycznych, zwykle pastwiąc się nad Microsoftowym Bingiem i pokazując wyższość Google Translatora, jeśli już. Właśnie, jeśli już. Bo prawda jest taka, że bezmyślne korzystanie z jakiegokolwiek translatora czy słownika może być źródłem nieporozumień i przynosić więcej szkód, niż pożytku. W jednej z grup B2 studenci sprawdzali niedawno, jak jest po angielsku „kazać” („kazał nam przyjść). W Google Translatorze wyszło im, że „preach” – długo się zastanawiałem nad źródłem takiego rozumowania i przyczynami wyświetlenia takiego wyniku przez algorytmy tłumaczące, zanim zrozumiałem, że polski czasownik „kazać” ma jakiś tam związek etymologiczny z rzeczownikiem „kazanie”. Z kolei ci, którzy sprawdzali w Diki.pl, odkryli, że „kazać” to „keep”.
Furorę w mediach społecznościowych robi od wczoraj przezabawne tłumaczenie przez Google Translator frazy „mieszkam na zadupiu”. Ludzie rozsyłają to sobie głównie w tłumaczeniu na angielski, ale działa we wszystkich językach. Ktoś się naprawdę wysilił, by przekonać mechanizmy sztucznej inteligencji, że Kraków to synonim zadupia. Co by nie mówić, jak patrzę na poniższe screeny, to jestem dumny z krakowskich informatyków. Niektórzy z nich to moi byli studenci…
Wszędzie te miny
Niestrudzona Kasia okleiła korytarze i zaułki Wydziału Mechanicznego nowym wierszykiem z cyklu ułatwiającego zapamiętanie poprawnej wymowy angielskich wyrazów często przekręcanych przez inżynierów. Głównymi bohaterami są tym razem czasowniki determine i examine.
Cieszę się, że mam takie cudowne wsparcie w walce z błędami w wymowie popełnianymi przez inżynierów, informatyków i matematyków.
Prześladowanie heteryków
Dziś, jak się dowiedziałem z samego rana z ust – o dziwo – Pawła Kukiza (gościa Rymanowskiego), obchodzimy Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. Tak na marginesie tego święta przypomniała mi się zabawna, acz autentyczna historyjka, jaką opowiedział mi niedawno znajomy.
Na różnych uczelniach są różne regulacje dotyczące kwaterowania studentów w domach studenckich, ale na wielu obowiązuje surowo respektowany zakaz dzielenia jednego dwuosobowego pokoju w akademiku przez studentów różnej płci, za wyjątkiem studentów, którzy są małżeństwem albo rodzeństwem. Czyli jeśli student chce zamieszkać ze studentką lub studentka ze studentem, a nawet jeśli chcą razem zamieszkać za obopólną zgodą, muszą sobie wynająć pokój lub mieszkanie na tak zwanym mieście, a pokój dwuosobowy w domu studenckim jest dla nich – przynajmniej oficjalnie, bo czegóż to Polak nie wymyśli, by obejść prawo – niedostępny.
Podobno jakiś czas temu studentka, której odmówiono zakwaterowania w jednym pokoju z chłopakiem, zamiast jak wszyscy inni znaleźć proste rozwiązanie z tej sytuacji i umówić się z inną parą, oskarżyła uczelnię o to, że pary heteroseksualne są na miasteczku prześladowane, bo pary gejów i lesbijek, o których wszyscy wiedzą, mogą sobie mieszkać razem bez przeszkód, a ona ze swoim ukochanym nie może.
Poznałem w życiu wielu ludzi i niektórzy z nich cierpieli na różne fobie. Kto wie, może w przyszłości święto, które dzisiaj obchodzimy, zostanie poszerzone i będzie świętem wszystkich ludzi, przeciwko wszystkim fobiom, a na początek nie byłoby głupio nazwać go Dniem Przeciw Homofobii, Transfobii, Bifobii i Heterefobii?
Wszystkiego najlepszego wszystkim czytelnikom tego blogu, bez względu na ich orientację seksualną i to, jak się identyfikują.
Juwenalia
Pomniki i pomniki
Są w Warszawie, jak w każdym innym mieście, pomniki i pomniki. A Polacy, niestety, uwielbiają pomniki budować i burzyć, jedno i drugie robimy zwykle w pośpiechu i bez większej refleksji. Szkoda, mnóstwo energii się przez to marnuje. Z rozpędu stawia się pokraczne karykatury tej czy innej osoby, albo złomuje się i przetapia prawdziwe dzieła sztuki.
Są takie pomniki, które pozornie cieszą się dużym zainteresowaniem, gromadzą liczne grono odwiedzających, ale – jednocześnie – słuchając, o czym rozmawiają ludzie przy takim pomniku, ma się wątpliwości, czy upamiętniają one jakąś okoliczność, ideę, czy ludzi, czy w rzeczywistości ośmieszają.
Brudnomaszynopis
Wierszyk poranny
jest szósta rano, błonia,
chłód przenika ciało.
z kopca zsuwa się mgła,
a nad jordanem słońce.
śpiew ptaków dudni,
szepce bicie dzwonów,
toczy się tramwaj po skoszonej trawie.
jest równo, płasko,
z tej skoszonej trawy
wystaję tylko ja, a w mym umyśle,
który chcę zrównać, spłaszczyć,
same koleiny, góry, wąwozy,
groty i przepaście.
kładę się w trawie
i bardzo się staram,
bardzo się staram nie myśleć o tobie.
Ten i wiele innych wierszy w tomiku Brudnomaszynopis, dostępnym w wersji papierowej i na czytniki.