Koniec sesji

Koniec sesji zbliża się wielkimi krokami. Mam wrażenie, że przyniesie mi to ulgę. Od kilku dni – niestety – brak mi już cierpliwości, co daje o sobie znać przede wszystkim wtedy, gdy jakiś student czy studentka przyślą mi maila lub SMS-a z pytaniem, kiedy będzie mnie można zastać na Wydziale / Uczelni.
Najbardziej rozbrajający są ci, którzy podczas mojego dyżuru przysyłają mi to pytanie SMS-em, którego ja odczytuję zwykle po powrocie do domu (paradoksalnie, maile i wiadomości przez komunikatory odczytuję zwykle szybciej niż SMS-y, których spora część w ogóle do mnie nie dociera dzięki różnym aplikacjom blokującym marketingowy spam).
No i zacząłem im odpowiadać tym obrazkiem. Wiem, trochę chamsko. Mam wyrzuty sumienia… Z drugiej strony, większość z nich to studenci … informatyki.

Matematyka po angielsku

Pracując z podręcznikiem „English for Mathematics” wydanym przez Akademię Górniczo – Hutniczą w Krakowie nie raz i nie dwa ze zdumieniem odnotowałem, że wśród studentów zdarzają się sporadycznie tacy, którzy z większym zapałem mówią po angielsku o tym, dlaczego podzbiór liczb wymiernych może być ograniczony z dołu lub z góry liczbą niewymierną, albo jakie są konsekwencje tego, że liczba π jest liczbą przestępną, niż o pogodzie, podróżach albo gotowaniu. Autorki (Agnieszka Krukiewicz – Gacek i Agnieszka Trzaska) odwaliły kawał porządnej roboty i chociaż nie obyło się bez drobnych wpadek i błędów, czy to z ich strony, czy to na etapie składu i druku, wyłapywanie tych pomyłek przez studentów dostarcza im i lektorowi satysfakcji intelektualnej niespotykanej przy nauce języka ogólnego.
Jeszcze więcej frajdy sprawia praca ze skryptem, którego autorką jest moja koleżanka, Agnieszka Łyczko, i który został wydany w 2015 roku przez Studium Praktycznej Nauki Języków Obcych Politechniki Krakowskiej. Najlepszą rekomendacją dla tego skryptu jest moim zdaniem to, że pomagający przy jego pisaniu matematycy mówili, że sami się z niego dowiedzieli tego i owego… Do podręcznika dołączona jest płyta z nagraniami, a teksty wykorzystane w zadaniach sprawdzających rozumienie tekstu czytanego, są naprawdę wciągające i pełne matematycznej pasji.


Zainspirowani pracą ze słownictwem matematycznym na lektoracie języka angielskiego, studenci informatyki Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej Sławomir Polak i Andrzej Zeżuła stworzyli ciekawą pomoc dydaktyczną wspierającą opanowanie matematycznej terminologii w języku angielskim. Jest to dwujęzyczna, polsko – angielska baza pojęć matematycznych do programu Supermemo UX. By z niej korzystać, należy ściągnąć i zainstalować darmowy program Supermemo UX, a następnie otworzyć w nim stworzoną przez nich bazę (pobrane archiwum należy rozpakować do jednego folderu, a następnie otworzyć plik course.smpak w Supermemo UX).
Baza to już nie tylko surowy leksykon polsko – angielski, hasła w przeważającej większości zostały wzbogacone o kontekst. W niektórych przypadkach są to ilustracje, w innych definicje, a czasami zdania, które należy uzupełnić tłumaczonym z języka polskiego słowem lub wyrażeniem.
Cudownie, że baza jest nadal rozwijana i doskonalona. W tym semestrze znaczący wkład w poprawienie tej bazy wnieśli studenci II roku studiów I stopnia, Michał Piątek i Maciej Rusek.




Stworzyliśmy również mechanizm pozwalający użytkownikom na zgłaszanie błędów merytorycznych w bazie i będziemy ją stale udoskonalać i korygować.
Przy okazji warto wspomnieć, że studenci Wydziału Mechanicznego stworzyli już więcej podobnych baz Supermemo i że będą je nadal rozwijać.

Mleko, jajka, programista

Z serii kawałów z brodą dla informatyków:

A programmer is going to the grocery store and his wife tells him, „Buy a gallon of milk, and if there are eggs, buy a dozen.” So the programmer goes, buys everything, and drives back to his house. Upon arrival, his wife angrily asks him, „Why did you get 13 gallons of milk?” The programmer says, „There were eggs!”

Czyli:

Idzie programista do sklepu i żona mówi mu: „Kup karton mleka, a jak będą jajka, to kup dziesięć.” Programista wraca do domu z zakupami, a żona – zaglądając do siatki – zwraca się do niego z pretensjami: „Czemu kupiłeś jedenaście kartonów mleka?”. No to programista odpowiada: „Bo były jajka!”.

Bardzo lubię studentów informatyki. Ale trzeba naprawdę uważać, co człowiek do nich mówi…

Dlaczego programiści noszą okulary…

Z cyklu kawałów z brodą dla informatyków (kawałów dla informatyków z brodą?):

Why do Java programmers always wear glasses?
Because they don’t C#

Dla niewtajemniczonych: C# to obiektowy język programowania, nazwę języka czytamy „C Sharp”, czyli tak samo, jak „see sharp”, co znaczy „widzieć wyraźnie”.

Netykieta

Po kilku otrzymanych w październiku mailach od studentów nie wytrzymałem i na którychś zajęciach spytałem informatyków z pierwszego roku, co jest grane. Osobiście jestem w internecie od samych jego początków i kojarzy mi się on ze wspólnotą, w której ludzie szanują się wzajemnie, ale licealista jest w nim na równych prawach z profesorem uniwersytetu i mogą ze sobą dyskutować nie kwestionując swojego autorytetu ani nie twierdząc, że którykolwiek z nich jest lepszy czy mądrzejszy. Rozumiem, że internet lat „nastych” wieku dwudziestego pierwszego jest już inny i że studenci zwracają się do nas w formie grzecznościowej, ale kolejne maile tryskające lizusostwem w rodzaju poniższego wprawiły mnie w zdumienie:

Wielce Szanowny Panie Profesorze (tu moje imię i nazwisko, mniejsza z tym, że jestem magistrem, może do kwadratu, ale jednak magistrem)!
Proszę wybaczyć, że pozwalam sobie zwrócić się do Pana za pośrednictwem poczty elektronicznej (tak jakby internet był w ogóle niestosowny w kontaktach między studentami a prowadzącymi zajęcia), w dodatku podczas weekendu (tak jakby serwery mojej poczty działały tylko w godzinach konsultacji), ale… (i tu następuje długi, pełen osobistych szczegółów elaborat)

Gdy spytałem gości z pierwszego roku, o co chodzi, wyjaśnili mi – lekko zmieszani – że tak ich pouczono na spotkaniu z wydziałowym samorządem studenckim. To ponoć taka wydziałowa netykieta. Mają być grzeczni do bólu i dostali w tym celu od starszych kolegów garść gotowych formułek. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że są one przesadzone i – co najmniej niekiedy – po prostu śmieszne.
Dzisiaj rano wstałem i odpisałem na maile. Jeden z nich był od studenta ze starszego roku. Dziwne, że studenci starszych lat przekazują „kotom” takie instrukcje, a sami – tak jak Marcin – piszą w ostatnim zdaniu maila tłumaczącego się z nieobecności w ostatnich tygodniach:

Mam nadzieję, że nie przesrałem sobie za bardzo.

Cholera, jak to jest, że oni młodym każą tak się płaszczyć, a sami piszą do mnie w mailach coś takiego?

Brakuje do giga

There is a band called 1023 MB.
You haven’t heard of them because they haven’t made it to a gig yet.

Piąty rok informatyki, grupa 41K7, twierdzi, że to suchar. Ale mi się ten dowcip bardzo podoba.
Jeśli go nie rozumiesz, widocznie nie wiesz, że „gig” to wyraz dwuznaczny. To skrót od „gigabyte”, czyli 1024 megabajty. Ale to także koncert, występ przed publicznością.

Przyjaźni dla środowiska

Dzisiaj na zajęciach z drugim rokiem informatyki słuchaliśmy fragmentu podcastu, z którego można się między innymi dowiedzieć, że pobranie z internetu jednego gigabajta danych wiąże się z zużyciem dwustu litrów wody. Jednym słowem, korzystanie z komputera połączonego z siecią jest bardzo, bardzo nieekologiczne.
Studenci – niezwykle zatroskani, także dzielący się z nami przez hotspota swoim pakietem internetowym Michał – zaczęli podejmować szlachetne rezolucje, by pomóc ratować naszą biedną poczciwą planetę.
Może by tak na przykład, zamiast pobierać piracki film z internetu, jechać na rowerze do znajomych, którzy już ten film mają, i obejrzeć go u nich?
Heniek, jak zawsze najrozsądniejszy, wpada na pomysł genialny i jakże dla wszystkich inspirujący. Zamiast ściągać z sieci filmy pornograficzne, trzeba sobie znaleźć dziewczynę…

Seks na automatyce i robotyce

Od paru dni uważnie śledzę zmiany planu zajęć na studiach dziennych na naszym wydziale. Układający plan kolega stosuje – z konieczności – skróty w nazwach przedmiotów.
Domyślnie otwiera mi się plan studentów automatyki i robotyki. Patrzę na ten plan i widzę w poniedziałki dziwny przedmiot. Wykłady z tego przedmiotu jeszcze mnie tak bardzo nie niepokoją, ale ćwiczenia po południu wydają się być bardzo kontrowersyjne.
Ale może to tylko ja mam takie głupie skojarzenia i nie rozumiem (przynajmniej nie w pierwszej chwili), że to po prostu „podstawy eksploatacji maszyn”…

Jubileusz i gadżety

Jedną z pomniejszych inicjatyw związanych z siedemdziesięcioleciem Politechniki Krakowskiej jest ogłoszony przez moje koleżanki konkurs na plakat reklamujący wydział, na którym się studiuje, ze sloganem w języku obcym. Cztery prace moich studentów zakwalifikowały się do finału. Zachęcam do kliknięcia w każde z tych zdjęć i „polubienia” go na FB – pomożesz w ten sposób w zabawie Arturowi, Sabinie, Monice i Apolonii oraz Magdalenie. Co więcej, zwiększysz ich szanse na zdobycie cennych nagród w postaci smyczy, długopisów i innych gadżetów z logo uczelni.

Koniecznie otwórz linki kryjące się pod każdym z czterech powyższych plakatów i polub każdą pracę konkursową. Od tego może zależeć ludzkie życie. To może być początek czyjejś wielkiej kariery.

Lekturka nie do zaakceptowania

Przyglądałem się kilka dni temu z lekkim rozbawieniem, jak dwie nastoletnie uczennice robiły notatki na temat fabuły filmu „Titanic” na podstawie artykułu w Wikipedii, co stanowiło ponoć część ich pracy domowej z przedmiotu wiedza o kulturze. Mniejsza z tym, jakie było zadanie albo jaką z niego dostały ocenę, skoncentrujmy się na treści artykułu.
Można się z niego dowiedzieć, że Wielki Kryzys lat dwudziestych ubiegłego stulecia zastrzelił się. Pozostaje nam życzyć sobie, by i obecne problemy ludzkości po prostu się zastrzeliły i byśmy mogli o tym przeczytać w gazetach.

Obawiam się jednak, że problemy musimy rozwiązać sobie sami, a autor artykułu w Wikipedii, który tyle się umęczył, by streścić „Titanica” scena po scenie, musi popracować nad interpunkcją. I nie jest to jego jedyna słabość. Szczególnie podoba mi się proponowana w streszczeniu filmu nauka „jazdę kolejką górską aż do mdłości”. To, że artyści nie chodzą z ludźmi do łóżka, to skrót myślowy zakładający chyba za bardzo mocno, że wszyscy wiemy, o co chodziło w filmie Camerona. Zdanie „Włożył diament do sejfu a ona jego rysunek” na pierwszy rzut oka wydaje się zdaniem niedokończonym i budzi bardzo poważne obawy o los aktu Rose (nie pastwię się już nad interpunkcją). Zaś „Rose nie kochała Cala, ale akceptowała go pod silnym wpływem matki” to zdanie pozornie całkiem sensowne, ale ukryte w nim dwuznaczności są bardzo zabawne. Dobre jest też „Spotkanie przerwało pojawienie się matki i jej znajomych przez co Rose poszła się przebrać na posiłek”.

Piszę to wszystko dlatego, że nie wszystkich moich studentów przekonuje przykład, który zamieściłem kilka lat temu (i przytaczam go także poniżej), w którym wyjaśniam, czemu nie przyjmuję artykułów z Wikipedii jako tak zwanej „lekturki”.

W ramach lektoratu student co semestr powinien się zgłosić z opracowanym przez siebie kilkustronicowym tekstem o tematyce technicznej. Ma się wykazać jego zrozumieniem i wyjaśnić ewentualne wątpliwości lektora. Wolę udawać, że nie rozumiem, dlaczego studenci, mimo olbrzymiej dostępności rozmaitych źródeł, wybierają najczęściej stronę How Stuff Works lub Wikipedię.
Chociaż jestem zwolennikiem otwartego oprogramowania (niniejszy wpis wklepuję na laptopie z Linuxem) i chociaż sam bardzo często zaglądam do Wikipedii w poszukiwaniu informacji lub nawet w trakcie tłumaczenia z angielskiego na polski lub odwrotnie, nie przyjmuję tekstów pochodzących z tego wielkiego zbiorowego dzieła, jakim jest internetowa encyklopedia tworzona przez wolontariuszy z całego świata.
Studenci dziwią się czasem, gdy odsyłam ich z kwitkiem i każę poszukać tekstu o podobnej tematyce w innych źródłach. Ale na przykładzie poniższego wpisu, który po przegranym przez Polaków meczu pojawił się na moment w polskojęzycznej Wikipedii, można się przekonać na własne oczy, że do celów akademickich lepiej jednak posługiwać się publikacjami papierowymi, a w internecie tylko takimi, które nie stwarzają każdemu przygodnemu internaucie możliwości edycji w dowolnej chwili i z dowolnego miejsca.
Wiem, wiem. Pisze się „chujom”, a nie „hujom”. Ale to nie ja edytowałem ten artykuł na Wikipedii. Quod erat demonstrandum.

Niniejszy wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat, ale z dodatkową surówką.