Byłem dziś na cmentarzu na grobie Przyjaciela, który – gdyby żył – skończyłby dzisiaj trzydzieści pięć lat. Była to jedna z tych osób, których uważa się za przyjaciół nie dlatego, że spędzają z nami czas albo że dobrze się z nami bawią, ale dlatego, że cokolwiek nam mówią, mówią prawdę, także tę bolesną. Uważał, że wyprowadzanie z błędu jest ważniejsze od podtrzymywania na duchu. Wydaje mi się, że dr Gregory House i dr James Wilson z serialu House, M.D. to dobra ilustracja przyjaźni, jaka nas łączyła. Jestem pewien, że nie tylko mnie go brakuje.
Żył intensywnie i szczerze, był jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich spotkałem, chociaż zmarł tak młodo. Ostatnim przełomowym wydarzeniem historycznym, jakie miało miejsce za jego życia, były zamachy terrorystyczne 11 września 2001 w Nowym Jorku, o których dowiedziałem się stojąc w kolejce w aptece na parterze jego bloku. Martwił się, że świat idzie w złym kierunku. Nie doczekał się nowej płyty Red Hot Chilli Peppers, która dzisiaj jest już klasyką. Będę jej pewnie słuchał dzisiaj wieczorem, bo – kiedy się ukazała – nie potrafiłem się nią cieszyć.
Jeśli to komuś bardziej odpowiada, o godzinie 18.00 może się udać na mszę w kościele parafialnym w Proszowicach.