Kręgi na Facebooku

Od jakiegoś czasu obserwuję ze zdziwieniem głupawkę na punkcie Google+, jaka ogarnęła część komputerowych geeków. Zachwycają się serwisem, który właściwie nie wnosi niczego nowego, na pewno nie jest bardziej innowacyjny niż projekt Pulse, funkcjonujący od dawna na Yahoo! jako wyraz swego rodzaju kapitulacji i rezygnacji z Yahoo! 360°, a nawet jeśli w przyszłości pochłonie sporą część społecznościowego internetu, nowatorskich treści i metod prezentacji póki co trudno się w nim raczej dopatrzyć.
Najbardziej niepojęte jest dla mnie zachwycanie się rzekomą prywatnością, jaką dają nam kręgi znajomych. Zastanawia mnie, czy naprawdę funkcję kręgów trzeba było pokazać przy pomocy tak wielkich i wyraźnych narzędzi graficznych, by użytkownik był zmuszony do korzystania z nich? I czy naprawdę tak doświadczeni komputerowcy, jak śmietanka polskich kręglarzy, nie zauważyli dotąd na Facebooku możliwości udostępniania wpisów wybranym użytkownikom?




By z niej korzystać, wystarczy przed użyciem przycisku „Udostępnij” wybrać opcje rozwijane przez umieszczoną na lewo od niego kłódeczkę. Jeśli segregujemy znajomych w grupach, podobnych do Googlowych kręgów, daje nam to dokładnie takie same możliwości udostępniania, jak na Google+. Ba, udostępniając możemy nie tylko wybrać grupy i osoby, którym się nasze treści mają wyświetlać, ale mamy także możliwość zablokować wybrane osoby i uniemożliwić im wyświetlenie się naszego wpisu.



Mamy też, wbrew ciągłemu pianiu zachwyconych Google+, wpływ na to, co się wyświetla na naszej stronie głównej Facebooka. Przy każdym newsie istnieje możliwość zablokowania wpisów danej osoby lub aplikacji, która go opublikowała. 



To nieprawda, że na Facebooku trzeba się stale zmagać z setkami zaproszeń do głupiej gry – po otrzymaniu pierwszego z nich można po prostu wybrać opcję blokowania wszystkich zaproszeń do tej aplikacji, albo zablokować wszystkie zaproszenia do aplikacji od danego użytkownika, jeśli któryś z naszych znajomych ma obsesję na punkcie gier na Facebooku. Najlepszym dowodem na skuteczność tych blokad niech będzie fakt, że nie udało mi się zrobić zrzutu takiej opcji, chociaż mam kilkuset znajomych. Po prostu nie wyświetla mi się to, czego sobie nie życzę. A na to właśnie w Google+ nie mam wielkiego wpływu i jestem informowany o rozmaitych aktywnościach różnych ludzi, chociaż nie mam obecnie w moich kręgach nikogo.
Portale społecznościowe – szczerze mówiąc – w ogóle mnie jakoś nie podniecają, chociaż zaglądam codziennie pod parę adresów. Konto na Naszej Klasie usunąłem kilka lat temu, na MySpace w tym roku. Owszem, używam kont Google i Facebook do logowania w różnych serwisach, synchronizowania usług w telefonie, mam podpięty strumień aktywności z Facebooka pod pocztę na Yahoo!, ale do samych portali zaglądam rzadko. Większość moich tam aktywności bierze się z zewnętrznych aplikacji albo z telefonu. Jestem stale dostępny na czacie Facebooka, bo mam to konto skonfigurowane w Skypie i Tlenie i jest to w sumie wygodniejsze, niż korzystanie z egzotycznych komunikatorów. Dobrze życzę Google+, bo w ogóle darzę sympatią giganta z Mountain View i korzystam bardzo szeroko z jego usług, ale wydaje mi się, że nie ma sensu zachwycać się wszystkim, jeśli tylko pojawia się pod szyldem Google.