W środku kanikuły jedyny sposób na jako takie wypozycjonowanie wpisu to napisać o czymś modnym, postanowiłem więc podzielić się kilkoma uwagami o grzebaniu w śmietniku, czyli o tym, jak to od jakiegoś czasu próbuję używać Google Plus.
Serwis robi – przynajmniej marketingowo i medialnie – olbrzymią karierę, internauci żebrzą o zaproszenia do G+, bloggerzy i dziennikarze piszą o wojnie stulecia między Facebookiem a Google, część geeków siedzi na Google Plus i intensywnie wymienia się ciekawymi nawet spostrzeżeniami, przy okazji nerwowo sprawdzając listę stu największych użytkowników „kręgielni” w Polsce i na świecie oraz swoją pozycję na tej liście.
Najbardziej rewolucyjnym pomysłem Google ma być idea kręgów znajomych, dzięki której mamy kontrolę nad tym, komu udostępniamy poszczególne treści, a także możemy filtrować treści udostępniane nam przez osoby w tychże kręgach. Idea niegłupia, ale wcale nie tak bardzo rewolucyjna, bo przecież w Facebooku również obecna, tyle że nie tak nachalnie wyeksponowana w interfejsie, wymagająca nakładu pracy przy samodzielnym konfigurowaniu, a przez to używana przez mało kogo.
Interfejs swoją drogą rozczarowuje potwornie, bo po zarejestrowaniu się w Google Plus dostajemy po prostu Facebooka, tyle że białego. Co ciekawe, niektórzy internauci instalują wtyczkę do przeglądarki, która sprawia, że Google Plus wygląda już zupełnie jak Facebook, bo kolorystyka strony ulega przedefiniowaniu.
Co gorsza, pomysły rodem z Facebooka Google Plus postanowił połączyć z pomysłami z Twittera, poniekąd kontynuując swojego Buzza. Tyle, że nie przyjrzawszy się dokładnie zasadom prywatności i powiadamiania na Twitterze, naraził swoich użytkowników na potworny dyskomfort. Oto bowiem każdy użytkownik Google Plus może nas dodać do swoich kręgów, o czym Google Plus nas poinformuje (jeśli nie przez email, to przynajmniej w interfejsie webowym serwisu), a następnie będzie nas informować o wszystkich publicznych wpisach tego użytkownika. Na Twitterze możemy publicznie udostępniać swoje „ćwierknięcia”, ale nie jesteśmy zmuszani do czytania tego, co publicznie udostępniają osoby nas śledzące, dopóki sami nie zdecydujemy się ich śledzić. Myślę, że jeśli G+ nie włączy konieczności akceptowania faktu dodania nas do czyichś kręgów lub nie wyłączy powiadamiania użytkowników o aktywności osób, które z sobie tylko wiadomych względów dodały ich do swoich kręgów, idea kręgów stanie się przyczyną porażki serwisu. Staram się segregować znajomych i filtrować strumień, ale liczba fałszywych użytkowników spamujących mój profil powiadomieniami przytłacza mnie i powoduje, że serwis uważam za bezużyteczny śmietnik.
Poza tym wydaje mi się konieczne rzucenie wielkich sił w moderację użytkowników. Z jednej strony Google zapewnia, że serwis wymaga podania prawdziwego imienia i nazwiska, a z drugiej niczego się chyba nie robi z lawiną nowych użytkowników o danych na pierwszy rzut oka fałszywych. Dzisiaj dostałem powiadomienie o aktywności użytkownika „Buka z Muminków”, którego istnienie przyprawia mnie o dreszcze i nie rozumiem, czemu miałbym się nim interesować. Tymczasem 90% powiadomień z Google Plus to właśnie takie powiadomienia.
Jeśli ktoś bardzo pragnie przekonać się na własnej skórze, co ciekawego można znaleźć w kontenerze na śmieci, z miłą i perfidnie perwersyjną chęcią zaproszę go do Google Plus. Dziś panuje tam bajzel gorszy niż kiedyś na Naszej Klasie, ale kto wie, może gdy serwis wyjdzie z fazy beta, będzie się do czegoś nadawał.
Dla zainteresowanych – mój śmietnik Google znajduje się tutaj. Dodaj mnie do swoich kręgów i zasypuj odpadami.