Reklama jednego z polskich banków zainspirowała mnie ostatnio do rozmyślań nad systemem kształcenia w polskich szkołach i doprowadziła do innowacyjnych wniosków, które będę chyba musiał przedstawić w jakimś memorandum do minister edukacji.
Od pewnego czasu dość często bowiem widzę w telewizji uśmiechniętą kobietę, jak wynikałoby z kontekstu jest ona pracownikiem banku, która – pokazując dwoje uśmiechniętych ludzi – informuje nas, że ma z nimi coś wspólnego. Co to jest dokładnie, nie jestem pewien, bo mówi tak: „Tej parze pomogłam kupić swoje pierwsze własne mieszkanie”.
Zastanowiwszy się dokładniej nad związkiem między podmiotem domyślnym tego zdania a użytym w nim zaimkiem dzierżawczym „swój” i jego rolą, jestem skłonny uznać, że mieszkanie, o którym mowa, to pierwsze mieszkanie nie pary klientów banku, ale właśnie reklamującej bank kobiety. Tylko czemu musiała im ona pomagać, by kupić sobie swoje mieszkanie? I jaka była ich rola w tej transakcji?
Wniosek z tego jest prosty. Ministerstwo edukacji powinno poważnie rozważyć wycofanie ze szkół języka angielskiego, niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego, hiszpańskiego, włoskiego i wszelkich innych. Język polski jest wystarczająco obcy.