Mój kolega z blogosfery, Dariusz Chętkowski, pisze właśnie o działaniach pozorowanych w edukacji. Nie wchodząc w dyskusje o tak podniosłych sprawach, jak mój zacny kolega, chciałbym podzielić się refleksją na temat działań pozorowanych w zakresie bardzo przyziemnej, wydawałoby się jednoznacznej procedury, jak przyjmowanie usprawiedliwień od uczniów, którzy byli nieobecni w szkole.
Polityka wychowawców jest w tej kwestii zupełnie niespójna. Niektórzy bez pytania usprawiedliwiają ciągiem, jak leci, wszystkie nieobecności, o nic nie pytając. Przekłada się to oczywiście bardzo pozytywnie na statystyki i – pośrednio – na oceny ze sprawowania. Inni stosują konsekwentnie, do samej matury, wymóg składania pisemnych oświadczeń o przyczynie nieobecności podpisanych przez rodziców.
Wielokrotnie byłem świadkiem, jak uczniowie pisali – jeden drugiemu – lewe zwolnienia. W niektórych klasach są nawet etatowi pisacze zwolnień, potrafiący udawać różne charaktery pisma i niezwykle kreatywni w wymyślaniu powodów nieobecności. Gdy moi wychowankowie byli w pierwszej klasie, mieliśmy zasadę, że te oddane przez nich usprawiedliwienia zbieram i oddaję potem rodzicom. A mina niektórych rodziców oglądających wypisane przez siebie rzekomo zwolnienia jest, co tu owijać w bawełnę, bezcenna. Gdy stali się pełnoletni, próbowaliśmy znaleźć jakąś inną metodę, by ukrócić to „ściemnianie”. Przyjmowanie zwolnień tylko lekarskich, z policji czy sądu okazało się zupełnie nieżyciowe. Dyskusja o tym, czy kłamstwo o pogrzebie dziadka jest lepsze, niż prawda o tym, że dla kogoś suszenie tytoniu jest ważniejsze od siedzenia na kilku godzinach zastępstw czy innych bezużytecznych lekcji, też nie ma wielkiego sensu. Podobnie trudno od dorosłego ucznia, który na dojazd do szkoły musi sobie sam zapracować, wymagać, by podczas organizowanego przez szkołę z funduszy unijnych kursu spawania czy obsługi wózka widłowego zrezygnował z pracy i siedział w szkole od ósmej rano do wieczora.
Fikcję można oczywiście tworzyć, ze szkodą dla środowiska naturalnego i z pożytkiem dla kabareciarzy. Można na przykład dostać takie usprawiedliwienie, w którymś czyjaś „mama” uprzejmie prosi o to, żeby ją samą zwolnić na „wyjazd do Krakowa”. Tak jak „mama Łukasza” na załączonym obrazku. Tyle, że – zamiast szarpać się i szargać nerwy nad kwadraturą koła (która, jak wiadomo, jest niemożliwa) – lepiej od czasu do czasu coś, w granicach rozsądku, usprawiedliwić, a ewidentne ucieczki traktować jak ucieczki i nie dyskutować o nich w nieskończoność. Ja mogę czasem przymknąć oko na to, że ktoś miał kaca, ale gdy się uciekło całą klasą i pojechało „na wiadrę”, to może lepiej nie opowiadać o tym, jak to się zostało zmuszonym i „wyniesionym” ze szkoły przez kolegów. Miejmy wzajemnie szacunek dla swojego intelektu…