Rosyjski agent wywiadu

Dowiedziałem się ostatnio, że – skoro pozwoliłem sobie na komentarz na Twitterze, w którym dałem wyraz mojej wierze w to, że Ukraina nie jest wcale taka jednomyślna i jednorodna, a jej obywatele nie marzą wszyscy zgodnie jedynie o tym, by wstąpić do Unii Europejskiej – jestem rosyjskim agentem. Całkiem poważnie dziennikarz dużej stacji informacyjnej w kilkuminutowym mini – reportażu opowiadał o tym, jak to Rosja uderzyła w Polskę i wojna – wprawdzie jedynie cybernetyczna – już trwa. Najęci przez rosyjski wywiad i sowicie opłacani z pieniędzy Putina agenci sieją zamęt w polskim internecie i piszą dwuznaczne, sceptyczne wobec ukraińskiej jedności, a nawet mniej lub bardziej otwarcie prorosyjskie komentarze.
Pobiegłem czym prędzej do kurtki po portfel sprawdzić, czy nie przybyło w nim jakichś srebrników albo rubli, ale nawet złotówek nie znalazłem w nim zbyt wiele.
Następnie pogrążyłem się w głębokiej zadumie nad tym, jak to możliwe, że politycy, którzy w niewybrednych słowach odsądzają od czci i wiary Unię Europejską, a polską przynależność do Unii określają w kraju mianem okupacji, mogą jednocześnie wymachiwać szabelkami na placach Kijowa i entuzjastycznie otwierać unijne ramiona przed zgromadzonymi tam tłumami ludzi.
Gdy kilka dni później dowiedziałem się z polskich mediów, że poważna firma przeprowadziła badania opinii publicznej w Polsce, według których tylko 38 % obywateli naszego kraju jest gotowych oddać życie za ojczyznę w obliczu zbliżającej się wojny, a następnie usłyszałem, jak poważni – zdawałoby się – posłowie, senatorzy i europosłowie oskarżają obecną władzę, że ponosi odpowiedzialność za to, iż w rezultacie błędnie prowadzonej polityki oświatowej i patriotycznej tak niewielu z nas pragnie czym szybciej zginąć, postanowiłem nie przyłączać się do tego szaleństwa i milczeć.
To, co dzieje się na Ukrainie, to poważna sprawa. Ale to, jak ta sprawa jest przedstawiana i jak się o niej dyskutuje, to zwykły cyrk.