Wjeżdżam na dwójce (na początku umiałem tylko na jedynce, teraz już wjeżdżam na dwójce) na magiczne wzgórze, z którego widać Wisłę, pół Krakowa, a przy dobrej pogodzie Tatry w całej okazałości, cel jednej z ostatnich wycieczek mojego ojca, na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Zdumiony, pokazał Przemkowi stromą drogę pod górę, mówiąc, że oto i tam mieszkają ludzie. A Przemek wówczas skręcił i oznajmił, że właśnie tam jadą.
Podjeżdżam pod dom i patrzę ze zdziwieniem porównywalnym tylko z tym, jakiego doznałem w dniu zamachu na World Trade Center, na Grześka i Dominika w panice biegających przed domem i wykrzykujących jakieś zgoła niezrozumiałe komunikaty.
Nie jestem pewien, czy wysiadać, czy uciekać. A jeśli uciekać, to czy kogoś ratować, czy tylko dbać o własny tyłek. Dominik podbiega do mojego samochodu i otwiera drzwi. Nikt nigdy w żadnym miejscu nie traktował mnie z takimi honorami, nikt nie otwierał drzwi mojego Volkswagena (tego ani poprzedniego) i nie zapraszał mnie do wyjścia równie uroczyście. Brakuje tylko czerwonego dywanu.
– Umiesz zmienić pieluchę?! – krzyczy Dominik głosem pełnym trwogi.
Wychodzę z samochodu z ulgą i robię swoje, trochę nawet zdziwiony, jak naturalnie – po kilkunastu latach przerwy – mi to przychodzi.
Mijają kolejne lata i oglądam się za siebie. Nieraz się zastanawiam, co by było, gdybym się miał zlać albo narobić w majty. Co by było, gdybym zrobił coś takiego, że nie sposób o tym napisać. Jest ktoś, kto nigdy nie miałby najmniejszego problemu w takiej sytuacji. Dominik zrobiłby to, co trzeba, mówił to, co należy. Milczałby, gdyby trzeba było. Nikt nigdy nie dowiedziałby się o tym, o czym nie powinien. Zastanawiam się, jak to możliwe, że wtedy Dominik nie umiał sobie poradzić z kupą małego chłopca. Widocznie dopiero później dojrzał i stał się Dominikiem takim, jakiego każdy może pozazdrościć. Dominikiem, bez którego nie podołałbym większości poważnych problemów mojego życia. Dominikiem, którego nie da się zastąpić.
Dominik to prawdziwy Herkules dla stajni Augiasza – w moim domu, samochodzie, a przede wszystkim w mojej głowie. Kogoś takiego, jak Dominik, zaznajcie chociaż raz w tym Nowym Roku. To będzie i tak nadmiar szczęścia. Nikt z nas na Dominika nie zasługuje. Nie znacie Dominika? Nie spotkacie go? Trudno. Niech życie da Wam w Nowym Roku coś innego, na co zupełnie nie zasługujecie. Cokolwiek.
Ten wpis ukazał się po raz pierwszy w Sylwestra 2016 i jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.