Były czasy, gdy Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu – Leninizmu był dla niektórych dopustem bożym, który traktować trzeba było z szacunkiem i udawać, że uczestnictwo w nim to zaszczyt i wyróżnienie.
W pewnym nauczycielskim środowisku kadra pedagogiczna, nieszczególnie przekonana do tej formy kształcenia, zdołała w komunistyczne szkolenie wrobić jednego z wicedyrektorów, któremu nie wypadało odmówić. Po oddelegowaniu go na wieczorowy uniwersytet, podczas rozmowy w pokoju nauczycielskim zatroskani koledzy i koleżanki współczuli szefowi (niektórzy szczerze, a inni fałszywie, w głębi serca odczuwając ulgę, że odsunęli przykry obowiązek od siebie). Nie dostrzegając fałszu i kpiny w ich zatroskanych głosach dyrektor zaczął ich uspokajać:
– Jakoś to będzie, to tylko jeden rok.
Na co jeden z kolegów, późniejszy burmistrz jednego z małopolskich miasteczek, dowartościował szefa:
– Widzi Pan Dyrektor, ja to bym Pana na dwa, ba, nawet na trzy lata oddelegował!