Podobno po feriach zimowych, w ramach ankiety przeprowadzanej przez Instytut Badań Edukacyjnych, kilkuset nauczycieli będzie co kilka minut, przez cały dzień, zapisywać w dzienniczkach, co właśnie robią. Ma to po raz kolejny pomóc ustalić, ile godzin właściwie poświęcają nauczyciele obowiązkom służbowym, a z wstępnymi wynikami badań będziemy się mogli zapoznać jeszcze w tym roku szkolnym.
Byłbym chyba odrobinę złośliwy i niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że pewne pomysły mogą się narodzić jedynie w głowach urzędników, którzy podczas pracy za biurkiem mają czas zajrzeć na profil znajomych na „fejsie” i „ence”, obejrzeć śmieszne demoty i filmiki, do których linki dostali przez email albo gg, wyjść na papierosa i zrobić zakupy koleżankom.
Już sobie wyobrażam te panie z nauczania początkowego, które przerywają zabawę muzyczno – taneczną z rozentuzjazmowanymi dzieciakami, by zapisać w dzienniczku, że właśnie śpiewają i tańczą w kółeczku. Albo wuefistów przerywających mecz siatkówki, by zapisać, że właśnie go sędziują. Nie powiem, bywa różnie, w zależności od tego, co się akurat robi w klasie i na ile technika nauczania wymaga bezpośredniego zaangażowania nauczyciela, ale mój dzień pracy wygląda czasami tak, że – łącząc obowiązki nauczyciela dyżurującego na korytarzu, prowadzącego zajęcia dydaktyczne i odpowiedzialnego za skoordynowanie jakiejś międzyklasowej imprezy – nie mam przez kilka godzin czasu się wysikać. Wypełnianie dzienniczka uwagami o tym, że właśnie idę po dziennik, sprawdzam obecność albo nadzoruję pracę w grupach, na pewno znacząco mi, moim uczniom i mojej szkole pomoże oraz usprawni naszą pracę. Będę się także musiał poważnie zastanowić, czy nie ignorować odtąd wszystkich przypadków – a nie są one wcale takie rzadkie – gdy uczniowie w środku weekendu zwracają się nagle przez komunikator z wątpliwościami dotyczącymi zadanej pracy domowej czy proszą o wyjaśnienie czegoś. Bo jak tu im odpowiedzieć, jeśli nie będę miał akurat przy sobie dzienniczka z Instytutu?
W niektóre dni tygodnia jadam obiady w szkolnej stołówce. By zdążyć przed jej zamknięciem, zacząłem do niej ostatnio zabierać maturzystów, którzy coś jeszcze ode mnie chcą po fakultecie. Dzielę się z nimi obiadem i załatwiamy nasze sprawy przy stole, ze sztućcami w ręku. Jeśli jeszcze dostaniemy dzienniczek, w którym będziemy mogli odnotować, co jest na obiad, wyjdzie nam to na pewno na zdrowie.