Gdy usłyszałem w radio transmisję litanii w intencji ofiar in vitro, poczułem zażenowanie. Pierwszą moją reakcją był niesmak, że ktoś się nabija z religii. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co to za stacja, i że to nie żaden kabaret, tylko prawdziwa audycja na żywo, nadawana wprost z kościoła.
Z mieszanymi uczuciami przeczytałem treść modlitwy, jaką w kościołach archidiecezji krakowskiej odmawia się w związku z przepraszaniem Pana Boga za pomagających parom cierpiącym na niepłodność lekarzy i pielęgniarki. Niepojęta jest dla mnie taka modlitwa, pod pozorem rzekomej troski o życie wzywa się wiernych do kajania się za coś, co wielu uważa za jedno z większych osiągnięć współczesnej medycyny. Powołując się na dogmaty religijne próbuje się szerzyć nienawiść do w pełni wykwalifikowanej grupy zawodowej, która niesie niezbędną pomoc ludziom w potrzebie. Piętnuje się lekarzy i pielęgniarki, a przy okazji piętnuje się rodziców i dzieci.
Hierarchowie wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew nauce, wbrew powszechnemu przeświadczeniu społecznemu, próbują wmówić wiernym, że dawanie życia jest złe. Tegorocznej Nagrody Nobla nie przyjęli chyba do wiadomości.
Zastanawiam się, kiedy w swoim upartym zaklinaniu rzeczywistości posuną się do stwierdzenia, że skoro w naturalnym procesie prokreacji obumiera co najmniej tyle samo, o ile nie więcej zarodków, niż wskutek zapłodnienia pozaustrojowego, należy ludziom całkowicie zakazać robienia dzieci, ponieważ każde dziecko rodzi się kosztem iluś tam „zmarłych” istnień ludzkich. W kościołach modlą się już za „zmarłe ofiary in vitro”, czy doczekamy się modlitw za zmarłe ofiary pożycia małżeńskiego?
Biskupi zabrnęli w ślepą uliczkę. W swojej walce o – jak to nazywają – ochronę życia poczętego – użyli argumentów, które sprzeczne są z jednym z pierwszych boskich zaleceń dla człowieka. Brzmiało ono: Idźcie i rozmnażajcie się. I czyńcie sobie ziemię poddaną.