Kilka tygodni temu, podczas rozmowy przy kawie na wrocławskim lotnisku, moi znajomi z Francji ze zdumieniem zareagowali na wiadomość, że zgodnie z polskim prawem propagowanie komunizmu, podobnie jak nazizmu, jest przestępstwem. Wczorajsze zamieszki na ulicach Warszawy pokazują, że nasze rozwiązania legislacyjne w tym zakresie, aczkolwiek pewnie kierujące się szczytnymi intencjami, spalają na panewce. Faszyzm i komunizm propagować można bowiem z łatwością, byle nie powoływać się na Hitlera czy Stalina i ubrać wszystko w piękne, okrągłe frazesy odwołujące się do „tradycji niepodległościowych” czy innych równie pustych ogólników.
Pomysł, by po ulicach Warszawy przejść z symbolami i hasłami odwołującymi się do nacjonalizmu i faszyzmu, jest sam w sobie dość przerażający. To, że demonstracje odwołujące się do skompromitowanych w Polsce ideologii przeszły wczoraj ulicami stolicy wsparte moralnie przez parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości oraz profesora katolickiego uniwersytetu, budzi jeszcze większą odrazę. Podobnie jak obrona obnoszenia się z falangą poprzez powoływanie się na zasługi Romana Dmowskiego sprzed czasów Obozu Wielkiej Polski, organizacji bojówkarskiej i antysemickiej.
Najbardziej przejmującą dla mnie formą protestu podczas wczorajszych demonstracji w Warszawie była blokada ulicy przez grupę ludzi w pasiakach. Milcząco, ale jakże wymownie, bronili przejścia „patriotom”, z którymi sympatyzują posłowie PiS. To była najlepsza z wszystkich wczorajszych form protestu. Wielka szkoda, że kordon policji zdecydował się zasłonić protestujących tak, że musieli być zupełnie niewidoczni dla narodowców.
Przykre też było dla mnie bardzo, że wczoraj roiło się wprawdzie na ulicach od flag narodowych, ale wszystkie, a w każdym razie na pierwszy rzut oka wszystkie, były niesione ramię w ramię z symbolami nacjonalistycznymi, a na czele pochodu z falangami niesiono – o zgrozo – sztandar Solidarności Regionu Śląsko – Dąbrowskiego. Demonstranci po drugiej stronie barykady, czy raczej po drugiej stronie policyjnych kordonów, symbolami narodowymi w takim stopniu się nie posługiwali. A szkoda, bo mieli do tego nie mniejsze, a – moim skromnym zdaniem – nawet dużo większe prawo. Oddając całą symbolikę narodową w ręce jednej strony sceny politycznej pozwalamy im kwestionować prawomyślność i patriotyzm nas i wszystkich innych, a w dodatku zaczynamy uwiarygadniać brednie obciążające winą za przemoc w polityce wszelkich przeciwników PiS-u i teorie spiskowe o tym, że członkowie tej partii są mordowani czy napadani.
Dla ludzi w pasiakach wielki szacun.
Zdjęcia „ukradłem” stąd.