Podczas debaty prezydenckiej kandydat na Prezydenta Rzeczpospolitej Andrzej Duda dał popis matematycznej ignorancji.
Najpierw, mówiąc o zmianach budżetowych związanych z przesunięciami środków na armię, pomylił sobie trzy miliony z trzema miliardami. Chyba, że o milionach mówił celowo, ale wówczas dość śmieszny jest jego argument o cięciach w wysokości 3.000.000 przy budżecie wynoszącym 8.000.000.000.
Potem straszył nas wyjazdem z Polski jakiejś oszacowanej przez siebie liczby miliona dwustu osób. Podawanie tak dokładnej końcówki przy liczbie tej wielkości zdaje się sugerować, że pomylił sobie liczbę milion dwieście tysięcy (1.200.000) z milion dwieście (1.000.200).
Uparcie podczas debaty uważał, że pół miliona osób, które wyjeżdżało co roku z Polski za rządów Prawa i Sprawiedliwości, to mniej, niż pięćdziesiąt tysięcy, które wyjeżdża obecnie.
Trzeba mu przyznać rację w jednej arytmetycznej kwestii. Jeden etat blokowany przez niego od lat na uczelni i odbierający szansę na znalezienie stałej pracy komuś innemu, to rzeczywiście niewiele.
Andrzej Duda miał też ustawicznie problem z policzeniem czasu, który mu przysługuje, albo z usłyszeniem dźwięku sygnalizującego koniec przysługującego mu czasu. Prezydent Rzeczpospolitej powinien umieć liczyć, przynajmniej w jakimś elementarnym zakresie. Umiejętność słuchania też wydaje się być dość ważną predyspozycją do zajmowania stanowiska głowy państwa.
Oj, jak Pan zostanie Prezydentem, polecam korepetycje z matematyki w Szkole Podstawowej Nr 95 w Krakowie. Swoją drogą, piękna inicjatywa…
P.S. Pod koniec Debaty Andrzej Duda zabłysnął znajomością kalendarza, informując nas, że po piątku następuje poniedziałek. Jednym słowem, zapomnijcie o weekendach.