Profesor Śliwerski żałuje w niedawnym wpisie losu odwołanego właśnie dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, a ściślej stylu tego odwołania. Próbowałem, czytając ten wpis, wykrzesać w sobie odrobinę litości i współczucia, ale efekty są marne.
Gdy krótko po objęciu stanowiska przez dyrektora Konarzewskiego swojskie terminy „rozumienie ze słuchu” i „rozumienie tekstu czytanego” zastąpiły w arkuszach maturalnych nagłówki „rozumienie słuchanego tekstu” i „rozumienie pisanego tekstu”, śmialiśmy się z koleżankami, że to poczciwy nowy dyrektor dba o polszczyznę w zadaniach z języka obcego.
Gdy – oglądając po egzaminie wykorzystane na nim arkusze – musiałem zdumionym uczniom tłumaczyć, jak należało napisać zadania otwarte na maturze podstawowej, chociaż mnie samemu wydawały się nie najszczęśliwsze i nie do końca zgodne z filozofią konstruowania takich zadań, tłumaczyłem sobie po cichu, że przecież dyrektor nie jest w stanie dopilnować wszystkiego i po prostu ktoś, gdzieś, na którymś etapie, nie dopilnował poleceń. I stąd list w maju tego roku, w którym siedem z ośmiu elementów treści koncentrowało się na jednej umiejętności gramatycznej, albo wieloczłonowy komunikat krótkiego tekstu użytkowego z maja ubiegłego roku, w którym realizację polecenia „zaproponujesz wspólny wyjazd w góry, kiedy wyzdrowiejesz” trzeba było ocenić w skali zero punktów lub jeden punkt.
Starałem się więc dyrektorowi Centralnej Komisji Egzaminacyjnej ufać i darzyć go należytym szacunkiem, ale niedawno miarka się przebrała. Profesor Konarzewski, komentując skądinąd ciekawy projekt banku zadań egzaminacyjnych, zagalopował się trochę i użył przesadnych – w moim mniemaniu – środków stylistycznych, a z jego wypowiedzi wynikało, że każdy, także i gospodyni domowa, może zostać autorem zadań wykorzystanych w systemie oceniania zewnętrznego. Procedura tworzenia banku zadań zakładała wprawdzie istnienie pewnego mechanizmu weryfikującego, jednak wypowiedź dyrektora przyjąłem wcale nie jako apel o kreatywność i wykorzystanie potencjału tkwiącego w miejscach, w których się go nie spodziewamy, lecz jako deprecjonowanie profesjonalizmu osób, które tworzeniem arkuszy zajmują się zawodowo.
Cóż, może i profesor Konarzewski chciał dobrze, ale dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, a nim przekuje się słowa w czyny, zwłaszcza w tak dużej instytucji, w tak wielkiej sprawie, trzeba jeszcze swoje szczere zamiary umieć sprzedać i przekonać do nich innych. Mnie jakoś ten apel do gospodyń domowych, by zabrały się za tworzenie matur, nie przekonał, a wręcz utrudnił mi współczucie dyrektorowi Konarzewskiemu w sytuacji tak nagłego odwołania ze stanowiska.