Profesor Norman Davies we wczorajszych „Faktach po Faktach” dobitnie podkreślił, że w latach osiemdziesiątych o braciach Kaczyńskich w ogóle nie słyszał, a Lecha Wałęsę kilkakrotnie nazwał ikoną i symbolem o ogólnoświatowym zasięgu. Wynoszenie Lecha Kaczyńskiego na piedestał i przypisywanie mu wybitnej roli w wydarzeniach sierpniowych uznał za kuriozalne.
W sierpniu 1980 roku zmarł mój wujek z Łodzi. Telegram o pogrzebie przyniósł do domu rodziców milicjant, którego zadaniem było sprawdzić, czy nie jest to jakaś zaszyfrowana wiadomość konspiracyjna. Ojciec został poinformowany o śmierci brata w tym bardziej nieprzyjemnej atmosferze, że milicjant nie spodobał się psu i o mało nie został pogryziony.
Z pogrzebu wróciliśmy pociągiem do Częstochowy w godzinach wieczornych, na dworcu było słychać dochodzące z oddali odgłosy krzyków, gwizdów, strzałów. Przeszliśmy pod przystanek autobusowy przy bibliotece publicznej w II Alei i staliśmy tam, zdezorientowani, przez kilkanaście minut. Gdy ostatecznie okazało się, że autobusy nie kursują, a w II Aleję oprócz hałasu zamieszek dotarł zapach gazu łzawiącego, młodsza ode mnie o rok kuzynka Asia zaczęła płakać, a rodzice podjęli decyzję o tym, że sami spróbują się przedostać na drugi koniec Śródmieścia, a ja i Asia zostaniemy na Starym Mieście u naszych babć – ja na Krakowskiej, a Asia na Warszawskiej. Zaprowadzili nas tam, a potem taksówką, przez Tysiąclecie, pojechali do domu.
U babci piłem herbatę i lepiłem ludziki z plasteliny. Późno poszliśmy spać, bo mój starszy kuzyn Jacek, którego bardzo wtedy podziwiałem, kilkakrotnie przybiegał do domu czegoś się napić. Był podekscytowany, wydawało się, że świetnie się bawi. Pamiętam, że babcia i ciocia Irena mocno się denerwowały, gdy mówił o przewracaniu ławek i ustawianiu z nich barykad. Nie widziały w tym nic zabawnego i uważały za przejaw chuligaństwa.
Wszyscy jesteśmy na swój sposób kombatantami sierpnia. Zgadzam się jednak z Normanem Daviesem, że nie powinno się deptać rozpoznawanych na całym świecie symboli polskiej historii ani przypisywać ich zasług komuś innemu. Sierpień 1980 to pierwsze wydarzenie historyczne, jakie wyraźnie pamiętam z dzieciństwa, ale nie powiedziałbym o sobie, że znad stolika z plasteliną kierowałem zamieszkami w śródmieściu Częstochowy, a kuzyn Jacek był posłańcem przekazującym moje rozkazy. Nawet jeśli tak sobie to wówczas wyobrażałem, bo na tym właśnie polegała moja dziecięca zabawa z plasteliną.
Przykre było w ostatnich dniach to, jak opluwano żyjących bohaterów Sierpnia i szargano pamięć po tych, którzy zmarli. Z zażenowaniem słuchałem wywodów znerwicowanego polityka, który – powołując się na publikacje IPN-u – deprecjonował rolę Henryki Krzywonos czy Lecha Wałęsy w sierpniowych zajściach. Tego samego, który dziwi się obecnie, dlaczego taki duży samolot mógł się 10 kwietnia roztrzaskać na takie małe kawałki, a niekwestionowanie tego faktu uważa za wyraz serwilizmu wobec Rosji.
Ciekawe, co lepiej służyłoby kształtowaniu postaw patriotycznych u kolejnych pokoleń Polaków. Zawistne oskarżanie tych, których zazdroszczą nam przedstawiciele innych nacji, czy duma z ich postaw i zachowań, które z perspektywy Anglika czy Niemca wydają się niekwestionowane. Słuchając tego, co działo się na rocznicowym zjeździe i tuż po nim, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w sierpniu 2010 ostatecznie skończyła się w Polsce Solidarność.