Szaleństwo trwa, cyrku pod krzyżem ciąg dalszy. I nie, nie mam wcale na myśli nocnej manifestacji, tylko poranną wizytę prezesa Kaczyńskiego i innych polityków PiS, którzy po mszy świętej zdecydowali się ostentacyjnie złożyć kwiaty pod krzyżem, jakby nie słyszeli apeli – płynących już nawet ze strony kościelnej – by nie wojować krzyżem, by właśnie Jarosław Kaczyński pomógł zakończyć tę niegodną awanturę. Jakby zapomnieli, że samolot rozbił się nie przed Pałacem Namiestnikowskim, a Prezydent Lech Kaczyński jest pochowany na Wawelu, a nie na Krakowskim Przedmieściu. W autorytet prezesa jako osoby zdolnej przyczynić się do rozwiązania problemu wierzy ksiądz Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, który wczoraj wieczorem dał temu wyraz w rozmowie z TVN24, jednocześnie krytycznie oceniając wypowiedź Kaczyńskiego popierającą samozwańczych „obrońców” krzyża i nazywając ją „bardzo niemądrą” i szkodzącą samemu prezesowi. Pewnie i on, i wielu innych mądrych księży bardzo się rozczarowało widząc dzisiaj rano, że Kaczyński tę szopkę ciągnie dalej.
Nocna manifestacja przebiegła spokojnie, co zgodnie ocenia większość komentatorów. To, że w wielotysięcznym tłumie podczas kilkugodzinnego zgromadzenia sześć osób trafia do izby wytrzeźwień, o niczym nie świadczy. Nie do końca rozumiem, dlaczego część mediów opisuje nocną manifestację jako protest „przeciwników” krzyża. Nazywanie zwolenników przeniesienia krzyża sprzed pałacu w bardziej godne miejsce „przeciwnikami” krzyża jest takim samym nadużyciem, jak nazywanie koczujących pod nim od wielu tygodni pod przewodnictwem Pani Joanny ludzi jego „obrońcami”. Nie rozumiem stawiania pytania: „Komu przeszkadza krzyż?”, bo na tym etapie pytaniem równie sensownym staje się pytanie o to, komu przeszkadzało, by krzyż w uroczystej procesji został przeniesiony do kościoła i by uczestniczył w pielgrzymce na Jasną Górę.
Nie wszystko mi się podobało wczoraj na Krakowskim Przedmieściu. Muszę przyznać, że głupio się czułem, gdy tłum skandował „Spieprzaj dziadu”, chociaż zwolennikiem zmarłego prezydenta nie byłem i nie odmieniło mi się po jego tragicznej śmierci. Ale za równie skandaliczne uważam odprawienie po północy „mszy dla obrońców krzyża” na Krakowskim Przedmieściu, bo kapłani usankcjonowali w ten sposób nielegalne koczowisko i dali tym biednym, zagubionym „obrońcom” poczucie sensu i wiary, utwierdzili ich w błędzie. Zgadzam się, że krzyż z puszek piwa „Lech” mógł być odebrany jako niestosowny, ale to przecież właśnie tak zwani „obrońcy” doprowadzili do absurdalnego skojarzenia tego napoju alkoholowego z osobą zmarłego prezydenta, protestując przeciwko reklamie na ruinach krakowskiego hotelu.
Demonstrujący zwolennicy przeniesienia krzyża w olbrzymiej mierze zachowali się jednak bardzo kulturalnie i niektórzy z nich wykazali się, moim zdaniem, nie tylko świetnym poczuciem humoru i znajomością Gombrowicza, ale także patriotyzmem i świadomą obywatelską postawą. Pamięć ofiar tragedii pod Smoleńskiem uczczono minutą ciszy, o czym dzisiaj mało kto wspomina. Wśród haseł, które można było uznać za antykościelne czy antyreligijne, jak okrzyki „Do kościoła!”, „Krzyż do kościoła” itp., przeważały jednak te, które w prosty i dosłowny sposób domagały się poszanowania prawa lub w humorystyczny sposób rozładowywały atmosferę.
Cóż obraźliwego w ustawieniu znaku drogowego „Uwaga, obrońcy krzyża!”, w którym to do znaku ostrzegawczego przed przejściem dla pieszych dorysowano krzyż i podpisano go tabliczką informacyjną? Takie samo prawo postawić taki tymczasowy znak, jak postawić taki tymczasowy krzyż, a przecież znak wyraża tylko troskę o bezpieczeństwo pieszych.
Mnie podobały się szczególnie transparenty z tekstami: „Żydokomuna pozdrawia”, „Chcemy koła zamiast krzyża”, „Wolny Krzyż, wolna Maryja, uwolnić ziomali!” i „Boli mnie w krzyżu”.
Cóż złego było w śpiewaniu dziecięcych przebojów „Ogórek” czy „Pszczółka Maja”? Albo komu zrobili krzywdę „kolejarze” broniący krzyża św. Andrzeja, których celem było zwrócenie uwagi, iż krzyż ten jest często niszczony przez wandali?
Przykre, że w całej tej sytuacji Kościół instytucjonalny – niczym opuszczony przez Ducha Świętego – nie umie zająć jednoznacznego stanowiska i umywa ręce, tak jak od lat robi to tolerując stale poszerzający się margines ekstremizmu w swoim łonie. Prowadzi to do sytuacji, która jeszcze niedawno była nie do pomyślenia. Kto by uwierzył kilka miesięcy temu, że tłumy na Krakowskim Przedmieściu będą oklaskiwać osobę kpiącą z papieża albo krzyczeć „Spieprzaj dziadu!”. Kto by uwierzył, że wokół krzyża będzie trwał cyrk, a graficy komputerowi będą sobie z niego robić żarty, takie jak tutaj? Jak na mój gust, z troski o szacunek dla krzyża i dla ludzi wierzących, starczy już tego cyrku.