W mojej szkole (publicznej, dodam dla porządku), odbywają się – średnio więcej niż raz w miesiącu – msze święte. Nie ma w zasadzie żadnych świeckich uroczystości, akademii, apeli, każde święto jest obchodzone w ten sam monotonny sposób, mszą świętą. A to na sali gimnastycznej, a to na placu przed szkołą, cała dziatwa ma obowiązek uczestniczyć. Zwykle mszę organizuje się po pierwszej lekcji, nauczyciel ma sprawdzić obecność, zamknąć plecaki w klasie, zaprowadzić na mszę i dopilnować, by młodzież modliła się jak należy. Zupełnie świadomie mszy nie organizuje się przed lekcjami czy po lekcjach, bo przecież stanowiłoby to pretekst dla uczniów do tego, by z niej uciec. Kiedyś męska, maturalna klasa technikum została zresztą za taką ucieczkę z mszy zmieszana z błotem przez byłego dyrektora, a za karę mieli wyjaśnić pisemnie, dlaczego nie są patriotami.
Do tej pory miałem to w nosie. Po prostu na msze nie chodziłem, u mnie przesiadywała młodzież, która na mszę nie szła i wiedziała, że ja tam nikogo zaganiać nie będę. Ale nowy szef postanowił dać mi ciężki orzech do zgryzienia i planuje mi od września dać wychowawstwo, przez co stanę się nagle – jak rozumiem – odpowiedzialny za przebywanie moich uczniów na mszy. Pierwszą z nich będzie msza inaugurująca rok szkolny, bo – jak co roku – nie ma w ogóle żadnej uroczystości rozpoczynającej rok szkolny, jest tylko msza święta, a po niej godzina wychowawcza. Nie wiadomo, na którą godzinę mają przyjść do szkoły uczniowie, którzy nie mają zamiaru uczestniczyć w religijnych obrzędach, nie wiadomo zresztą, po co mieliby tego dnia przyjść do szkoły, skoro żadna świecka uroczystość nie jest przewidziana.
W minionym roku szkolnym bardzo mnie poruszyła rozmowa z jakimś chłopcem, którego nie znam, uczniem naszej szkoły. Spytałem się go podczas jednej z takich mszy, czemu siedzi na korytarzu. Był przerażony i zaczął mi się nerwowo tłumaczyć, że nie jest katolikiem, co zresztą nie jest w naszej okolicy niezwykłe, bo mieszka tu wielu Świadków Jehowy. Zaproponowałem mu, żeby wszedł do pracowni do mnie, a nie siedział na korytarzu, ale był przerażony, coś postękał, a za moment, jak wróciłem, już go nie było.
Osobiście szanuję to, że ludzie się modlą albo chodzą do kościoła, nie mam nic przeciwko temu, ich sprawa. W dniu katastrofy prezydenckiego samolotu powiedziałem panom, z którymi miałem zajęcia, że jeśli ktoś chce iść na Wawel na mszę, to nie ma problemu, nie będę w ogóle sprawdzał obecności. Ostatecznie, większość z nich nie skorzystała i przyszła normalnie.
Moi dorośli uczniowie wiedzą już o tym, że ja ich na mszę nie gonię i kto chce, idzie, a kto nie chce, nie idzie. Ale ten chłopak na korytarzu był naprawdę roztrzęsiony i myślał, że ja go tam chcę zapędzić. Zresztą nie dziwię mu się, bo moi koledzy i koleżanki nauczyciele mają do tego niekiedy dość szokujące moim zdaniem podejście, na przykład podczas mszy patrolują okolicę szkoły sprawdzając, czy ktoś czasem nie uciekł i nie poszedł do parku czy pod sklep. Widziałem kiedyś zgraję jakichś nieznanych mi uczniów (ani mnie nie znających zapewne, szkoła jest duża i składa się z różnych zawodówek, techników i liceum), jak chowali się przed takimi patrolującymi okolicę szkoły nauczycielami za przedszkolem w moim bloku. To nie jest moim zdaniem normalna sytuacja i nie przypominam sobie, by moi nauczyciele w podstawówce i liceum byli równie uporczywi w zaganianiu nas na pochody pierwszomajowe. A przecież mieli większe podstawy do tego, by ze strachu przed reżimem socjalistycznego państwa próbować nas indoktrynować.
Tuż przed mszą świętą w jedną z rocznic śmierci Jana Pawła II widziałem, jak jedna z koleżanek odgraża się przez okno uczniom uciekającym ze szkoły, że jeśli nie wrócą natychmiast na mszę, będą mieli nieusprawiedliwioną nieobecność i obniżoną ocenę z zachowania.
Młodzież mogłaby wykorzystywać te częste msze i nabożeństwa jako pretekst do uchylania się od obowiązku szkolnego, ale bywa, że jest wręcz odwrotnie. Jedna z klas, które w tym roku ukończyły szkołę, miała kiedyś iść w takim dniu na wagary i zgodziła się do mnie przyjść napisać klasówkę tylko pod warunkiem, że wpiszę im nieobecność (była wtedy tylko jedna lekcja, a potem cały dzień uroczystości o charakterze sakralnym z udziałem kilku biskupów). Uczniowie potrafią być poważni i odpowiedzialni, ale to wymaga pewnej powagi także z naszej strony.
Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem jedynym nauczycielem, który wbrew oficjalnym zarządzeniom tej czy innej dyrekcji nie zmusza nikogo do udziału w obrzędach religijnych, ale jest nas zdecydowana mniejszość. Wśród tych paru nauczycieli, którzy tolerują przebywanie uczniów w klasie podczas mszy, są – nawiasem mówiąc – osoby głęboko wierzące i praktykujące, których zdaniem zmuszanie kogoś do praktyk religijnych wcale nie służy dobrze kościołowi.
Rozumiem też to, że szkoła musi pełnić funkcje wychowawcze i patriotyczne. Ale – z całym szacunkiem – nie wydaje mi się, żeby szkolna sala gimnastyczna była dobrym miejscem na odprawianie mszy świętych, w dodatku obowiązkowych. Wydaje mi się, że jeśli już takie msze się odbywają, co na zasadzie incydentalnej byłbym nawet w stanie zaakceptować, szkoła powinna mieć wypracowaną jakąś procedurę, co proponuje w tym czasie uczniom, którzy – z różnych względów – nie chcą w tych mszach uczestniczyć.
Wydaje mi się, że szkoła publiczna ma obowiązki wychowawcze także wobec uczniów niewierzących. Nie powinno być tak, że każdą okazję obchodzi się przy pomocy mszy świętej i nie ma żadnego innego rodzaju refleksji. Mamy obowiązek wychowywać także tych niewierzących uczniów. Także niewierzący uczniowie mieli prawo przeżywać tragedię w Smoleńsku i mieli prawo w szkole to okazać, tymczasem szkoła nie umiała się zdobyć na nic innego poza dwoma mszami świętymi, na których oczywiście w roli hymnu państwowego odśpiewano „Boże coś Polskę”, a nie „Mazurek Dąbrowskiego”.
Nawet jeśli przyjmiemy, że większość uczniów w szkole deklaruje chodzenie na religię katolicką, opisywany przeze mnie problem nie jest wcale marginalny i nie można go lekceważyć. Uczeń chodzący na religię nie ma obowiązku chodzić na mszę świętą, bo uczestnictwo w praktykach religijnych nie może w żaden sposób być wiązane z ocenianiem z religii. Na religię mają poza tym prawo chodzić uczniowie innych wyznań, tak samo jak katolicy mają prawo wybrać etykę. Podczas rekolekcji, które w naszej szkole również odbywają się na sali gimnastycznej, wielu uczniów mówiło, że nie tyle nie chodzi na rekolekcje, co chodzi na rekolekcje w swojej parafii i nie czuje potrzeby dublować tego w szkole.
Nie wiem zupełnie, jak rozliczać moich wychowanków z obecności w szkole 1 września tego roku, dlatego pozwoliłem sobie spytać o opinię uczestników usenetowej dyskusji na pl.soc.edukacja.szkola.
Niektórzy z nich uważają, że „sprawa jest prosta jak drut”.
Opiera się o kodeks karny, a zwłaszcza o rozdział dotyczący przestępstw przeciwko wolności wyznania i sumienia.
Art. 194. Kto ogranicza człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
I Konstytucja:
Art. 53.
6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
7. Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.
I tyle w temacie. Prawa konstytucyjne nie podlegają dyskusji. Mówisz: „Nie, bo nie” i nikt nawet nie ma prawa Cię pytać dlaczego.
Inny subskrybent grupy radzi mi:
Gdy kiedyś dyrektor na posiedzeniu RP z okazji zbliżającej się szkolnej uroczystości kazał wychowawcom zaprowadzić młodzież do kościoła na mszę ku czci patrona – zaprotestowałem twierdząc, że to jest sprawa nauczycieli katechetów, a nie wychowawców ani innych nauczycieli. Dyrektor się zapytał o szczegóły – ja mu na to, że sprawa wyznania religijnego jest prywatną sprawą, ale mu powiem: jestem ewangelikiem i zaprowadzenie młodzieży do kościoła, który łamie zasady Ewangelii (kult świętych obrazów i Matki Boskiej) jest dla mnie cięzkim przewinieniem.
Od tamtej chwili mam spokój.
Zairazki z kolei pisze:
A może tak zorganizować w czasie mszy w innym pomieszczeniu szkolnym spotkanie poświęcone etyce? Przecież – o ile pamiętam – etyka w jakiś chory sposób stała się „zamiennikiem” religii.
Ciekawe, że nikt na grupie nie pisze, bym się opamiętał i nie nawołuje mnie do pędzenia trzody przed ołtarz. Tylko że – nawet jeśli wszyscy się zgadzają z tym, że nie powinno się zmuszać do udziału w obrzędach religijnych – nie będzie to takie łatwe, o czym retotycznym pytaniem przypomina mi Jotte.
A masz jaja, szacunek do siebie, wolę walki i perspektywę innej pracy?
No chyba nie mam wyjścia, tylko odpowiedzieć na wszystkie pytania twierdząco.