Są dwa rodzaje kierowców, których można się bać, ale sam już nie wiem, który jest straszniejszy. Wiadomo, że mamy tych dwudziestoletnich, odważnych, z dużymi silnikami, którzy nerwowo próbują cię wyprzedzić spychając na prawy pas, chociaż i tak już dwukrotnie przekraczasz dozwoloną prędkość, albo którzy potrafią zmienić pas ruchu kilkakrotnie w ciągu pół minuty, wykorzystując w tym celu luki między samochodami, w których ja chyba nie odważyłbym się próbować zaparkować. O ile jednak nie bez kozery płacą oni wyższe stawki ubezpieczycielom, nie oni mnie chyba najbardziej przerażają. Jeżdżą dynamicznie, brawurowo, to fakt, ale są spostrzegawczy, mają dobry refleks i potrafią ocenić sytuację na drodze w mgnieniu oka.
O wiele większe przerażenie budzą we mnie kierowcy, którzy w ogóle nie rozumieją, co się wokół nich dzieje i jadą tak, jakby opatrzność nie obdarzyła ich ani wzrokiem, ani rozsądkiem. Nie dalej jak wczoraj widziałem starszego pana, który z pasa do skrętu w prawo beztrosko skręcił w lewo, zajeżdżając nonszalancko drogę kierowcom stojącym na pasach do jazdy wprost i do skrętu w lewo, którzy na szczęście zdążyli z piskiem opon zahamować.
Jakieś dwa tygodnie temu stanąłem na skrzyżowaniu zablokowanym przez kobietę, która – nie mogąc jechać dalej, bo zapaliło się czerwone światło – wjechała swoim wielkim terenowym autem na środek skrzyżowania i zatamowała ruch we wszystkich kierunkach. Ponieważ stałem maską w maskę z jej autem, uniemożliwiającym mi skręt w lewo, popatrzyłem na nią z politowaniem i wykonałem mało może stosowny, ale jednak delikatny gest puknięcia się w czoło, co wzbudziło w niej taką agresję, że wysiadła z auta i długo krzyczała, wymachując rękami nawet wtedy, gdy zmieniły się już światła i mogła spokojnie opuścić skrzyżowanie, a tym samym odblokować je i umożliwić przejazd innym zdumionym kierowcom. Nie rozumiała w ogóle, że zablokowała ruch.
Niedawno, jadąc podmiejską ulicą, ze zgrozą i ulgą zarazem (zgrozą z wiadomych powodów, a ulgą, bo udało mi się zahamować) odnotowałem fakt, że jakiś niecierpliwy kierowca wyjeżdżający z drogi podporządkowanej wyprzedza na skrzyżowaniu innego, który zatrzymał się na nim, by ustąpić mi pierwszeństwa.
Jak sobie przypomnę te przygody za kierownicą, to wolę w sumie, by wszyscy kierowcy wokół mnie mieli po dwadzieścia lat i krótki – ale wystarczający dla poczucia się pewnie – staż za kółkiem, niż żeby wokół mnie jeździło stado bezrozumnych baranów, nie widzących w ogóle, co się wokół nich dzieje. A jeśli już muszą prowadzić, to niech mają chociaż do siebie trochę dystansu, jak pani, której samochód zastałem ostatnio zaparkowany koło mojego. Pani musi być rozbrajająco samokrytyczna i trudno by było się na nią gniewać, choćby zrobiła coś bardzo niemądrego.