W niektórych krakowskich szkołach, w tym w jednym z elitarnych ogólniaków, w ramach przedmiotu wiedza o społeczeństwie uczniowie wykonują tak zwane „prasówki”. Wycina się z gazet wybrane artykuły i wkleja do specjalnego, podlegającego ocenie zeszytu dużego formatu.
Dawno nie czytałem prasy inaczej niż na czytniku albo na monitorze. Ta archaiczna moim zdaniem w swojej formie praca domowa, poza masowym marnowaniem papieru i kleju, ma zapewne na celu upewnienie się, by dziatwa – zamiast trwonić kieszonkowe na papierosy, alkohol, bilety do kina czy inne bezeceństwa – wspierała polskie media i narodową prasę. Nie przypadkowo używam tutaj słowa „narodową”, bo w tych kilku szkołach, o których wiem, w trosce o zdrowy kręgosłup moralny dzieciaków głupich, pustych i bezwolnych, podano im listę tytułów prasowych, z których można korzystać, a lista ta wydaje się, delikatnie mówiąc, mocno ograniczona ideologicznie. Bezczelna uczennica, która użyła do swojej prasówki artykułu z „Gazety Wyborczej”, wywołała niedawno skandal na całą szkołę.
Podziwiam nauczycieli WOS w tych szkołach. Chodzą z oczami tak mocno zamkniętymi, że wydaje im się, że uczą młodzież bezrozumną, nie mającą dostępu do internetu, telewizji kablowej, nie potrafiącą dokonywać wyboru, krytycznie myśleć. Wydaje im się, że mają do czynienia z pozbawionymi woli androidami, które można – wedle własnego uznania – zaprogramować. Sądzą, że uczniowie prosto ze szkoły idą do domu i przez całe popołudnie i wieczór kontemplują słowa i poglądy swoich cudownych nauczycieli o niepodważalnym autorytecie.
Podziwiam nauczycieli WOS w tych szkołach. Gdybym ja chodził z tak mocno zaciśniętymi oczami, dawno połamałbym sobie wszystkie kończyny i miałbym pełno siniaków. A oni sobie jakoś radzą.