Już kilka minut po tym, jak dotarła do mnie wiadomość o śmierci prezydenta Kaczyńskiego pod Smoleńskiem, byłem gotów się założyć, że Jarosław Kaczyński będzie startował w wyborach prezydenckich, chociaż moi znajomi zwolennicy PiS zaklinali się wtedy, że niemożliwe, by prezes podniósł się z takiej tragedii i że z pewnością wycofa się z polityki. Byłem też pewien, że poparcie dla niego będzie dużo większe, niż byłoby dla jego zmarłego brata.
Ale jedno mnie w tych wyborach zdumiało i nie do końca to rozumiem. Autorytarny prezes Prawa i Sprawiedliwości jako premier zrobił z polskiej polityki taką szopkę, że patrząc na kalejdoskop ciągłych afer, haków i szukania układu nie wiadomo było, czy się śmiać, czy płakać, a destrukcyjne zachowania Kaczyńskiego doprowadziły do rozpadu w trzonie jego własnej formacji (pamięta ktoś jeszcze, że o Ludwiku Dornie mówiło się „trzeci bliźniak”?), a następnie do wykończenia i wyeliminowania ze sceny politycznej koalicyjnych sojuszników.
Zdenerwowany tą szopką naród zmobilizował się na niespotykaną skalę i odsunął wówczas PiS od władzy, a z tego okresu pamiętam, że sporą część tych zbuntowanych wyborców stanowiła młodzież, która zorganizowała się na licznych internetowych portalach, forach i grupach dyskusyjnych. To był czas, gdy wszyscy czytywali i komentowali newsy w serwisie Spieprzaj dziadu, dzień zaczynało się od oglądania komiksu na Chomikach, a logo Akcji Obywatelskiej i innych „antykaczych” stron społecznościowych widniało na blogach i innych stronach prawie wszystkich młodych internautów. Wszyscy czytali regularnie blogi Brochy, Rafiego i Walpurga. Kultowa była nieistniejąca już w ówczesnym kształcie Matka Kurka.
Nietrudno sobie zresztą wyjaśnić, czemuż to Jarosław Kaczyński – premier, który nie miał konta, prawa jazdy ani telefonu komórkowego, a internautów uważał za popijających piwko zboczeńców oglądających klipy porno w sieci – musiał budzić niechęć większości młodych technokratów, nawet gdyby jego rząd nie tworzył w Polsce atmosfery strachu, nienawiści i ksenofobii.
I oto stało się coś, czego właśnie zupełnie nie rozumiem. W kolejnych wyborach dokładnie to samo pokolenie, które pogoniło kiedyś rząd premiera Kaczyńskiego w siną dal, nagle popiera tego samego człowieka w wyborach prezydenckich. Znam studentów pierwszego roku, którzy wypowiadają się o nim z szacunkiem i dla których jest on autorytetem. Zastanawiałem się, czy można to tłumaczyć faktem, że byli zbyt młodzi, by interesować się polityką parę lat temu, gdy Kaczyńscy próbowali powywracać ojczyznę do góry nogami. Ale przecież to mądrzy, inteligentni ludzie, studenci informatyki, którzy z łatwością potrafią odnaleźć w internecie informacje o tym, jak funkcjonował rząd Prawa i Sprawiedliwości w koalicji z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Z jakiegoś powodu oni nie widzą dysonansu między tym, jak Kaczyński uśmiecha się do swoich oponentów, chociaż nie tak dawno temu miał pomysł, by ich partię zdelegalizować. Wierzą w jego słowa o końcu wojny domowej, chociaż to on przede wszystkim tę wojnę w Polsce rozpętywał w ostatnich latach, opluwając w imię doraźnych propagandowych celów politycznych najwybitniejszych przedstawicieli narodu. Wierzą w jego troskę o służbę zdrowia, bo nie pamiętają, jak traktował strajkujące pielęgniarki.
Odrobinę mnie pociesza to, że studenci starszych lat, nawet niewiele starsi, zamiast pokazywać sobie idiotyczne propagandowe gadzinówki w rodzaju tego oto „obiektywnego” zestawienia osiągnięć prezydenta Kaczyńskiego na tle dokonań prezydenta Kwaśniewskiego i siać antyrosyjskie fobie w bezpodstawnych oskarżeniach o rzekomy zamach stanu 10 kwietnia, przesyłają sobie taki oto łańcuszek, jak cytuję poniżej, bo i do mnie – za ich pośrednictwem – dotarł.
CUDA JAROSŁAWA
1) Pierwszy cudowny przypadek w życiu Jarosława to zawrotna kariera jego ojca Rajmunda. Tuż po wojnie żołnierzy AK, rozstrzeliwano, osadzano w więzieniach, sadzano na nogach od stołka, torturowano, w najlepszym razie wykluczano z życia
społecznego. Tymczasem Rajmund Kaczyński, żołnierz AK, tuż po wojnie dostaje od stalinowskiej władzy wypasiony apartament na Żoliborzu, jak na tamte czasy rzecz poza zasięgiem zwykłego obywatela, nawet szarego członka PZPR..
2) Cud drugi, żołnierz AK, mąż sanitariuszki AK, dostaje posadę wykładowcy na Politechnice Warszawskiej i oboje żyją sobie z jednej pensji jak pączki w maśle. W tym czasie gdy w Polsce rządzi Bierut, a właściwie Stalin rządzi Bierutem,
posada dla Akowca na uczelni brzmi jak ponury żart, jednak rzecz miała miejsce.
3) Cud trzeci, rodzą się bliźniaki i jako dzieci akowskiego małżeństwa, na początku lat 60, kiedy większość dzieci akowców opłakuje swoich rodziców, albo czeka na ich powrót z więzienia, nasze orły zabawiają się w reżimowej TV.
4) Cud czwarty. Jarosław Kaczyński jako jedyny działacz opozycji z kręgu doradców Lecha Wałęsy nie zostaje internowany.
5) Cud piąty, Jarosław Kaczyński odmawia (tak twierdzi) podpisania lojalki i jako jedyny opozycjonista odmawiający władzy PRL zostaje zwolniony do domu, co więcej nikt go nie nęka, w okresie 1982-1989.
6) Cud szósty, Jarosław Kaczyński jako jedyny opozycjonista ma sfałszowaną teczkę i jako jedyny opozycjonista domagający się powszechnej lustracji ujawnia swoją teczkę dopiero po naciskach prasy.
7) Cud siódmy to cud zagadka. Jaki jest związek między ofiarowanym Rajmundowi Kaczyńskiemu przez PRL apartamentem na Żoliborzu, pracą w czasach stalinowskich na Politechnice Warszawskiej, karierą filmową bliźniaków i brakiem internowania Jarosława Kaczyńskiego w stanie wojennym?
Całkiem interesujące. Zastanawiało mnie dlaczego Kaczyńscy praktycznie nigdy nie wspominają o ojcu, mimo ze to AK-owiec, więc się to w-PIS-uje w patriotyczne nuty w jakie lubią uderzać – teraz już chyba wiem…
Nie rozumiem zupełnie, co się stało, że Jarosław Kaczyński stał się nagle dla młodych ludzi autorytetem. Odbieram to – szczerze mówiąc – jako symptom mojego starzenia się. Po raz pierwszy poczułem się człowiekiem, który zupełnie nie rozumie młodzieży. Na szczęście Jarosław Kaczyński ich rozumie i ma z nimi wspólny język.