Gdy zacząłem pracować i funkcjonować w Krakowie, Kraków był inny. Spacerując po krzakach w okolicach dawnego dworca autobusowego przy ulicy Pawiej, gdzie cywilizacja – i to też z wyjątkowo małej litery – kończyła się chyba w okolicach kultowego baru „Smok”, dzisiaj już nie istniejącego, nie domyślałem się w ogóle, że kiedyś będę mógł tędy jeździć czymś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak metro.
Dzisiaj mam uczniów i studentów, którzy w ogóle nie pamiętają Krakowa takiego, jaki ja pamiętam. Nie pamiętają asfaltu i paskudnych neonów na Rynku Głównym. Nie wiedzą, że kiedyś na całym Rynku Głównym było wieczorem ciemno. Nie pamiętają wąskiej uliczki, którą kiedyś szedłem pieszo z Azorów do Nowej Huty, a w miejsce której wyrósł dzisiaj ciąg Opolska – Lublańska – Bora-Komorowskiego, a z nim wiadukty. A to przecież tylko kilkanaście lat. Gdy jadą przez Wisłę jednym z nowych mostów – z Nowej Huty na Rybitwy albo z Koszyc do Szczurowej, nie przychodzi im do głowy, że jeszcze nie tak dawno tych mostów nie było.
Połowę mojego dotychczasowego życia spędziłem w Częstochowie, połowę w Krakowie. Dawniej miałem wątpliwości, kiedy pytano mnie, gdzie czuję się bardziej w domu, teraz już nie mam. Jest takie uczucie, gdy zbliża się czy wjeżdża do miasta. Uczucie, że jest się u siebie, że rozumie się organizację ruchu, że jest się bezpiecznym. Tak bezpiecznym, że bez wahania można naprędce napisać emocjonalny list do swojego biskupa, jak to zrobiły moje koleżanki z pracy wczoraj wieczorem. A jednocześnie jakie to trudne miasto. Jak cudzoziemiec ma dać sobie radę z tymi wszystkimi głoskami szeleszczącymi i innymi polskimi specyfikami: Mistrzejowice, Kurdwanów, Rżąka, Bieżanów, Bronowice, Czyżyny, Prądnik Czerwony, straszne dla ucha cudzoziemca. Albo jedziesz w tramwaju i słyszysz wokół siebie, jak co chwilę ktoś podniesionym głosem mówi „z całym szacunkiem”.
Miasto skomplikowane, w którym tłum ludzi potrafi stać w deszczu i dyskutować o sprawach z dalekiej przeszłości, cytując dokumenty historyczne i dzieła literackie. Miasto, w którym geje i lesbijki pragną uroczyście składać hołd przy wawelskim nagrobku poległego przed ponad pięciuset laty króla – obrońcy chrześcijaństwa, bo widzą w tym jakiś cel.
Wielu moich studentów nie domyśliłoby się, że oglądają zdjęcia Krakowa, gdyby pokazać im Rondo Mogilskie sprzed paru lat. Kraków żyje i zmienia się nie do poznania z każdym rokiem. Kto dzisiaj pamięta spory wawelskie, jakie toczył kardynał Sapieha z Ignacym Paderewskim czy prezydentem Mościckim? Kto wie o tym, że kardynał Sapieha umówił się z Piłsudskim, że Juliusz Słowacki będzie ostatnią osobą chowaną na Wawelu? A jeśli coś nawet słyszał o tych czasach, co tak naprawdę wie o tym, jaki był wtedy Kraków i co czuli Krakowianie, skoro nawet most Kotlarski wydaje mu się nieodłącznym elementem nadwiślańskiego krajobrazu?
Historia to jedna wielka bajka rodząca się nie tylko z faktów i dokumentów, ale także mitów i propagandy. Nie mamy pojęcia, jak nasze czasy będą postrzegane przez naszych prawnuków. Nie wiemy, jaki będzie nasz Kraków, nasz Wawel, nasza Wisła, nasza Wolska.