Kilka tygodni temu dostałem pierwsze maile od czytelników bloga – nauczycieli i uczniów – zaniepokojonych zbliżającymi się rekolekcjami wielkopostnymi. Pierwszy z nich najpierw zignorowałem, czy raczej odłożyłem sobie na bardzo niską półkę w hierarchii moich priorytetów. Nawet gdy przyszły kolejne, wydawało mi się, że autorzy tych alarmujących maili przesadzają i że nie może być aż tak źle. Mimo przykrych doświadczeń z rekolekcjami w minionych latach i w ogóle sceptycznego stosunku do religii w szkole (sceptycyzm ten podziela ze mną zresztą część moich znajomych księży) byłem optymistycznie nastawiony, ale dziś całkiem mi już przeszło.
Od wczoraj odbywają się w naszej szkole rekolekcje – najpierw jest pierwsza godzina lekcyjna, w całości, a następnie – po sprawdzeniu obecności na lekcji drugiej – należy przejść z młodzieżą na salę gimnastyczną, gdzie odbywa się msza święta i wygłaszane są wielkopostne nauki. Po ich zakończeniu wracamy do klas, gdzie odbywają się pozostałe lekcje – tyle, że już skrócone.
Z niezręcznej sytuacji zaganiania trzódki na rekolekcje wybawił mnie w tym roku plan lekcji. W poniedziałek na drugą lekcję przyszło mi zaledwie dwóch panów z maturalnej klasy Technikum Mechanizacji Rolnictwa, obaj natychmiast oświadczyli, że nie chcą iść na mszę, bo wczoraj byli i planują zostać w klasie. A że było ich tylko dwóch, a w dodatku żaden z nich nie zdaje matury, lekcja była bardzo bezstresowa. We wtorek na drugiej lekcji mam okienko, więc poszedłem do pokoju nauczycielskiego kserować sobie materiały na fakultet i wypełnić dokumenty dla kadr i księgowości. Gdy odnosiłem kserokopie do swojej pracowni, zdziwiło mnie trochę, że pracownia jest pełna uczniów z trzech różnych klas, którzy tego dnia też nie mieli wielkiej ochoty iść na mszę świętą, ale w swojej gorliwości, aczkolwiek nie religijnej, postanowili doczekać do kolejnej lekcji. W środę mam tylko jedną lekcję, więc problemu mogłoby w ogóle nie być, ale stałem się mimowolnym świadkiem tak kuriozalnych scen, że już nie sposób się dziwić uczniom i nauczycielom – w większości anonimowym – którzy pisali do mnie wcześniej prośby o radę, jak sobie poradzić z rekolekcjami. Widziałem kolegów nauczycieli, którzy spacerują lub jeżdżą powoli samochodami, patrolując okolice szkoły, wypatrując uczniów, którzy nie poszli na przymusową mszę świętą na sali gimnastycznej. Słyszałem koleżankę wygrażającą uciekającym z mszy uczniom przez okno. Widziałem grupę kilkunastu panów z jakiejś młodszej klasy, jak biegną schować się za przedszkolem przed jednym z patrolujących okolicę nauczycieli. To wszystko mogłoby być śmieszne, gdyby nie było żałosne.
Panowie z jednej z klas postanowili podczas mszy świętej odwiedzić w szpitalu swojego kolegę, który wczoraj miał bardzo poważny wypadek samochodowy – wychowawca próbował ich zatrzymać na parkingu, zmusić do opuszczenia samochodów i udania się na mszę świętą. Mimo to – kierując się własnym, dość zdrowym chyba zmysłem moralnym – większość z nich pojechała do szpitala.
Od strony formalnej, rozporządzenie MEN z 14 kwietnia 1992 roku mówi, że „uczniowie uczęszczający na naukę religii uzyskują trzy dni zwolnienia z zajęć szkolnych w celu odbycia rekolekcji wielkopostnych, jeżeli religia lub wyznanie, do którego należą, nakłada na swoich członków tego rodzaju obowiązek. Pieczę nad uczniami w tym czasie zapewniają katecheci.” Jak wyjaśnia Ministerstwo Edukacji Narodowej, to na katechetach spoczywa główna odpowiedzialność za opiekę nad uczniami w okresie rekolekcji, dyrektor szkoły może się jednak zwrócić do innych nauczycieli o pomoc w zapewnieniu opieki i bezpieczeństwa uczniów w czasie rekolekcji. Musi to jednak uczynić w taki sposób, aby jego polecenia nie wywołały konfliktów sumienia poszczególnych osób ani nie powodowały w gronie nauczycielskim napięć na tle światopoglądowym. Warto chyba o tym pamiętać w przyszłych latach i zastanowić się nad celowością przeprowadzania rekolekcji na sali gimnastycznej w budynku szkoły. Część uczniów, którzy wczoraj nie poszli na tę szkolną mszę świętą, wybiera się na rekolekcje w swoich rodzimych parafiach w przyszłym tygodniu.
Dochodzę do wniosku, że panika kilku moich czytelników była uzasadniona. Chaos, jaki do szkoły wnoszą rekolekcje, jest nie do ogarnięcia, a szkody przez nie wyrządzone trudno ocenić. I to nie tylko szkody, jakie ponosi dydaktyczna praca szkoły, ale także szkody w stosunkach między uczniami a nauczycielami, a nawet szkody dla samej wiary i dla kościoła. Choćby nie wiem jak ciekawe i dobre nauki głoszone były na rekolekcjach, pożytek z tego niewielki, gdy zagania się tam pod przymusem i metodami dokładnie takimi, jakimi zapędzano na komunistyczne capstrzyki pół wieku temu. A i zdobyta przez internet wiedza o ciemnych kartach w historii i współczesnych skandalach kościoła katolickiego smakuje jakoś lepiej, niż wysłuchana pod przymusem nauka najlepszego nawet kaznodziei.
Chyba że patrzeć na to wszystko przez różowe okulary – gdyby nie rekolekcje wielkopostne w szkole, pewnie jeden z moich uczniów nie zacząłby zamiast „Lalki” Prusa czytać Dawkinsa w oryginale. Wprawdzie nie dlatego, że zna angielski lepiej od polskiego, ale po angielsku z łatwością można ściągnąć z sieci, nawet w szkolnym internacie.