W prawie każdym dłuższym programie czy artykule na temat wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 dowiadujemy się w pewnym momencie, że pamiętnego dnia o godzinie 9 rano zamiast „Teleranka” na ekranach telewizorów pokazał się generał Jaruzelski i wygłosił swoje słynne słowa: „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią”. Nic dziwnego, na początku lat osiemdziesiątych nie było w Polsce dzieci, które na wyciągnięcie pilota miały kilkanaście albo i więcej stacji z bajkami i audycjami specjalnie dla siebie, przytłaczająca większość z nich miała dostęp jedynie do dwóch kanałów telewizji publicznej. Nie było DVD, a nawet VHS jako standard video był dopiero w powijakach i nie zdążył jeszcze trafić pod strzechy nawet na zgniłym zachodzie, a co dopiero w socjalistycznej ojczyźnie. Dlatego to wspomnienie o „Teleranku”, którego nie było, jest jednym z najpowszechniejszych wspomnień ludzi, których dzieciństwo przypadło na przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ja też pamiętam wystąpienie Jaruzelskiego i wydawało mi się wówczas tak mądre i tak ciekawe, że oglądałem potem nawet powtórkę.
Wszystko dobiega jednak kresu, w tym era „Teleranka”. Jak tłumaczy kierownictwo telewizji publicznej, zatrudniającej około pół tysiąca dyrektorów średniego szczebla, zarabiających mniej więcej tyle samo, ile kosztuje jeden odcinek „Teleranka”, na produkcję programu brakuje pieniędzy. Spada także jego oglądalność i wyczerpała się jego formuła. „Teleranek” jest moim rówieśnikiem – na ekranach telewizorów w polskich domach pojawia się od 1972 roku i – jak dotąd – ustąpił tylko raz, generałowi Jaruzelskiemu. Czuję, że będąc w wieku „Teleranka” też wyczerpałem już moją formułę i trzeba będzie mnie chyba niedługo wyłączyć na dobre.
Twórcy „Teleranka” po raz pierwszy podpadli bardzo poważnie w 2002 roku, gdy „Super Express” ujawnił skandal związany pośrednio z programem. Gość „Teleranka” namawiał dzieci do pisania pamiętników w internecie i pokazywał im, jak się do tego zabrać. Jak się później przypadkowo okazało, zaproszony do programu blogger w swoim sieciowym pamiętniku pisał między innymi o wizycie w Krakowie, gdzie zabrano go do najfajniejszych klubów gejowskich, dano mu poflirtować, a następnie przeżył „kosmiczny seks”. Żadna z tych rewelacji erotycznych nie została oczywiście pokazana w programie, ale dobór „eksperta” był może rzeczywiście nie najtrafniejszy.
Szkoda, że telewizja publiczna wycofuje się z emisji takich kultowych programów niskobudżetowych o charakterze edukacyjnym dla młodego odbiorcy, pewnie lada dzień padnie katolickie „Ziarno”. Aż dziwne, że dotąd jeszcze nikt na nie się nie rzucił i nie zdjął z anteny w ramach oszczędności.