Wielu moich znajomych psioczy nieustannie na manię budowania kościołów na każdym rogu, nawet tam, gdzie do kościoła i tak jest nie więcej niż kilkaset metrów. Na księży i na budowlane ambicje kleru narzekają nawet ci, którzy regularnie uczestniczą w nabożeństwach i uważają się za osoby wierzące i praktykujące.
Z niedowierzaniem słuchają, gdy nie przyłączam się do ich głosów oburzenia i argumentuję, że dopóki parafie i diecezje stać na to, by wznosić nowe świątynie, ma to same zalety. I nieważne, czy buduje się z uwagi na faktyczne zapotrzebowanie na miejsce kultu, czy w ramach inwestowania w nieruchomości na przyszłość.
Budowanie kościołów nakręca koniunkturę gospodarczą, daje miejsca pracy – bezpośrednio i pośrednio, porządkuje przestrzeń publiczną zagospodarowując miejsca zaniedbane, w dodatku bywa, że o wiele ciekawiej, niż w przypadku niektórych galerii handlowych czy hipermarketów.
Kościoły były, są i zawsze będą ważnym centrum skupiającym życie społeczności lokalnych i pozostaną nimi także wówczas, gdy nie będą już miały funkcji sakralnej. A chociaż zdarzyło mi się być klientem serwującej regionalną kuchnię knajpy w byłym kościele, to przecież nie wszystkie tracące sakralny charakter kościoły są adaptowane na restauracje, puby i dyskoteki. Budynki pokościelne czy poklasztorne z natury rzeczy idealnie nadają się do celów kulturalnych i konferencyjnych, a często także byłyby wymarzonym miejscem na zaspokojenie różnego rodzaju potrzeb społecznych. Ważne, by nadając tym budynkom nowe funkcje, pamiętać o ich pierwotnym znaczeniu, rozumieć je, szanować i doceniać wynikające z tego atuty.
Przypadkowo trafiłem na ciekawy artykuł, pokazujący różnego rodzaju adaptacje, w tym na potrzeby … mieszkaniowe. De gustibus non est disputandum, ja bym w takim domu zamieszkać nie chciał, ale z pewnością znalazłoby się wielu, którzy poczuliby się w nim po prostu bosko.