Franciszek Macharski to był taki zwykły gość.
Wiele razy spotkałem go, zupełnie przypadkowo, spacerującego po Rynku Głównym, na Plantach, na Placu Mariackim i na Małym Rynku. Był skromny i naturalny, nie budował barier i murów, nie tworzył dystansu. Z każdego z tych przypadkowych spotkań zupełnie mi przecież obcego człowieka zapamiętam metropolitę seniora jako kogoś, kto kłaniał się każdemu, z kimkolwiek jego wzrok się spotkał. Gdy likwidowałem moje konto na Facebooku, mając tam blisko 1000 znajomych, drażniło mnie między innymi to, że gdy kłaniałem się któremuś z moich „znajomych” z Facebooka, o którym wiedziałem, o której godzinie i w jakim stanie ducha i ciała poszedł spać, ten patrzył na mnie ze zdziwieniem, nie mogąc sobie przypomnieć, kim jestem, i się nie odkłaniał. Kardynał Macharski wielokrotnie mi się ukłonił, chociaż w ogóle się nie znaliśmy.
Kiedyś, w jednej z największych krakowskich księgarń, która mieściła się na Rynku Głównym, a dzisiaj już nie istnieje, oglądając książkę, podniosłem wzrok i zobaczyłem naprzeciw siebie księdza kardynała, patrzącego na mnie z uśmiechem. Powiedział: „Na Szpitalnej to samo jest taniej, Chociaż to chyba starsze wydanie, bo antykwariat”. Antykwariat na Szpitalnej istnieje do dzisiaj.
Wielu ludzi, których znam, wspomina kardynała Franciszka Macharskiego z łezką w oku. Znam niedoszłych księży, moich uczniów, którzy – wspominając seminarium – mówią o księdzu kardynale jako o jedynej osobie, wobec której mają wyrzuty sumienia w związku z tym, że się poddali. Do mnie dotarło dzisiaj, że my tutaj, w Krakowie, mieliśmy przez tyle lat swojego własnego Franciszka. Papież Franciszek zrobił furorę w Rzymie, gdy sam – bez żadnej ochrony, poszedł do optyka po nowe okulary. Franciszek Macharski w Krakowie przez wiele dekad robił codziennie to samo. Chodził między nami jak zwykły człowiek, kłaniał nam się i rozmawiał z nami. Niewielu jest biskupów, niewielu jest proboszczów, którzy są równie skromni, jak nasz Franciszek, Franciszek Macharski.
Niech spoczywa w pokoju.