Czy to z szacunku do mojego Taty, coraz głębiej – z upływem lat – utożsamiającego się z katolicyzmem, czy to z sympatii do wielu moich dobrych znajomych świadczących posługę duszpasterską, staram się zawsze optymistycznie patrzeć na to, co Kościół wnosi w rzeczywistość nas otaczającą i pozytywnie oceniać jego rolę. Przez palce patrzę na kuriozalne wypowiedzi czy to prymasa Glempa, czy ojca Tadeusza Rydzyka, traktuję je jako egzotyczne dziwactwa nie mające wiele wspólnego z głównym nurtem Kościoła ani z rzeczywistymi poglądami wiernych. Przekonuję się, że w tak rozległej i różnorodnej wspólnocie nie każdy obdarzony jest jednakowym taktem, wyczuciem i otwartym umysłem. Ale z biegiem lat mam coraz mniejsze złudzenia, a olbrzymi smutek ogarnął mnie ostatnio po lekturze kilku wypowiedzi arcybiskupa lubelskiego, o którym dawniej miałem bardzo dobre zdanie i który był dla mnie uosobieniem wszystkiego, co w Kościele dobre i co pozwala żywić nadzieję, że instytucja ta jest siłą na rzecz dobra we współczesnym świecie. O arcybiskupie Życińskim zdarzyło mi się nawet wspominać w bardzo dobrym świetle, a raz nazwałem go nawet wyjątkowym pasterzem polskiego Kościoła.
W lubelskim dodatku do Gazety Wyborczej przeczytałem (dzięki Janinie) o reakcji Życińskiego na to, że dyrektor jednej z lubelskich szkół chce, żeby od nowego roku szkolnego w jego placówce krzyż wisiał tylko w sali, gdzie odbywają się lekcje religii. Dyrektor ma zamiar o tym rozmawiać z nauczycielami na najbliższej radzie pedagogicznej, arcybiskup Życiński natomiast – na antenie lokalnego radia – nazwał pomysł dyrektora radosną, kreatywną, prywatną twórczością i happeningiem.
Zrobiło mi się bardzo przykro, gdy zrozumiałem, że szanowany przeze mnie dotąd arcybiskup dał się ponieść irracjonalnym emocjom i wypowiedział się autorytarnie o decyzji Trybunału w Strasburgu, chociaż najwyraźniej nie zapoznał się z pełną treścią decyzji sędziów i uzasadnieniem wyroku. A przecież są one dostępne i łatwo można się przekonać, że to nieprawda, że sprawa dotyczyła tylko jednej konkretnej sali lekcyjnej w jednej z włoskich szkół.
Życiński uważa, że dyrektor Adam Kalbarczyk „happeningowo przeżywa obecność znaku Chrystusowej miłości w przestrzeniach, gdzie przebywają uczniowie i członkowie naszych rodzin” i wzywa, byśmy dostrzegli „mądrość Janusza Korczaka” i potrafili do końca być ze swoimi wychowankami, mając na uwadze „jedynie ich dobro”.
Życińskiemu pomyliły się chyba jakoś fakty i wartości, bo przecież to właśnie dyrektor Adam Kalbarczyk odważnie staje po stronie swoich wychowanków i wbrew politycznej, ideologicznej koniunkturze troszczy się o to, by żyli w przyjaznym środowisku, w którym nie wywiera się na nich presji i nie poddaje propagandzie. Gdy arcybiskup nawołuje, by nauczyciele i dyrektorzy „potrafili zrezygnować z happeningowych zachowań, po których niewiele w życiu zostaje i które rodzą jedynie zażenowanie i konsternację”, trudno się oprzeć wrażeniu, że słowa te idealnie pasują nie tyle do zdejmowania krzyża z klasopracowni matematyki, co do przymusowych mszy świętych odprawianych w szkole.
W Polsce Ludowej miałem odważnych nauczycieli, którzy nie bali się mówić mi prawdy o komuniźmie i nie indoktrynowali mnie. Nikt z nich nie zmuszał mnie do udziału w pochodach pierwszomajowych i socjalistycznych capstrzykach tak nachalnie, jak dzisiaj zdarza się nauczycielom zmuszać młodzież do nabożeństwa. Staje mi zawsze przed oczyma scena sprzed paru lat, gdy młoda nauczycielka goni uciekających z mszy świętej uczniów i grozi im, że jeśli nie pójdą na mszę na sali gimnastycznej, będą mieli nieobecność nieusprawiedliwioną i obniżone sprawowanie. Dyrektor Kalbarczyk pochyla się z głębokim szacunkiem nad uczuciami religijnymi swoich uczniów i nauczycieli, nie zakazuje wyrażania tych uczuć w szkole i nie nosi się z takim zamiarem. Ale pozwala swoim wychowankom na korzystanie z wolności, jakiej pragnęli moi nauczyciele w Polsce Ludowej i chwała mu za to.
Arcybiskup Życiński tego nie rozumie i jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo wydawał mi się do niedawna osobą niezwykle światłą i otwartą. Gdy czytam, że na koniec audycji radiowej arcybiskup wezwał do modlitwy za „nielicznych wychowawców, którzy nie potrafią uszanować przekonań swoich wychowanków”, mam wrażenie, że chciałby, aby modlić się za niego samego. A wynik niedawnej debaty w telewizji BBC, w której przytłaczająca większość telewidzów opowiedziała się przeciwko tezie, iż kościół katolicki jest siłą na rzecz dobra we współczesnym świecie, przestaje dziwić. I chyba nie ma racji Łukasz twierdząc, że gdyby rzecznikami Kościoła w tej debacie były bardziej przekonujące osoby, miałyby może szansę chociaż na remis ze Stephenem Fry’em i Christopherem Hitchensem. Skoro tak mądrzy ludzie, jak arcybiskup Życiński, wypowiadają się w taki sposób, nie ma już chyba nadziei na poprawę wizerunku Kościoła.