Jedna z moich klas mówi na swojego wychowawcę „Pedał”. Tępię to od dłuższego czasu i osiągnąłem jak na razie tyle, że – przynajmniej do mnie – mówią o nim raczej używając jego imienia. Nadal jednak często się zdarza, że ten „Pedał” wydaje się być jedynym określeniem jego osoby, jakie przychodzi im do głowy, a z przypomnieniem sobie jego nazwiska niektórzy mają wyraźny kłopot. Kilku ostentacyjnie mówi o nim „Pan Pedał”, co – jak rozumiem – ma mi dać do zrozumienia, że nie tak łatwo podporządkują się mojemu życzeniu, by o moim koledze z pracy mówić przy mnie używając jego imienia, nazwiska, ewentualnie jednej z jego starszych i o wiele bardziej niewinnych, sympatycznie dziecinnych ksywek. Dlatego z pewnym niepokojem myślę o uczniach tej klasy po głośnej ostatnio sprawie decyzji szczecińskiego sądu, który bezrobotnej kobiecie kazał zapłacić 15 tysięcy złotych zadośćuczynienia sąsiadowi, którego nazwała pedałem.
Słowo „pedał” wydawało mi się zawsze samo w sobie zupełnie nieobraźliwe, a w każdym razie nie bardziej niż słowo „heteryk” czy „biseks”, a co więcej – alternatywne wobec niego określenie „gej” dla mnie, jako dla anglisty, nie brzmi wcale szczególnie poważnie. Dlatego gdy usłyszałem w mediach o wyroku za użycie słowa „pedał”, a ściślej sformułowania „Pedał sobie pedała sprowadził”, mocno się zdziwiłem. Przeczytawszy kilka komentarzy w prasie stopniowo dziwiłem się coraz bardziej, ostatecznie jednak wytłumaczyłem sobie sprawę przekłamaniami medialnymi i uznałem, że przecież wyroku sądu z uzasadnieniem nie znam, a sąd zapewne miał na myśli coś zupełnie innego, niż utrzymują media. Że chodziło nie tyle o samo użycie słowa „pedał” w stosunku do drugiej osoby, ale o kontekst, w jakim padło to słowo, o publiczne znieważanie sąsiada i napiętnowanie jego oraz jego partnera orientacji seksualnej, a także nawoływanie do pogardy i dyskryminacji ich życiowego wyboru.
I właściwie o sprawie bym już zapomniał, ale mniej więcej w tym samym czasie sąd w drugim końcu Polski zadecydował, że Wojciech Cejrowski, który podczas spotkania ze studentami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w marcu powiedział, że „pederastów należy wytykać palcami”, „homoseksualizm u normalnych ludzi wzbudza obrzydzenie”, a „grzech sodomski, jakiego dopuszczają się geje”, „trzeba stale potępiać”, nie popełnił przestępstwa. W sprawie tej najpierw odmówiła wszczęcia postępowania prokuratura, a jej decyzję podtrzymał następnie sąd w Lublinie.
Zastanawiam się teraz, jak to jest – czy wolno czuć nienawiść do osób homoseksualnych, a także zachęcać innych do tej nienawiści, byle używać modnego, acz etymologicznie niezbyt dumnie brzmiącego słowa „gej”? A z drugiej strony, czy mówiąc z szacunkiem i miłością o swoim znakomitym wychowawcy w szkole, można dostać wyrok za użycie niewiele mądrzejszego, ale za to używanego w polszczyźnie o wiele dłużej słowa „pedał”?
A może to jest tak, że w sezonie ogórkowym prasa, radio i telewizja nie mają o czym mówić, a nawet jak już o czymś powiedzą, to niedbale i wypaczając sens? Może i wyrok ze Szczecina, i wyrok z Lublina zostały przez media źle zrelacjonowane?
Tak czy inaczej, nadal będę konsekwentnie tępił moich uczniów określających swego wychowawcę ksywą „Pedał”. Tym bardziej, że dwóch z nich podziękowało mi za to SMS-ami. Ale jeśli któremuś z nich zdarzy się mimo to przy mnie zapomnieć, na pewno nie zawiadomię policji ani prokuratury.