Jakiś czas temu przez nasze media przeszła triumfalistyczna wiadomość o odzyskaniu dwójki polskich dzieci przez matkę – Polkę, której bułgarski sąd przyznał prawo do opieki nad dziećmi, a tym samym odebrał to prawo ojcu – Bułgarowi. Płytkość relacji wydała mi się szczególnie zastanawiająca, gdy w jednej z telewizji informacyjnych usłyszałem, że po przywiezieniu do Polski córka matki – Polki mówiła wyłącznie po bułgarsku. Nie, nie zaintrygowało to w żaden sposób podekscytowanego dziennikarza, nie skłoniło go do refleksji nad faktycznym losem dziecka rozdartego między rozwodzącymi się rodzicami różnych narodowości, mieszkającymi w różnych krajach. Fakt ten został przedstawiony w takim świetle, jakby stanowił dowód na jakieś niesamowite zło, jakiego zaznało dziecko z ojcem w Bułgarii. Odebrałem w podtekście komunikat, że to dobrze, iż dziecko wróci na ojczyzny łono i wychowamy je w Polsce, po polsku i tak dalej.
Podobnie nic nie znaczące wydawały mi się wszystkie wiadomości na temat decyzji bułgarskiego sądu, jakie w tamtych dniach usłyszałem w innych mediach. Nie wiedzieć czemu komentatorzy uderzali w jakiś zupełnie nie na miejscu nacjonalistyczny ton, jakby ta tragedia rodzinna była w rzeczywistości zalążkiem sporu międzynarodowego, a nie konfliktem między małżonkami, którego to konfliktu ofiarami padają dzieci – ośmiolatek i dziesięciolatka.
Ostatnio na jednym z forów portalu społecznościowego GoldenLine trafiłem na relację z telewizji bułgarskiej, która stawia to wszystko w trochę innym świetle. Parafrazując tytuł wątku z forum, relacja ta pokazuje matkę – Polkę w akcji.