Niektórych denerwuje mania promujących epikureizm ateistycznych autobusów, jakie wyjechały już na ulice w wielu krajach i na kilku kontynentach, inni skłonni są pochylić się z szacunkiem nad żądaniami ograniczania wolności słowa po feralnych karykaturach proroka Mahometa w duńskiej prasie, a mało kto zauważa, gdy obraża się wartości chrześcijańskie w ramach rodzącego się na naszych oczach kultu. Czwartkowa okładka „Faktu”, na której wypisano wielkimi literami, że Jan Paweł II wskrzesił zmarłą, albo użyty w dość dwuznaczny sposób cytat z Modlitwy Pańskiej na ołtarzyku, w którym obok portretu Jana Pawła II widnieje napis „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”, wydają mi się dużo bardziej obrażać Pana Boga niż nawołująca do radowania się życiem autobusowa kampania. Na szczęście żyjemy w wolnym kraju, obowiązuje wolność słowa i swoboda wyboru obiektu kultu, a parafrazowanie słów z ksiąg świętych, nawet gdy zupełnie wypacza ich sens, jest metaforą artystyczną, a nie bluźnierstwem.
Z radością odnotowałem, że w tym roku nikt z moich uczniów nie został zmuszony do oddawania hołdu Janowi Pawłowi II, a jednak mała grupka zainteresowanych z własnej woli zrezygnowała z dużej przerwy i poświęciła ją na apel ku czci papieża w rocznicę jego śmierci. Wprawdzie Łukasz z lekką niechęcią mówi o kilka lat od siebie starszych nauczycielkach z tzw. „pokolenia JP2”, ale w porównaniu z minionymi rocznicami wyraźnie normalniejemy. Może jeszcze kiedyś będzie tak, że nawet rekolekcje wielkopostne nie będą musiały być organizowane po pierwszej lekcji, pomiędzy zajęciami ze zwykłych przedmiotów, a nikt z nauczycieli nie będzie biegać po okolicy i strasząc nieusprawiedliwioną nieobecnością zmuszać wychowanków do udziału w mszy świętej na sali gimnastycznej. Kto wie, może wpłynie to pozytywnie na frekwencję i w szkole, i na takich – zupełnie dobrowolnych – rekolekcjach?
Ludzie czasami chętniej robią coś, do czego nikt ich nie zmusza. W jednej z klas maturalnych wystawiłem już wszystkim pozytywne oceny, a mimo to – po kilku godzinach wagarów odliczyli mi się wczoraj prawie w komplecie na szóstej i siódmej godzinie lekcyjnej. Na religii i WOSie zajadali kebaby na stacji benzynowej, ale na angielski przyszli. Przychodzą przygotowani, odrabiają lekcje, a przecież właściwie już nie muszą. W drugiej klasie maturalnej, w której wciąż jest kilka zagrożeń, frekwencja, atmosfera i efektywność pracy są dużo gorsze.