Typowo krakowska przekąska, obwarzanek, najlepsza jest z samego rana – gdy aromat podkreśla delikatne ciepło świeżego pieczywa. Na naszym wydziale można kupić obwarzanki z solą, z makiem i sezamem – te ostatnie w dwóch wariantach, łagodne i pikantne. Aż się prosi czasami porwać taki obwarzanek ze sobą na zajęcia i schrupać w drodze do sali albo i na miejscu.
W ubiegłym tygodniu widząc smutne miny wygłodniałych panów w pierwszych ławkach zrozumiałem jednak, jak niestosowne było przyjście na zajęcia ze smakołykiem tak kuszącym, więc urwałem sobie maleńki kawałek, a resztę im dałem i powiedziałem, żeby podali dalej. Zjedli, a jakże, a jeden z nich zażartował, że pewnie wróci do mnie dwanaście koszy pełnych chleba.
Dokładnie na tym polega praca nauczyciela. Karmi się okruchami, ale to wszystko procentuje i wraca zwielokrotnione. Chleb czasami jest taki dosłowny, z piekarni, a czasami przenośny, choć równie powszedni. Ważne, by chcieć go upiec, pokroić, może czymś posmarować i poukładać na talerze. Gdy widzą, jaką przyjemność masz z pracy w piekarni, będą twój chleb szanować i będzie im smakował.
Dlatego czuję się zażenowany, gdy słyszę, jak nauczyciele mówią swoim uczniom, że płacone mają tylko za pierwsze dziesięć minut lekcji, a reszta jest za darmo, więc nie muszą się starać. Albo gdy mówią o tym, jak to nie mogą się doczekać przejścia na emeryturę, tak nienawidzą swojej pracy. A są tacy, którzy tak właśnie, bez ogródek, mówią swoim uczniom. Wydaje mi się, że dwanaście koszy pełnych chleba do tych nauczycieli nie wróci. Mogą spokojnie zajadać obwarzanki przez 35 minut lekcji i z nikim się nie dzielić, a potem przedwcześnie się zestarzeć, przejść na emeryturę i zajadać okruszki.