Sympatycznie wspominam czasy, gdy – jako nastolatek – w ponure zimowe popołudnia podążałem na przemiłe spotkania z kolegami, koleżankami i księdzem wikarym w poszukiwaniu prawdy w salce katechetycznej mojego parafialnego kościoła. Tę pożyteczną przyjemność odebrano mi, gdy religia jako przedmiot trafiła do szkoły, a umiejącego słuchać i zadawać pytania księdza wikarego zastąpił w klasie maturalnej obcy facet w sutannie, którego głównym zajęciem było obrażanie ludzi o innych poglądach lub innego wyznania. Lekcje, na których wpaja się nienawiść do muzułmanów, buddystów, żydów czy osób o określonych poglądach politycznych jakoś niewiele mają wspólnego z religią z salki katechetycznej, którą tak mile wspominam.
Wygląda na to, że pewna grupa młodych ludzi będzie za kilkadziesiąt lat mieć równie miłe wspomnienia z faktu, że zjednoczył ich sprzeciw przeciwko obowiązkowym lekcjom religii w szkołach publicznych. Trudno się nie zgodzić ze słowami organizatorów protestu:
Etyczna szkoła jest wolna od przemocy intelektualnej i symbolicznej. To szkoła, która rozwija wiedzę i kulturę intelektualną, a nie daje uprawnienia do udziału w rytuałach.
Bez względu na to, czy religia pozostanie w szkołach, czy wróci do salek katechetycznych, gratuluję młodym organizatorom tej akcji odwagi i podziwiam to, jak głęboko pragną sprawiedliwości. Mam nadzieję, że ludzie tacy jak oni przynajmniej przybliżą nas do sytuacji, w której dobrowolność udziału w lekcjach religii nie będzie iluzoryczna. Jakoś przekornie sądzę, że samemu kościołowi wyszłoby to na zdrowie.