Ze zdumieniem i z podziwem dla dojrzałej amerykańskiej demokracji obejrzałem trzecią i ostatnią debatę kandydatów na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Panowie McCain i Obama rozprawiali zawzięcie o Józku hydrauliku i o perspektywach rozwoju jego firmy. Mówili o przyszłości, o tym, jak sobie poradzić z obecnymi problemami, a gdy jeden z nich skrytykował kogoś z ustępującej ekipy rządzącej, drugi szybko przypomniał mu, że nie jest prezydentem Bushem i że jak kontrkandydat chciał konkurować z Bushem, to mógł startować w wyborach cztery lata temu.
Ciekawe, że panowie nie kłócili się o krzesełka, nie bili się o samolocik… W debacie kandydatów nie oberwał ani Franklin Delano Roosevelt, ani John Fitzgerald Kennedy, a patrząc na przykłady z naszej krajowej debaty politycznej można by przecież wnioskować, że byli prezydenci bardziej niż na święty spokój są narażeni na oskarżanie o udział w zbrojnych organizacjach przestępczych lub o współpracę z reżimami, które obalili…
Sporo jeszcze musimy posprzątać, nie tylko w rzece Szreniawie, żeby usunąć śmieci z głów nie dbających o przyszłość.