Niezręcznie mi trochę komentować własnego bloga, ale bywa, że po niektórych wpisach otrzymuję maile, których autorzy i autorki nie decydują się na publiczny komentarz, a szkoda. Do mojego ostatniego wpisu, poświęconego zmianom w statucie szkoły i wprowadzeniu zakazu noszenia czapek i kapturów, przybyły mi wskutek otrzymanych mailem reakcji dwa argumenty, które postanowiłem przytoczyć w kolejnym wpisie.
Regularna czytelniczka bloga podzieliła się ze mną taką oto refleksją:
W zeszłym roku przez chwilę uczyłam drugą klasę zawodówki mechanicznej i był tam taki jeden, co nosił czapeczkę. Chyba z własnej głupoty uparłam się, żeby ściągnął tą czapeczkę… I od razu poznałam powód, czemu ją nosił. Na głowie miał nieładnie wyglądającą bliznę. Od tej pory już nigdy nikomu nie każę nic ściągać…
Czytelniczka, której mąż w wyniku chemioterapii wyłysiał „plackowato” i zgolił sobie resztki włosów, a następnie w czapce chodził na zajęcia na uczelni i nie miał z tym żadnych problemów, stała się dzięki swoim i męża doświadczeniom bardziej wyrozumiała w stosunku do ludzi i uważa, że powinniśmy się czasem ugryźć w język, a nie komentować i oceniać innych nie okazując im za grosz zrozumienia.
Nie powinienem był w ostatnim wpisie żartować sobie z wprowadzonego zakazu noszenia czapek w szkole. Ktoś, kto jako pierwszy ten zakaz wymyślił, borykał się pewnie z problemem młodzieży ukrywającej swoją tożsamość przed szkolnym monitoringiem i nie przypuszczał, że w kolejnych szkołach walka z czapkami – postrzeganymi jako symbol przynależności do subkultury – zostanie podniesiona do tej samej rangi, co zakaz noszenia symboli religijnych w szkołach francuskich.
Kilka dni po zagłosowaniu nad zmianami statutu nachodzą mnie refleksje i wyrzuty sumienia. Zastanawiam się na przykład, na ile ja, moi koledzy i koleżanki możemy się uważać za specjalistów do spraw młodzieżowych subkultur, i czy będziemy w stanie wyegzekwować zapis o zakazie używania symboli świadczących o przynależności do tych subkultur. O ile nie mam i nikt pewnie nie ma wątpliwości co do swastyki, to jednak nieszczególnie chciałbym zastanawiać się nad innymi formami krzyża i decydować, czy uczniowie i uczennice mają prawo eksponować je w elementach swojego stroju i biżuterii. Czy kolorowe, plastikowe bransoletki, jakie nosi jeden z moich kolegów nauczycieli, to oznaka przynależności do subkultury? Jedna z nich propaguje bodajże honorowe krwiodawstwo. Szperając w internecie znalazłem kilka pozycji dla nauczycieli, mających im ułatwić walkę z subkulturami. W jednej z nich, na pierwszy rzut oka solidnej, opatrzonej bibliografią, natrafiłem na takie zdanie:
Rolkarze zajmują się wyłącznie jeżdżeniem na deskorolkach.
Czyli rolkarze nie jedzą, nie piją, nie śpią? Wydaje mi się, że siląc się na egzekwowanie zakazu używania przez uczniów symboli łudzimy się, że rzeczywistość jest równie prosta i łatwo opisywalna, jak wydaje się to autorowi cytowanej przed chwilą broszury. Obawiam się, że poszliśmy w detale tak daleko, że nie będziemy w stanie faktycznie respektować zmian w statucie i okażą się one albo martwym przepisem, albo prawnym bublem. Od kilku dni w pokoju nauczycielskim krąży dowcip, że wśród przegłosowanych przez nas zmian jest przepis, iż uczennice mogą do szkoły chodzić w spodniach lub spódnicach, ale z tym zastrzeżeniem, że spódnice muszą zakrywać całość tułowia. To by dopiero była zabawna spódnica, nieprawdaż?
My – nauczyciele – trochę za dużo czasem chcemy uregulować i wydaje nam się, że faktycznie sprawujemy rząd dusz i umysłów nad naszymi uczniami. Warto by się starać pamiętać o tym i trochę się hamować, a zamiast spalać się w płonnych dyskusjach zajmować się czymś faktycznie istotnym. Często na przykład dyskutujemy o telefonach komórkowych naszych uczniów, a przecież incydenty z telefonami komórkowymi na lekcjach praktycznie się nie zdarzają, podczas gdy na radach pedagogicznych – owszem, nagminnie.