Struga

Baba Jaga, Cichy Kącik, Pod Lipą – to co ciekawsze nazwy przystanków krakowskiej komunikacji publicznej. Nazwy niektórych pochodzą od przepływających w pobliżu rzek i potoczków, zbiorników wodnych istniejących lub nieistniejących – Bagry, Białucha, Nad Dłubnią, Nad Drwiną, Słona Woda, Stare Wiślisko, Suche Stawy, Tonie. Może dlatego, na zasadzie błędnego skojarzenia przez podobieństwo, wielu podróżujących po Nowej Hucie mówi, że wysiada czy przesiada się „na Strudze”. Przystanek Struga zawdzięcza tymczasem swoją nazwę patronowi pobliskiej ulicy, Andrzejowi Strugowi.
Andrzej Strug, prawdziwe nazwisko Tadeusz Gałecki, był urodzonym w XIX wieku wolnomularzem, socjalistą i działaczem niepodległościowym, a w II RP senatorem z ramienia Polskiej Partii Socjalistycznej, a także prezesem Związku Literatów Polskich.
Słuchając współczesnych mieszkańców Nowej Huty mam wrażenie, że nikt nie ma pojęcia, że Struga ma jakikolwiek związek z prawdziwym człowiekiem. Wszyscy wokół mówią „na Strudze”, tak jakby Struga była jakimś strumykiem przepływającym między Kombinatem a Placem Centralnym (nie wiem, czy słyszeliście kiedyś, by ktoś mówił „Plac Centralny im. Ronalda Reagana”, albo „Rondo Kocmyrzowskie im. ks. Gorzelanego”, tak przy okazji). Gdyby tak nagle jakaś władza, w dodatku centralna, postanowiła teraz na przykład mieszkańcom ulicy Struga powiedzieć, że patron ich ulicy jest nieprawidłowy, gdyż był lewakiem czy masonem, i że nazwę ulicy (a wraz z nią dokumenty, pieczątki, szyldy itd.) należy w trybie pilnym zmienić, obawiam się, że ta czysto hipotetyczna decyzja władzy nie spotkałaby się ze zrozumieniem.
Są takie nazwy i sformułowania, które nikomu nie przeszkadzają i nie wadzą, dopóki ktoś, kto z zamiłowania jest budowniczym lub burzycielem pomników, nie podniesie larum wokół jakiejś sprawy. Wtedy ludzie odkrywają nowe znaczenia słów, których – dotąd – używali na co dzień, nie doszukując się w nich podtekstów. Budzą się demony i konflikty wokół spraw, które dotąd w ogóle nie wydawały się kontrowersyjne.
Smutnym przykładem takiej inicjatywy, która zupełnie nie wyszła pomysłodawcom, jest kwestia sformułowania „polskie obozy śmierci”. Nawet jeśli ich intencje były szczere, efekty wyszły zupełnie odwrotne do zamierzonych, co bardzo dokładnie analizuje Polityka w Sieci. Reakcje w mediach społecznościowych uderzyły w tony, których nikt nie przewidział, padają słowa, których od marca 1968 nikt nie słyszał. Na naszych oczach rozkręcają się mechanizmy, które pozwalają nam naocznie zrozumieć to, czemu od dziecka się dziwiliśmy: jak mogło w latach 30-tych ubiegłego wieku dojść do tego wszystkiego, do czego doszło.
Prawda historyczna i rzeczywistość giną gdzieś w otchłani bluzgów i wrzasków, a zdziwieni cudzoziemcy w co rozsądniejszych tweetach dziwią się, że ktoś w ogóle mógłby źle rozumieć „polskie obozy śmierci”, bo przecież każdy wie, że to obozy nazistowskie znajdujące się w Polsce. Tak jak krakowskie tramwaje nie zostały wyprodukowane w Krakowie, sól wielicka była pod ziemią na długo zanim powstało miasto Wieliczka, tak i w tej nieszczęsnej zbitce wyrazów niektórzy dopiero teraz dopatrzyli się nowego sensu.
P.S. Szymon – spostrzegawczy czytelnik polskich lektur szkolnych – zauważył, że od określenia „polskie obozy śmierci” nie uciekła Zofia Nałkowska w swoich „Medalionach”. Ciekawe, czy wyleci za to z kanonu lektur.