Zajęcia dydaktyczne w pewnej klasie skończyły się 6 czerwca, panowie poszli na praktykę. Zagrożenia trzeba było właściwie wpisać do dziennika jeszcze w kwietniu, bo na początku maja mieliśmy długi weekend, a potem matury pisemne, ostateczne oceny wystawiliśmy w maju. Dlatego bardzo mnie zaskoczył telefon od jednego z uczniów w ostatnich dniach lipca.
– Profesorze, to co mi pan wystawił w końcu? Jedynkę czy dwójkę? Bo chłopaki mi mówią, że ja chyba mam komisa.
Na moje w lekkim szoku wyartykułowane pytanie, czemu mój rozmówca zainteresował się swoją oceną końcową z angielskiego dopiero w połowie wakacji, dowiaduję się, że on już pod koniec nie chodził do szkoły, a potem miał dużo różnych spraw na głowie i nie miał czasu.
No tak, człowiek się czasem pręży, poci, kombinuje, żeby jakoś wystawić te pozytywne oceny. Przeżywa rozterki i ma wyrzuty sumienia, gdy wystawi niedostateczny, gimnastykuje się nad zakresem materiału do poprawki, układa egzamin. A wygląda na to, że sami zainteresowani podchodzą do tego z dużo większym dystansem. Kto wie, czy nie za dużym.